Prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia wobec kierowcy autobusu, który wjechał na przejazd kolejowy i doprowadził do zderzenia z pendolino. Śledczy zarzucili Jackowi Z., że umyślnie naruszył przepisy ruchu drogowego i nieumyślne sprowadził katastrofę w ruchu lądowym. Grozi mu do pięciu lat więzienia.
Do wypadku doszło pod koniec września w Nowym Dworze Mazowieckim, na przejeździe kolejowym przy ulicy Mieszka I. Kierowca prowadzący autobus zignorował migające czerwone światło przed torami. W chwili, gdy był na torach, zaczęły opadać szlabany. Autobus nie zdążył opuścić przejazdu. Kilka minut później w tył pojazdu uderzył rozpędzony pociąg pendolino. Nikomu nic się nie stało. Niebezpieczne zdarzenie opisywaliśmy na naszym portalu.
Akt oskarżenia
Wyjaśnieniem sprawy od początku zajmowała się Prokuratura Rejonowa w Nowym Dworze Mazowieckim. W piątek śledczy poinformowali, że przesłali do tamtejszego sądu akt oskarżenia przeciwko Jackowi Z.
Jak czytamy w komunikacie śledczych, kierowcy zarzucono "nieumyślne sprowadzenie katastrofy w ruchu lądowym, przy przyjęciu umyślnego naruszania przepisów ruchu drogowego".
"Przestępstwo polegało na wjeździe autobusem w którym znajdowało się 47 pasażerów, na przejazd kolejowy pomimo nadawanego sygnału świetlnego zabraniającego pojazdom wjazdu na przejazd i ostrzegającego o zbliżającym się pociągu, co doprowadziło do zderzenia z pociągiem Pendolino relacji Gdynia Główna - Bielsko Biała, w którym znajdowało się 196 pasażerów" - wyjaśnia prokuratura. Oskarżonemu Jackowi Z. za popełnione przestępstwo grozi do pięciu lat więzienia.
Początkowo prokuratura zarzuciła kierowcy "umyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy". Po analizie orzecznictwa śledczy doszli jednak do wniosku, że do katastrofy jednak doszło. Bo choć nikomu nic się stało, pociąg i autobus zderzyły się. Ale w związku z tym, że zamiarem kierowcy nie było spowodowanie wypadku, to przestępstwo zostało uznane za "nieumyślne".
Skakał, nerwowo machał rękami
Całe zdarzenie zarejestrowały kamery monitoringu. Nagrania - ku przestrodze - publikowaliśmy na tvnwarszawa.pl. Widać na nich wyraźnie, że czerwone pulsujące światło ostrzegające o tym, że wkrótce zostaną opuszczone szlabany, paliło się przed tym, jak autobus dojeżdżał do przejazdu. Prokuratura wyliczyła, że światło błyskało przez dokładnie siedem sekund, zanim zapory zaczęły opadać.
Mimo to kierowca nie zatrzymał się. Szlabany opadły, jeden tuż za autobusem, a drugi tuż przed nim. Mężczyzna nie miał już jak odjechać.
Próbował podnieść szlaban samodzielnie, bezradnie chodził po przejeździe, zostawiając w środku pojazdu swoich pasażerów.
Kiedy zorientował się, że nadjeżdża pociąg, próbował zwrócić uwagę maszynisty. Skakał, nerwowo machał rękami. Część pasażerów wybiegła z autobusu. Maszynista nie miał jednak żadnych szans, by zatrzymać ciężki pociąg na tak krótkim odcinku. Pendolino uderzyło w tył autobusu. A szlabany i tak zostały wyłamane przez przesunięty siłą uderzenia autobus.
Jak mówił nam we wrześniu Marcin Saduś z Prokuratury Okręgowej Warszawa Praga, Jacek Z. w trakcie przesłuchania "wyraził skruchę i przyznał się do winy". Okazało się, że jako kierowca pracował trzy tygodnie.
Prokuratura nie wystąpiła z wnioskiem o areszt wobec niego. 48-latek został jednak objęty dozorem policyjnym. Odebrano mu też prawo jazdy.
kw/pm