O tragedii informowaliśmy na tvnwarszawa.pl we wtorek wieczorem. W Falenicy małżeństwo zostało zamordowane nożem. On był konstruktorem budowlanym, ona szkolnym pedagogiem. Mieli po 49-lat. Zamożni rodzice mieszkali z trójką dzieci.
Jak informowała reporterka TVN24 Ewa Paluszkiewicz, mężczyzna usłyszał już zarzuty, odmówił składania wyjaśnień, nie przyznał się do winy. Grozi mu dożywocie.
- Ma prawo do tego, żeby się nie przyznać, ma prawo się przyznać. Na razie podjął decyzję, żeby się nie przyznawać, żeby odmówić wyjaśnień, jak również odpowiedzi na pytania – mówił obrońca oskarżonego Olgierd Pogorzelski. - Usłyszał zarzuty podwójnego zabójstwa – dodał mecenas.
Także w czwartek śledczy przesłuchali młodsze rodzeństwo mężczyzny, które było w domu przy ulicy Walcowniczej w czasie zbrodni.
Nie będzie wizji lokalnej
Jak informuje rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga Marcin Saduś, mężczyzna odmówił też odpowiadania na pytania prokuratora i obrońcy.
- W czasie przesłuchania zachowywał się spokojnie, nie wyraził skruchy. W związku z postawą procesową podejrzanego, nie jest możliwe w najbliższym czasie przeprowadzenie wizji lokalnej - powiedział prokurator. Dodał, że ze wstępnej sekcji zwłok ofiar wynika, ze każda z nich doznała kilku ran nożem, w wyniku których doszło do krwotoków, a w rezultacie do śmierci.
- W tej chwili prokurator sporządza do sądu wniosek o zastosowanie wobec podejrzanego środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania na trzy miesiące z uwagi na wysoką karę oraz możliwość matactwa - podał. W najbliższym czasie zostaną zlecone badania daktyloskopijne i biologiczne śladów zabezpieczonych na miejscu zdarzenia.
Dlaczego doszło do tragedii?
Adwokat Wojciech Cieślak, profesor z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, stwierdził w rozmowie z "Faktami" TVN, że trudno będzie stwierdzić, jak doszło do tego, że w głowie 25-latka pojawił się plan, aby zabić swoich rodziców. - Przyznam, że bardzo trudno będzie na to znaleźć odpowiedź, nawet wtedy, kiedy psychiatrzy poznają sprawcę - powiedział.Nieoficjalnie śledczy mówią o nieporozumieniach rodzinnych, potwierdza to jeden z sąsiadów.
- Studiował, tylko że przerwał studia. Może w tym zakresie się pokłócili, może się skumulowało - komentował mężczyzna, który mieszka na tym samym osiedlu.Rodzice mieli wywierać presję, żeby syn poszedł do pracy. Psychiatrzy będą teraz analizować, czy ta presja była na tyle duża, że 25-latek nie wytrzymał.
- Takim czynnikiem wywołującym reakcje może być nadmierny, długotrwały stres, kumulowany przez długi czas, i nierozładowany w inny sposób - mówiła "Faktom" TVN profesor Monika Całkiewicz, kryminolog z Akademii Leona Koźmińskiego. Z kolei według Bogdana Lacha, psychologa śledczego, czasem jeden mały wyzwalacz, bodziec, niewspółmierny do sytuacji jest w stanie spowodować takie zachowanie.
kz/pm