Prokuratorzy wojskowi, którzy otrzymali zgodę na obecność przy sekcjach ofiar katastrofy smoleńskiej, mogli dotrzeć na miejsce nawet kilkanaście godzin wcześniej i wziąć w nich udział. W Moskwie pojawili się za późno, bo załoga wojskowej CASY, którą początkowo mieli lecieć do Rosji, odmówiła wykonania operacji – ustalił portal tvn24.pl. Chciał tego wysoki rangą przedstawiciel MON i zarazem członek "komisji Millera".
Znane opinii publicznej fakty są takie: 10 kwietnia 2010 r. w godzinach popołudniowych do Smoleńska poleciało trzech pierwszych prokuratorów wojskowych – szef NPW płk Krzysztof Parulski (awansowany później na stanowisko generała), jego rzecznik płk Zbigniew Rzepa i Wojskowy Prokurator Okręgowy w Warszawie płk Ireneusz Szeląg. Warszawa zbiera się do wyjazdu W międzyczasie do stolicy przybywali kolejni prokuratorzy, wyznaczeni przez Naczelnego Prokuratora Wojskowego do wyjazdu.
Mowa o czterech osobach. W NPW usłyszeliśmy, że polecenie Parulskiego było kategoryczne: wybrani przez niego podwładni mają jak najszybciej znaleźć się w Smoleńsku. Na miejscu działa już bowiem zespół rosyjskich prokuratorów, w Moskwie czeka 30 patomorfologów gotowych do pracy, wyznaczono kilkadziesiąt stanowisk sekcyjnych, a sekcje rozpoczną się lada chwila. Ale w Polsce formowanie grupy wyjazdowej przedłużało się i na miejscu katastrofy cały czas pracowało tylko trzech naszych prokuratorów. Pół godziny przed północą czasu miejscowego (godz. 21:30 w Polsce) Parulski i Szeląg wzięli udział w roboczej naradzie z rosyjskimi prokuratorami Prokuratury Generalnej i Komitetu Śledczego FR. Prowadził ją przewodniczący Komitetu Aleksandr Bastrykin. Stronę rosyjską reprezentowało 12 osób, polską sześć (oprócz prokuratorów funkcjonariusz Komendy Głównej Żandarmerii i troje przedstawicieli ABW, w tym tłumaczka). Spotkanie zakończyło się po niespełna dwóch godzinach. Ustalenia, które zostały na nim poczynione, miały kluczowe znaczenie dla pierwszych dni śledztwa i roli polskich prokuratorów.
Polacy też chcieli "szybkich sekcji"? – W toku tego spotkania polscy prokuratorzy wojskowi uzyskali zgodę na możliwość udziału w czynnościach procesowych podejmowanych przez stronę rosyjską. Uwzględniono także postulat strony polskiej dotyczący pobierania, w trakcie prowadzonych sekcji zwłok, podwójnych próbek do badań genetycznych – relacjonuje płk Rzepa. Rosjanie poszli nam na rękę, bo zgodzili się na udział prokuratorów w sekcjach bez jakiejkolwiek „podkładki” w postaci dokumentu. Wniosek, w którym o to prosiliśmy, został wysłany dopiero 11 kwietnia rano.
Rosyjscy prokuratorzy zastrzegli jednak podczas spotkania, że pierwsze sekcje właśnie się rozpoczynają.
Co więcej, w notatce z narady, która znajduje się w aktach śledztwa, czytamy, że strony wspólnie ustaliły, iż „z uwagi na szczególny publiczny rozdźwięk wywołany zaistniałą katastrofą lotniczą” sekcje zwłok pasażerów należy przeprowadzić "w terminie możliwie najkrótszym".
Od tego momentu Polska miała zielone światło na udział w tych czynnościach. Od kilku godzin ze Smoleńska startowały do Moskwy śmigłowce z ciałami ofiar. Prokuratorzy mogli nimi lecieć. Gdyby nie jeden problem. W Rosji, przy Parulskim, cały czas nie było czterech wojskowych śledczych, na których czekano od kilku godzin. Co się z nimi działo? Przyczyny niezależne. Czyli odmowa wykonania lotu W NPW usłyszeliśmy, że prokuratorzy zjeżdżali do Warszawy z różnych części Polski, m.in. z Poznania i Elbląga. Nie zdążyli na wyczarterowanego dla premiera Embraera, który wyleciał z Okęcia po godz. 17. Skompletowana grupa polskich ekspertów, w której oprócz prokuratorów znaleźli się jeszcze lekarze warszawskiego Zakładu Medycyny Sądowej, specjaliści z dziedziny badań DNA oraz funkcjonariusze komendy stołecznej policji, była jednak gotowa do wyjazdu już kilkadziesiąt minut później. O godz. 18 z wojskowego Okęcia miała wylecieć do Smoleńska wojskowa CASA z ówczesnej 13 krakowskiej eskadry lotnictwa transportowego. Do tej pory przedstawiciele prokuratury jak mantrę powtarzali, że „planowany wylot nie nastąpił z przyczyn niezależnych od prokuratury”. Mówił o tym choćby Prokurator Generalny Andrzej Seremet podczas swojego ostatniego wystąpienia w Sejmie. Jak udało nam się ustalić, przyczyną tą była odmowa wykonania lotu przez załogę samolotu. "Powinni byli stanąć na baczność" Wiedza na temat tego, co dokładnie działo się wtedy na lotnisku jest szczątkowa, bo nie zarchiwizowano dużej części dokumentów.
Z dziennika lotów wynika jednak, że CASA przyleciała na Okęcie nieco spóźniona. Po drodze z Krakowa piloci musieli zahaczyć o Poznań, by zabrać stamtąd pracowników i żołnierzy podległego ministrowi obrony Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów. Jak ustaliliśmy, to właśnie Inspektorat, a nie Siły Powietrzne, był dysponentem lotu, a więc jednostką odpowiedzialną także za jego przebieg. – Ok. 17:40 załoga złożyła plan lotu do Smoleńska i wystąpiła do Rosjan o claris. Zgoda na przelot na Siewiernyj przyszła drogą telefoniczną, bardzo szybko – relacjonuje nam jeden z żołnierzy Sił Powietrznych. Przez Służby Operacyjne piloci dowiedzieli się jednak, że podczas wieczornego lądowania na lotnisku Smoleńsk-Północny mogą panować trudne warunki pogodowe. I zaczęli konsultować się z odpowiedzialnym za lot z ramienia Inspektoratu wysokiej rangą wojskowym. Oficer, który relacjonje nam przebieg spotkania, broni jednak kolegów. – To był pilot w randze pułkownika, członek "komisji Millera", który nie pracuje już w MON. Potraktował załogę pryncypialnie. To był szczególny dzień, kilkanaście godzin wcześniej w katastrofie zginęli dowódcy wszystkich rodzajów sił zbrojnych. W tym momencie piloci powinni byli stanąć na baczność i powiedzieć: "Tak jest. Rozumiemy, taka jest decyzja" – przekonuje wojskowy.
Prokuratorzy zdziwieni. "Każdy chciał lecieć" Po „konsultacji” ze wspomnianym członkiem Inspektoratu załoga podjęła decyzję, że do Smoleńska jednak nie leci. Na lotnisku zawrzało. W nieoficjalnych rozmowach członkowie grupy, która miała wyruszyć do Rosji, przyznają, że nie rozumieli tej decyzji. – Nie wiedzieliśmy dlaczego załoga nie rozważała nawet lotu na inne lotnisko, na przykład do Witebska, tak jak było to w przypadku premiera. Ale co mogliśmy zrobić? Odpowiedź była krótka: nie lecimy i koniec – przypomina sobie jeden z ekspertów, który był w grupie (chce pozostać anonimowy).
Prokuratura wojskowa oficjalnie także przyznaje, choć w łagodniejszych słowach, że prokuratorzy byli zawiedzeni. – Chcieli jak najszybciej znaleźć się w Smoleńsku. Oczywiście byli zaskoczeni, że lot się nie odbył, ale to nie oni odpowiadali za organizację transportu lotniczego do Rosji – mówi płk Rzepa. – Dysponent lotu zdecydował o niewykonywaniu operacji w porozumieniu z załogą, ponieważ postawiono na bezpieczeństwo pasażerów. Piloci rozumieli, że jak najszybsze zapewnienie transportu były rzeczą istotną. Ale rzeczą jeszcze istotniejszą było bezpieczne zapewnienie transportu – tłumaczy z kolei rzecznik Dowództwa Sił Powietrznych ppłk Artur Goławski. W Smoleńsku już niepotrzebni. Od razu do Moskwy Wojskowa CASA wyleciała do Smoleńska dopiero następnego dnia rano. W międzyczasie Naczelny Prokurator Wojskowy, który wiedział o całej sytuacji, zdecydował, że przylot wszystkich prokuratorów na Siewiernyj nie ma już żadnego sensu. Wydał więc polecenie, by dwóch prokuratorów oraz lekarze i policyjni eksperci jak najszybciej lecieli bezpośrednio do moskiewskiego Instytutu Medycyny Sądowej, w którym trwały już sekcje ofiar. Szef NPW był o tym poinformowany przez Rosjan. – Wylot nastąpił o godzinie 10:45 samolotem PLL LOT. Grupa była w Moskwie ok. godz. 14:30 czasu lokalnego. Do Instytutu prokuratorzy dotarli w godz. 16:30 - 17. Tam uzyskali informację, że rosyjscy lekarze medycyny sądowej dokonali już oględzin i sekcji wszystkich zwłok – przypomina dalszą sekwencję zdarzeń rzecznik NPW. Kto i ile wie? Sprawa opóźniającego się wyjazdu prokuratorów ma jeszcze jeden aspekt. O ich problemach, wbrew twierdzeniom ówczesnego szefa NPW, nie miał pojęcia Prokurator Generalny. W jednym z prokuratorskich pism gen. Parulski wskazywał, że Seremet „osobiście ocenił potrzeby i zaangażowanie strony polskiej w pracach przy zwłokach ofiar katastrofy”. Dowodem tego miało być skierowanie w kolejnych dniach do Moskwy dodatkowego prokuratora – Marka Pasionka. Zapytany przez nas o tę sytuację rzecznik Seremeta prok. Mateusz Martyniuk odpowiedział: – Gen. Krzysztof Parulski nie informował Prokuratora Generalnego o konieczności skierowania do Rosji dodatkowych prokuratorów.
Wyjaśnień dotyczących powodów nieuczestniczenia polskich prokuratorów w sekcjach cały czas domaga się prezes PiS Jarosław Kaczyński. Były premier przed miesiącem złożył zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa w tej sprawie. Wątek ten był również omawiany na ostatnim posiedzeniu sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. Pytano o to przedstawicieli MSZ. Była szefowa resortu Anna Fotyga przekonywała, że należało „wyegzekwować obecność prokuratorów przy wszystkich sekcjach”. Jacek Najder, który po katastrofie koordynował zarządzaniem kryzysowym w resorcie, przyznawał z kolei: – Nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego polskich prokuratorów tam nie było. Powinni być - dodał.
Autor: Łukasz Orłowski/ola/k / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24