Odchodził z warszawskiego ratusza w środku afery reprywatyzacyjnej. Jarosław Jóźwiak, były już wiceprezydent Warszawy, w rozmowie z dziennikarzem magazynu "Polska i Świat" Michałem Traczem przekonuje, że decyzja o jego odwołaniu miała podłoże polityczne, nie ma też sobie nic do zarzucenia w kwestii reprywatyzacji. Zdradza też, jak zamierza się zaangażować w sprawy Warszawy.
Jarosław Jóźwiak był przez długie lata zaufanym współpracownikiem Hanny Gronkiewicz-Waltz. Po ostatnich wyborach samorządowych został jej zastępcą. We wrześniu doszło do "trzęsienia ziemi" w ratuszu. Jóźwiak wraz z wiceprezydentem Jackiem Wojciechowiczem zostali odwołani - w samym środku afery reprywatyzacyjnej, która rozpoczęła się od sprawy zwrotu działki przy Pałacu Kultury i Nauki.
Hanna Gronkiewicz-Waltz tłumacząc swoją decyzję, jasno dała do zrozumienia, że nie przypisuje Jóźwiakowi odpowiedzialności za to, co wydarzyło się wokół reprywatyzacji. Uznała jednak, że młody wiceprezydent powinien zostać zastąpiony przez kogoś z większym doświadczeniem w administracji - nowy zastępcą został Witold Pahl. A o Jarosławie Jóźwiaku właściwie słuch zaginął, teraz w pierwszym wywiadzie po stracie stanowiska mówi o tym, co się wydarzyło.
Michał Tracz: Był pan szykowany na następcę Hanny Gronkiewicz-Waltz?
Jarosław Jóźwiak: Tego nie wiem. Na pewno byłem od wielu lat bliskim współpracownikiem pani prezydent. Pracowaliśmy w sumie prawie 10 lat.
Musiało być ciężko Pana odwołać...
To jest polityka, to jest decyzja szefa. Pani prezydent moją rezygnację przyjęła. Na mnie na pewno ciąży odpowiedzialność za to, co w moim czasie udało się dokonać. Dla mnie dużym sukcesem jest mała ustawa reprywatyzacyjna.
Pan mówi o sukcesach, a kiedy ja słyszę, że wiceprezydent podaje się do dymisji, to znaczy, że ma coś na sumieniu. I się do tego przyznaje.
Ja na sumieniu nic nie mam. Raczej w reprywatyzacji mam pewne sukcesy, chociażby, przypomnę, walka o odzyskanie boiska przy Twardej, gdzie to biuro prawne pod moim kierownictwem znalazło dodatkowe dokumenty i w tej chwili, mam nadzieję, odzyskamy działkę pod gimnazjum na Twardej. Jest wiele takich spraw, które twardo do końca wyjaśnialiśmy. Mam nadzieję, że one będą wyjaśniane dalej.
Skąd zatem ta dymisja?
Jest to decyzja polityczna, oddałem się do dyspozycji. Szef w takiej sytuacji może taką decyzję podjąć. Partia też miała swoją rekomendację.
Ktoś zasugerował pani prezydent, że powinna pana odwołać?
Tego nie wiem.
Ale jeśli pan mówi, że partia miała tutaj swoją rekomendację, to znaczy, że partia zasugerowała pana odwołanie.
Nie brałem w tym udziału. Odchodziłem z ratusza z podniesioną głową.
Z tego co pan mówi, rysuje się obraz człowieka, któremu jednak jest trochę żal. I być może uważa tę decyzję za niesprawiedliwą, skoro mówi pan praktycznie o samych sukcesach.
Jeszcze raz przypomnę. Stanowisko zastępcy prezydenta jest jak stanowisko ministra: jest stanowiskiem politycznym. Szef może sobie dobrać, z kim chce w tej kwestii współpracować.
Szkoda panu czy nie tego stanowiska?
Dzisiaj, mogę powiedzieć, prowadzę bardzo przyjemny tryb życia. Mam w końcu przerwę i urlop, którego 10 lat nie miałem.
Czy nie boi się pan odpowiedzialność karnej za swoją pracę. Pojawiają się doniesienia, że prokuratura rozszerza śledztwo o pana osobę, jeżeli chodzi o sprawę zreprywatyzowanej kamienicy przy Noakowskiego. Czy w tej sprawie ma pan sobie coś do zarzucenia?
Nie będę ukrywał, że jest to trochę decyzja kuriozalna, bo prokuratura zamiast skupić się na wątku: dlaczego w 2003 roku urzędnicy Lecha Kaczyńskiego wydali tą decyzję, pomimo że podobno istniały informacje i materiały świadczące o tym, że nigdy nie powinna być wydana. Kuriozalną jest sytuacja, że, po pierwsze, w tej sytuacji organ jakim jest prezydent Warszawy, nie może i żaden z jego pracowników zajmować się tą sprawą, bo podlega wyłączeniu z mocy artykułu 25 KPA, bo nie może wydawać decyzji w sprawie swojej najbliższej rodziny. I to jest jedna kwestia. Drugą kwestią istotną jest to, że tak naprawdę SKO w 2013 roku już raz odmówiło prokuraturze wznowienia tego postępowania. A trzecią kwestią, o której donosi dzisiaj, bardzo można powiedzieć związany z Prawem i Sprawiedliwością, portal wpolityce.pl, o tym, że po 10 latach – w 2013 roku – ta sprawa się w ogóle przedawniła. I nie jest możliwe jej uchylenie, o czym mówi pracownik SKO w tym materiale prasowym. No to w jaki sposób ja w 2014 roku miałem podjąć jakieś działania, chociaż nawet nie miałem pełnomocnictwa stosownego w tej sprawie, więc jest to trochę kuriozalna sprawa.
Mam wrażenie, że Prawu i Sprawiedliwości nie chodzi o to, żeby rozwiązać problem, tylko, żeby gonić tego króliczka. I tak naprawdę wykorzystywać całą sytuację związana z reprywatyzacją do walki politycznej o Warszawę. I walki przeciwko prezydentowi Warszawy, a nie po to, żeby pomóc tysiącom lokatorów, bo dzisiaj tylko i wyłącznie dobra ustawa reprywatyzacyjna rozwiąże ten problem.
Prawo i Sprawiedliwość nie mówi na razie ani o odwołaniu pani prezydent w referendum, ani o skróceniu kadencji, ani o wprowadzeniu komisarza w Warszawie.
I to jest właśnie ta kuriozalna sytuacja, bo Prawo i Sprawiedliwość chyba wie, że nie ma szans na wygranie wyborów w Warszawie. Warszawa jest miastem, które w ostatnich 10 latach, nie poparło PiS. Wszyscy kandydaci PiS przepadali tutaj w wyborach lokalnych. I stąd zależy im na takim, można powiedzieć, grillowaniu i gonieniu tego króliczka przez najbliższe dwa lata, po to, aby później próbować w glorii chwały powiedzieć, że oni są takimi odnowicielami. Pamiętam kadencję 2002-06 ( wtedy rządziło Warszawą PiS-red.). Zastój chociażby inwestycyjny i problem z ukończeniem nawet małych inwestycji, nie mówiąc o dużych, takich jak metro.
Czyli kampania wyborcza tak naprawdę już w Warszawie trwa. Mimo że wybory dopiero w 2018 roku?
Trochę tak to wygląda. Przez to, że pani prezydent zadeklarowała, że nie będzie kandydowała, to już dzisiaj widzimy, że wiele partii zaczyna wskazywać kandydatów. W Prawie i Sprawiedliwości mówi się o Jarosławie Krajewskim. Partia Nowoczesna ma wskazanych już potencjalnych kandydatów, więc widać, że te wybory w Warszawie zaczynają się już wcześniej, bo wybory w Warszawie są specyficzne. Tak naprawdę liczą się dwie rzeczy: z jednej strony szyld, głównie partii. Z drugiej strony pewna rozpoznawalność i duże nazwisko.
A pan będzie kandydował?
Ja nie będę kandydował, ja w tej chwili, można powiedzieć, nie jestem już czynnym i aktywnym politykiem.
Wróci pan do samorządu? Do polityki w Warszawie?
Na razie nie zamierzam. Na razie zamierzam trochę odpocząć od samorządów. Nadal zamierzam być aktywnym mieszkańcem, brać udział w dyskusjach o moim mieście. Bo w nim żyję i na nim mi zależy. Natomiast już po tej stronie społecznej, bo dzisiaj widzę się w miejscu takiego aktywnego mieszkańca.
ran