"Łamie dobre zasady życia publicznego, dobre obyczaje", "służy zadymie" i przyjmuje formy "szantażu oraz zastraszania" - tak o planach założenia wioski namiotowej pod sopockim domem Donalda Tuska mówi jego rzecznik. Na pikietę stoczniowców zgodził się w czwartek samorząd Sopotu.
Według Grasia pomysł rozstawienia namiotów pod oknami szefa rządu to "niezwykle osobliwa" forma protestu, która przyjmuje właściwie formy "szantażu" czy "zastraszania" i godzi przede wszystkim w rodzinę premiera. Rzecznik zastrzegł, że wprawdzie nikt w Polsce nie zakazuje protestów, ale "wkraczanie przez demonstrantów do domów prywatnych, atakowanie rodziny, czy Bogu ducha winnych sąsiadów - tak jak na przykład w przypadku pana premiera - to forma, która łamie dobre zasady życia publicznego i dobre obyczaje".
- Wydaje się, że to zaczyna przekraczać pewne granice, w Polsce dotychczas nieprzekraczalne. (...) Nie służy wyjaśnieniu jakichkolwiek postulatów, a tylko "zadymie" i medialnemu poklaskowi organizatorów tego protestu na czele z panem Guzikiewiczem - ocenia Graś.
Ufają, że będzie spokojnie
Zapowiadany od kilku dni protest pod sopockim domem Donalda Tuska rozpocznie się w piątek rano. Stoczniowcy zwrócili się do prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego o zezwolenie na taką formę protestu i zgodę uzyskali.
- Urząd miasta, po analizie dokumentów przesłanych przez Karola Guzikiewica, przyjmuje do wiadomości, że będzie protest. Mamy nadzieję, że protestujący będą przestrzegali przepisów. Chodzi na przykład o ciszę nocną i przepisy o ruchu drogowym. Zwracamy natomiast uwagę, że zieleń i plac zabaw nie są właściwym miejscem do stawiania namiotów i np. toalet - przestrzegał wiceprezydent miasta Wojciech Fułek.
"Premier kłamał"
Sprawę na gorąco komentował w TVN24 Karol Guzikiewicz, wiceszef stoczniowej "Solidarności". - Czwartkowa Rada Skarbu, na której byłem obecny, była ostra i uświadomiła mnie, że ten protest jest konieczny - mówił wyraźnie zdenerwowany. - Mam nadzieję, że premier będzie honorowy i porozmawia z nami o sytuacji stoczni. Urząd ochrony konkurencji kłamał, jeśli chodzi o pomoc publiczną dla naszego zakładu - dodał związkowiec.
Guzikiewicz zadeklarował jednocześnie, że stoczniowcy będą zachowywali się spokojnie i nie dojdzie do żadnych zamieszek. - Będziemy honorowi i czekamy na to, że premier tym razem podejmie rękawicę.
Co ze stoczniami?
Stoczniowcy od kilku dni zapowiadali, że jeśli Donald Tusk nie spotka się z nimi, to oni przyjdą pod jego dom. Związkowcy z gdańskiej stoczni chcą wymusić na rządzie takie same odprawy, jakie przysługują stoczniowcom zwolnionym z zakładów w Gdyni i Szczecinie. Na mocy specustawy stoczniowej pracownicy tych dwóch stoczni mogą liczyć na kwoty od 20 do 60 tysięcy złotych. Specustawa nie dotyczy stoczni gdańskiej, której właścicielem jest spółka ISD Polska, która zgodnie z planem restrukturyzacji zaakceptowanym przez KE musi również zwolnić część załogi.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24