Sławomir Sierakowski z "Krytyki Politycznej", który przebywa teraz w Mińsku, przekazał w mediach społecznościowych, że na łuskach nabojów z broni, której używał białoruski OMON, był napis "Made in Poland". Na dowód załączył zdjęcie. "Od czasu wejścia w życie sankcji dotyczących Białorusi, MSZ nie opiniowało pozytywnie wniosków o wywóz jakiejkolwiek amunicji na Białoruś" - napisało w odpowiedzi na pytania tvn24.pl Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Podobny komunikat opublikował resort obrony narodowej.
Na Białorusi od kilku dni trwają protesty i starcia z siłami bezpieczeństwa. Rozpoczęły się one po niedzielnych wyborach prezydenckich, które - według wstępnych oficjalnych wyników - wygrał dotychczasowy prezydent Alaksandr Łukaszenka. Jak podała Centralna Komisja Wyborcza (CKW), dostał on 80,08 proc. głosów, a jego rywalka Swiatłana Cichanouska - 10,09 proc. głosów.
By rozproszyć manifestacje w Mińsku, siły bezpieczeństwa używają m.in. gazu łzawiącego, gumowych kul, granatów hukowych i armatek wodnych. Według białoruskiego MSW, "w Mińsku i Nowopołocku funkcjonariusze organów spraw wewnętrznych i wojskowi wojsk wewnętrznych byli zmuszeni do aktywnego zastosowania specjalnych środków w celu przerwania nielegalnych działań".
Sierakowski: w Mińsku strzelano do nas polskimi nabojami
W Mińsku przebywa Sławomir Sierakowski z "Krytyki Politycznej", który relacjonuje, także na antenie TVN24, wydarzenia ze stolicy Białorusi. W swoim artykule dla "Krytyki" Sierakowski napisał o przebiegu poniedziałkowych demonstracji i starć: "Widać było, że służbom nie chodzi już o to, by po prostu zająć teren protestu czy uniemożliwić demonstrację, lecz żeby wśród demonstrantów byli ranni i poszkodowani. Żeby ich, krótko mówiąc, trafić, iluś pobić, do iluś strzelić. Po rozproszeniu demonstracji trwało przeczesywanie terenu osiedla i zapewne następnych, z premedytacją wyłapywano ludzi lub do nich strzelano. Zachowanie państwa przestało być defensywne, chodziło tu o przykładne ukaranie społeczeństwa, o trafienie tylu ludzi, ilu się da. Strzelali do nas jak do kaczek".
"W nocy łusek na podwórku mogliśmy znaleźć dowolną liczbę, rano próbowano je posprzątać, mimo to kilka znalazłem. Ich zdjęcia i filmy wstawiam w miarę możliwości ominięcia blokady sieci na mojego Facebooka. Nie umiem dziś powiedzieć, czy pochodzą z gumowych nabojów, czy hukowych, znalazłem ich kilka rodzajów, wiem natomiast, że na białych łuskach jest napisane Made in Poland. Nie wiem, jak to jest możliwe, że dyktator rządzący krajem brutalnie od 26 lat, że reżim, na który nakładamy sankcje, strzela do własnego społeczeństwa amunicją pochodzącą z Polski. Białorusinów, ale także zagranicznych dziennikarzy, trafiano pociskami wyprodukowanymi między innymi w naszym kraju" - dodał.
"Polsce grozi międzynarodowa kompromitacja, ale jeszcze bardziej kompromitacja w oczach Białorusinów, którzy zbierają sobie z ulic łuski Made in Poland, w tym czasie, gdy nasz szef MSZ czy prezydent wydają kolejne podniosłe oświadczenia" - napisał na profilu na Twitterze "Krytyki Politycznej".
Na końcu relacji Sierakowskiego w "Krytyce" pojawiła się adnotacja: "po dodatkowej konsultacji wiemy już, że znalezione przez Sławomira Sierakowskiego łuski to elementy nabojów hukowo-błyskowych ONS-2000, produkcji FAM Pionki".
Skrót ONS, jakim oznaczona jest amunicja, oznacza ostrzegawczy nabój ślepy. Jak wynika z materiałów szkoleniowych, dostępnych na stronie internetowej Szkoły Policji w Katowicach, ONS-2000 "jest to amunicja ślepa, której działanie polega wyłącznie na oddziaływaniu świetlno-akustycznym". Jednocześnie autorzy opracowania zauważają, że "zasięg rażenia elementów naboju wynosi do 20 metrów".
Pytania do trzech ministerstw
W związku z wpisami Sierakowskiego, zwróciliśmy się z pytaniami do ministerstw: spraw zagranicznych, obrony narodowej i aktywów państwowych, które nadzoruje wszystkie spółki wchodzące w skład Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Zapytaliśmy je, skąd na Białorusi pojawiły się łuski z napisem "Made in Poland", czy polski rząd sprzedał stronie białoruskiej tego rodzaju amunicję i jeśli tak, to kiedy to było.
"Informujemy, że od czasu wejścia w życie sankcji dotyczących Białorusi, MSZ nie opiniowało pozytywnie wniosków o wywóz jakiejkolwiek amunicji na Białoruś. Polska przestrzega wszystkich obowiązujących sankcji, w tym tych dotyczących Białorusi i według wiedzy Ministerstwa Spraw Zagranicznych, ani w Ministerstwie Rozwoju, ani w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji nie zostało wydane żadne zezwolenie na obrót amunicją, która miałaby trafić na Białoruś" - czytamy w odpowiedzi resortu spraw zagranicznych.
"Jednocześnie informujemy, że Unia Europejska ustanowiła sankcje przeciwko Prezydentowi Aleksandrowi Łukaszence oraz niektórym urzędnikom na Białorusi w 2006 r. Do 2020 r. były one wielokrotnie zmieniane i rozszerzane, a 17 lutego 2020 r. państwa członkowskie UE podjęły decyzję o ich przedłużeniu o rok, tj. do 28 lutego 2021 r." - dodano.
W dalszej części odpowiedzi MSZ wskazuje na aktualnie najważniejsze akty prawne UE obowiązujące w stosunku do Białorusi. Wymienia tu Rozporządzenie Rady (WE) Nr 765/2006 z dnia 18 maja 2006 r. dotyczące środków ograniczających wobec Białorusi oraz Decyzję Rady Nr 2012/642/WPZiB z dnia 15 października 2012 r.
"Należy podkreślić, że zgodnie z przepisami UE, polskie podmioty (osoby fizyczne i prawne) nie mogą dokonywać sprzedaży oraz wywozu uzbrojenia, a także towarów służących do represji wewnętrznych" - dodaje MSZ.
"MON nie sprzedawał ani uzbrojenia, ani amunicji na Białoruś"
"informujemy, że MON nie sprzedawał ani uzbrojenia, ani amunicji na Białoruś" - napisało z kolei w swojej odpowiedzi dla tvn24.pl Ministerstwo Obrony Narodowej. Tak samo brzmiący komunikat opublikowało w mediach społecznościowych.
Również rzecznik Ministerstwa Aktywów Państwowych Karol Manys zapewnił w rozmowie z tvn24.pl, że "żadna ze spółek Polskiej Grupy Zbrojeniowej nie sprzedaje broni na Białoruś". Jak dodał, z jego wiedzy wynika, że na Białorusi została użyta amunicja myśliwska, a "żadna ze spółek wchodzących w skład Polskiej Grupy Zbrojeniowej nie produkuje amunicji myśliwskiej".
Komunikat na TT wydało także Ministerstwo Rozwoju. "Informujemy, że wszystkie obowiązujące sankcje dotyczące eksportu towarów na Białoruś są przestrzegane. Polski rząd nie udzielił zgody na eksport amunicji" - napisano na Twitterze.
Oświadczenie firmy FAM Pionki
Oświadczenie w tej sprawie, podpisane przez prezes Magdalenę Niedzieską, wydała też fabryka amunicji FAM Pionki. Wynika z niego, że prezentowane w mediach zdjęcie białej łuski „najprawdopodobniej obrazuje łuskę wyprodukowaną w Fabryce Amunicji Myśliwskiej Fam-Pionki sp. z o.o”. Zdaniem prezes Niedzieskiej na podstawie zdjęcia niemożliwe jest ustalenie, z jakiego dokładnie okresu produkcji pochodzi łuska.
Odnosząc się do doniesień medialnych, że łuska pochodzi od naboju hukowego ONS-2000, prezes wyjaśniła, że efektem użycia takiego naboju „jest tylko i wyłącznie błysk i huk”
Firma zapewniła też, że z danych posiadanych przez obecnych właścicieli i obecny zarząd spółki wynika, że "Fam-Pionki nie dokonywała sprzedaży tego rodzaju amunicji do jakiegokolwiek kraju objętego embargiem na obrót bronią lub amunicją - w szczególności na Białoruś".
"Największy producent"
Ekspert do spraw bezpieczeństwa Piotr Niemczyk przyznał w rozmowie z tvn24.pl, że FAM Pionki to "największy polski producent amunicji" i "duży gracz na rynku światowym". Ocenił, że zaprezentowana na zdjęciu zrobionym przez Sławomira Sierakowskiego amunicja przeznaczona jest do broni gładkolufowej.
Jak mówił, polska amunicja mogła być dostarczona na Białoruś wiele lat temu, kiedy jeszcze nie obowiązywały restrykcje, o których wspomina w swojej odpowiedzi MSZ. - Te pociski wyglądają na dosyć stare, bo jak się patrzy na obecną ofertę Fabryki Amunicji Myśliwskiej Pionki, to widać, że teraz są inne. Wydaje się więc, że to jest jakaś starsza produkcja - wskazywał Niemczyk.
"To, co zostało pokazane, jasno mówi, że to jest pocisk hukowy"
- FAM Pionki zaopatrują polską policję w całą gamę amunicji gumowej, ale nie tylko gumowej - dodał w rozmowie z nami Mariusz Cielma z miesięcznika "Nowa Technologia Wojskowa".
- To, co zostało pokazane, jasno mówi, że to jest pocisk hukowy - powiedział. Jak wyjaśnia, tego rodzaju amunicja stosowana jest głównie do ćwiczeń, kiedy ktoś chce się przyzwyczaić do specyfiki pracy z bronią. - Trzeba się zastanowić, czy tego rodzaju amunicja znajduje się pod rygorami tak zwanego obrotu specjalnego. To jest podstawowa rzecz - podkreślił.
Cielma spróbował odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób tego rodzaju amunicja mogła trafić na Białoruś. - Wątpię, żeby białoruskie MSW kupowało to bezpośrednio w polskich zakładach, bo wtedy to pozostawia dużo więcej śladów. To może mieć znaczenie nawet z etycznego punktu widzenia - mówił. Jak dodał, droga, jaką potencjalnie mogłaby przejść polska amunicja, zanim trafi na Białoruś, jest "bardzo szeroka". - Mogą to być polskie, ale mogą to być również podmioty zagraniczne - mówił.
Podkreślił jednak, że nie ma szczegółowej wiedzy na ten temat.
Mariusz Cielma mówił także o tym, czy na tego rodzaju amunicji normą jest umieszczanie informacji o kraju, w którym została wyprodukowana, jak w tym przypadku "Made in Poland". - Jeśli producent przeznaczył tę amunicję na przykład dla myśliwych, to rzeczywiście mógł to traktować jako formę reklamy. Natomiast zwykle na takim uzbrojeniu - chociażby amunicji wojskowej - nie stosuje się czegoś takiego jak "Made in Poland", tylko raczej są różnego rodzaju kody cyfrowe, które wskazują, kto jest producentem, a mogą nawet wskazywać, w którym roku została wyprodukowana - zaznaczył Cielma.
Prowokacja? "Raczej mało prawdopodobne"
Piotr Niemczyk mówił także, czy jego zdaniem możliwy jest scenariusz, w którym łuski z napisem "Made in Poland", odnalezione w Mińsku, zostały celowo zostawione przez oddziały OMON-u.
- Raczej mało prawdopodobne, ale bym tego nie wykluczył - powiedział. Jak dodał, oszacowałby, że "na 90 procent to przypadek, a na 10 celowe działanie służb".
Czeski producent amunicji zaprzecza
O tym, że w Mińsku używana jest amunicja z innych krajów, informował między innymi rosyjski portal Life.ru. Na publikowanych przez niego zdjęciach widoczna jest etykieta w języku czeskim, informująca, że są to materiały wybuchowe P1. Portal podał, że takie materiały wykorzystują siły zbrojne i siły bezpieczeństwa do rozpraszania i zastraszania tłumów, a można je kupić również za pośrednictwem niektórych stron internetowych. Czeska firma Zeveta, która produkuje materiały wybuchowe i amunicję, zaprzeczyła we wtorek, że podczas interwencji milicji na Białorusi wykorzystywano jej granaty błyskowe.
Firma oświadczyła, że widoczne na zdjęciach zamieszczanych w internecie granaty nie pochodzą z jej zakładów. "Nie jesteśmy jedynymi producentami materiałów wybuchowych (przeznaczonych do działań) ofensywnych, a zdjęcia sprawiają wrażenie przekopiowanych bliżej nieokreślonych przedmiotów" - napisało kierownictwo firmy w oświadczeniu przekazanym mediom. "Dlatego odrzucamy spekulacje o pochodzeniu przedstawionych przedmiotów, a także o współdziałaniu w tworzeniu lub rozpowszechnianiu dezinformacji i zagrożeń hybrydowych" - podkreśliła spółka. W oświadczeniu zwróciła uwagę, że firma ściśle przestrzega wszelkich przepisów i rozporządzeń prawnych, zwłaszcza tych dotyczących handlu zagranicznego produkcją specjalną. "Nie eksportujemy żadnego z naszych produktów bez licencji przyznanej przez ministerstwo przemysłu i handlu, co więcej, nasza firma nigdy nie realizowała eksportu materiałów wojskowych na Białoruś" - zapewniła. Minister spraw zagranicznych Czech Tomasz Petrziczek na Twitterze napisał, że nie wie, czy na zdjęciach są materiały wybuchowe czeskiej produkcji i potwierdził, że władze czeskie nie wydały licencji eksportowej na wywóz takich produktów. Nie wykluczył jednak, że granaty mogły zostać dostarczone na Białoruś przed obowiązywaniem zakazu, ewentualnie mogły trafić tam na skutek działań handlarzy bronią.
Embargo na broń
W lutym tego roku kraje Unii Europejskiej przedłużyły o rok, do 28 lutego 2021 roku, embargo na dostawy na Białoruś broni i sprzętu, który mógłby być wykorzystany do stosowania represji.
Przedłużono też zamrożenie aktywów i zakaz podróżowania dla czterech osób z tego kraju.
Sankcje wobec czterech osób związane są z nierozwiązanymi sprawami zaginięcia dwóch polityków opozycji, a także jednego biznesmena i jednego dziennikarza w latach 1999-2000.
Kraje UE przedłużyły również odstępstwo od sankcji w celu umożliwienia eksportu na Białoruś sprzętu biathlonowego i ograniczonej liczby karabinów sportowych i pistoletów sportowych.
Sankcje skierowane przeciwko Białorusi zostały początkowo wprowadzone w 2004 roku w odpowiedzi na zniknięcie czterech wyżej wymienionych osób. W 2011 roku przyjęto dodatkowe sankcje wobec - jak to ujęto - osób zaangażowanych w "pogwałcenie międzynarodowych standardów wyborczych" i praw człowieka, a także w represje wobec społeczeństwa i opozycji demokratycznej. Embargo na broń wprowadzono w tym samym roku.
15 lutego 2016 roku UE podjęła decyzję o zniesieniu sankcji wobec 170 osób na Białorusi i czterech przedsiębiorstw, przy jednoczesnym utrzymaniu embarga na broń dla tego kraju i sankcji wobec czterech osób.
Źródło: tvn24.pl, Krytyka Polityczna, PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/YAUHEN YERCHAK