Gdynia, Gdańsk, Częstochowa - tylko w tych trzech miastach toczy się kilkaset spraw, w których polscy obywatele domagają się od państwa odszkodowań za zabrane im w PRL-u ziemie. Roszczenia w samym Trójmieście sięgają około 80 milionów złotych - wylicza "Rzeczpospolita". Państwo sprawy przegrywa, płacić musi, ale nie ma z czego.
Z informacji "Rzeczpospolitej" wynika, że chętnych na odszkodowania za działki wywłaszczone w czasach komuny jest coraz więcej. – Zaczyna to być problem – nie ukrywa w rozmowie z "Rz" Wiesław Bielawski, wiceprezydent Gdańska. – Byli właściciele występują nie o zwrot wywłaszczonej nieruchomości, ale o waloryzację przyznanej wówczas rekompensaty - dodaje.
Wracają po swoje
Obecnie odszkodowania wypłacają prezydenci miast na prawach powiatu lub starostowie. Pieniądze dostają od wojewodów. – Niestety, budżet zwleka – przyznaje Tadeusz Wrona, prezydent Częstochowy.
Wrona i tak może na razie nazywać siebie "szczęściarzem". Roszczenia opiewają w Częstochowie na około milion złotych. Dużo gorzej jest w Trójmieście. W samej tylko Gdyni zgłoszono roszczenia na 60 mln zł, w Gdańsku sięgają 20 mln zł.
Państwo spłaca długi historii. Przed 1989 rokiem władze zabierały obywatelom grunty, np. pod drogi, osiedla mieszkaniowe, zakłady przemysłowe, nie zważając na przepisy prawa. W ten sposób tysiące osób utraciły swoją własność. Dostały za nią rażąco niskie rekompensaty lub nie otrzymały ich wcale. Teraz upominają się o swoje.
Jest źle, będzie gorzej?
– Za nieruchomości w Stargardzie Gdańskim udało się wywalczyć ok. 800 tys. zł, a w Jastrzębiej Górze – 600 tys. zł – wyjaśnia adwokat Roman Nowosielski, który prowadzi m.in. takie sprawy. Prawnicy powołują się m.in. na wyrok Sądu Najwyższego uznający za bezprawne działania PRL-owskich władz. SN orzekł, że decyzja wywłaszczeniowa wydana bez opinii biegłego jest nieważna.
Na podstawie kodeksu postępowania administracyjnego można więc podważać więc praktycznie każdą taką decyzję.
Źródło: "Rzeczpospolita"
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu