Stołeczny sąd skazał w poniedziałek 28-letniego Jakuba K. na 25 lat więzienia. Mężczyzna był oskarżony o zabójstwo mieszkanki Konstancina. Opiekował się jej rybkami.
Do zbrodni doszło dokładnie półtora roku temu. 7 listopada 2016 roku Jakub K. przyjechał do konstancińskiego mieszkania Agnieszki K. Miał wyczyścić jej akwarium. Robił to już wcześniej. W pewnym momencie doszło między nimi do kłótni, która zakończyła się tragicznie. Mężczyzna najpierw dwukrotnie uderzył kobietę drewnianą pałką w głowę, następnie udusił ją paskiem od torby turystycznej.
Niejasny motyw
W poniedziałek stołeczny sąd ogłosił wyrok w tej sprawie. Sędziowie nie mieli wątpliwości, co do winy oskarżonego. On sam zresztą też nie kwestionował, że zabił Agnieszkę. Niejasna była jedynie jego motywacja. Nie dowiemy się jednak, co nim kierowało, ponieważ sąd, ze względu na okoliczności sprawy, prowadził proces za zamkniętymi drzwiami. Niejawne było również uzasadnienie wyroku.
Publiczność usłyszała więc jedynie jego treść. Sędzia Ireneusz Szulewicz ogłosił, że Jakub K. spędzi w więzieniu 25 lat. Ponadto musi zapłacić rodzicom ofiary po 80 tysięcy złotych zadośćuczynienia.
Sąd uznał, że K. jest winny zabójstwa oraz przywłaszczenia dokumentów ofiary. Jednocześnie uniewinnił go od zarzutu przewiezienia za granicę dowodu osobistego swojej ofiary. To jednak nie miało żadnego znaczenia dla wymiaru kary. Choć jest ona niższa od oczekiwań prokuratury, która żądała dożywocia.
Kupowała u niego rybki
- Wielki potężny chłop, ale z duszą dziecka. Martwił się przede wszystkim o swoją matkę - mówił tvnwarszawa.pl oficer stołecznej policji kilka dni po zatrzymaniu Jakuba K.
K. urodził się w Paryżu, ale wychowywał w Polsce. Po ukończeniu szkoły średniej prowadził sklep zoologiczny w centrum handlowym pod Warszawą. To tam poznał Agnieszkę, gdy kupowała u niego rybki. Umówili się, że będzie czyścił jej akwarium. Dlatego właśnie media nazwały go "Akwarystą".
Ofiara utrzymywała się z prostytucji, to także był jeden z powodów, dla których sąd utajnił przebieg rozprawy.
Według prokuratury zbrodnia nie miała jednak motywu seksualnego. Takie przynajmniej były ustalenia śledczych, gdy proces się rozpoczynał. Czy rozprawy zmieniły pogląd sądu na ten wątek? Nie wiadomo.
"Wpadł w szał"
Tego dnia w Konstancinie spędził kilkanaście godzin. Przyjechał wczesnym popołudniem. Wyszedł, kiedy kobieta miała przyjąć klienta. Potem wrócił. Tłumaczył, że zapomniał narzędzi.
W pewnym momencie jego powtórnej wizyty doszło do sprzeczki. - Wpadł w szał - opowiadał jeden z policjantów znających przebieg śledztwa. Przerażony tym, co zrobił, postanowił ukryć zwłoki.
Był środek nocy. Ciało wepchnął do walizki. Gdy próbował odjechać swoim samochodem, okazało się, że nie ma ochroniarza, który mógłby go wypuścić z terenu strzeżonego osiedla. Spróbował więc samochodem ofiary, ale wówczas pojawił się ochroniarz, który zorientował się, że to samochód znanej mu lokatorki.
Wyjechał do Szwecji
Jakub K. wrócił więc do swojego auta. Posłuszeństwa odmówił mu jednak akumulator. Ochroniarz pomógł mu popchnąć samochód. Ruszył, ale po przejechaniu kilkunastu kilometrów, jego auto całkowicie odmówiło posłuszeństwa. Wezwał pomoc drogową i na lawecie wrócił do domu pod Grójcem. Dwa dni później, 10 listopada, wrócił do domu swojej ofiary, by nakarmić jej psa.
Krótko po zbrodni wyjechał do Szwecji. - Byliśmy przekonani, że uciekł. Nie miał biletu powrotnego - mówił policjant.
Okazało się jednak, że pojechał tam kupić rybki. Zatrzymano go, gdy schodził z promu "Polonia" w Świnoujściu. Dopiero wtedy udało się też odnaleźć ciało ofiary. Jakub K. miał przy sobie dokumenty kobiety i kilka innych rzeczy.
Wyrok nie jest prawomocny.
Piotr Machajski