Uszczęśliwianie na siłę, czyli w magazynie "Czarno na białym" o tym, jak Ministerstwo Edukacji Narodowej zafundowało rodzicom publiczne przedszkola za złotówkę. Chcieli dobrze, ale wyszło jak zwykle. "Dobrze", bo ma być taniej - rodzice za każdą kolejną ponad pięć darmowych godzin, nie będą płacili więcej niż złotówkę. A "jak zwykle", bo dotąd w większości płacić więcej chcieli żeby dzieci chodziły na dodatkowe zajęcia. Teraz rodzice płacić - więc i przedszkolaki chodzić - nie mogą.
Najbardziej popularnymi zajęciami dodatkowymi w przedzszkolach, była do tej pory nauka języka angielskiego poprzez zabawę. Dziś to jednak wyjątek. W Polsce zostały nieliczne placówki, gdzie dzieci mają nadal możliwość nauki języka angielskiego w ramach zajęć dodatkowych oferowanych przez przedszkole.
- U nas się udało, ponieważ w naszym przedszkolu pracuje wysoko wykwalifikowana kadra, która ma uprawnienia do tego typu zajęć. Robią to w ramach wynagrodzenia otrzymywanego za pracę w przedszkolu - mówi reporterowi "Czarno na białym" Zyta Kaliś, dyrektorka przedszkola nr 7 w Olkuszu, które prowadzi takie zajęcia.
To wzorcowe dostosowanie się do zmian, jakie od 1 września wprowadzono za sprawą nowej ustawy o wychowaniu przedszkolnym.
Ministerstwo Edukacji zakłada, że za każdą dodatkową godzinę opieki nad dzieckiem rodzice nie mogą płacić więcej niż złotówkę. W efekcie przedszkola musiały zrezygnować ze współpracy z zewnętrznymi firmami, które organizowały dzieciom zajęcia, za które dodatkowo płacili rodzice. Teraz dodatkowo płacić już nie mogą. MEN zapewnia, że takie zajęcia można zorganizować w ramach bezpłatnych pięciu godzin. Ale trzeba mieć odpowiednio wykwalifikowaną kadrę.
Nie chcą płacić mniej
- Takie zajęcia powinny być realizowane w każdym przedszkolu w ramach podstawy programowej. Nie są to jakieś dodatkowe zajęcia - twierdzi wiceminister edukacji narodowej, Przemysław Krzyżanowski.
Rodzice dzieci są niezadowoleni, choć teoretycznie powinni być szczęśliwi, bo zamiast dwóch czy czterech złotych za dodatkową godzinę w przedszkolu teraz płacą złotówkę. Ministerstwo dofinansowuje za to gminy kwotą 103,50 zł miesięcznie na każde dziecko. Właśnie po to, by rodzice płacili mniej, a zajęć było tyle samo. Założenia słuszne, ale wyszło jak zwykle.
- Od 1 września nie mamy już języka angielskiego. Mieliśmy też lekcje judo, ale one też zniknęły - wyjaśnia Ewa Knychała, dyrektorka przedszkola nr 8 w Poznaniu.
Rodzice wystosowali petycję do minister edukacji Krystyny Szumilas. "To rodzice, a nie urzędnicy mają prawo do decydowania o edukacji własnego dziecka (...) i prawo do decydowania o przeznaczaniu na ten cel własnych środków finansowych" - czytamy.
Rzecznik Praw Dziecka interweniuje
Rodzice spotykają się również z samorządowcami i przekonują żeby poparli ich działania. Chcą sami bez pośrednictwa przedszkoli płacić firmom zewnętrznym, by te tak jak w ubiegłych latach organizowały zajęcia dla przedszkolaków. To miałoby pozwolić ominąć rygorystyczne przepisy. Ministerstwo nie mówi "nie", ale jest jedno znaczące "ale".
- Takie zajęcia mogą być organizowane, ale po zakończeniu działalności przedszkola - zastrzega Krzyżanowski.
- Jest dla mnie totalnym absurdem, żeby dziecko zostawiać w przedszkolu na dodatkowe zajęcia do godziny 17 - tłumaczy jeden z rodziców.
Sprawą zainteresował się też rzecznik praw dziecka: "Proszę panią minister o zbadanie, czy przepisy ustawy faktycznie wpłynęły na ograniczenie oferty zajęć dodatkowych w przedszkolach, obniżenie ich jakości lub zmniejszenie liczby dzieci korzystających z tych zajęć" - napisał Marek Michalak w liście do Krystyny Szumilas.
Pani minister jeszcze nie odpisała, ale nie trzeba specjalnej analizy by poznać odpowiedź na to pytanie.
Autor: bor//kdj / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24