Europoseł Zbigniew Ziobro domaga się przeprosin od dziennikarza "Newsweeka" Andrzeja Stankiewicza i wydawcy tego tygodnika oraz wpłaty 50 tys. zł na cel społeczny za komentarz dotyczący inwigilacji dziennikarzy. Proces w czwartek ruszył przed stołecznym sądem.
Sprawa jest związana z publikacją "Gazety Wyborczej" z października zeszłego roku. Wówczas dziennik napisał, że 10 dziennikarzy było w latach 2005-2007 rozpracowywanych przez służby specjalne. "GW" napisała, że w tym okresie ABW, CBA i policja zbierały dane na temat połączeń telefonicznych dziennikarzy różnych ogólnopolskich mediów, badając billingi z okresu nawet dwóch lat. Wśród tych dziennikarzy miał być też Andrzej Stankiewicz.
Matrix i proces
"To jakiś matrix. Ziobro przygotował aferę gruntową, Ziobro doprowadził do przecieku w tej sprawie, a źródeł przecieku szukał w moim telefonie. To żałosne. Panie Ziobro, mam dla pana ofertę. Jeśli podniecają pana moje bilingi, to chętnie je panu dam - nowsze i starsze. Niech pan dzwoni, przecież zna pan mój numer. Panie Zbyszku, pan się nie boi" - skomentował wówczas tę informację Stankiewicz na portalu newsweek.pl.
Były minister sprawiedliwości uznał te słowa za naruszające jego dobra osobiste. W pozwie przeciw Stankiewiczowi, redaktorowi naczelnemu oraz wydawcy "Newsweeka" wskazano m.in., że wypowiedź zawiera nieprawdę, gdyż Ziobro nie przygotował afery gruntowej, nie prowadził też inwigilacji dziennikarza.
W innym terminie
Reprezentujący Stankiewicza mec. Dariusz Pluta wniósł w czwartek przed sądem o oddalenie pozwu. Proces będzie kontynuowany 21 lutego, wówczas jako świadek zeznawać ma autor artykułu w "GW" Wojciech Czuchnowski. Jak powiedział po rozprawie mec. Pluta, wypowiedź Stankiewicza - która ukazała się kilka godzin po publikacji artykułu "GW" - była reakcją "na gorąco" na informacje zawarte w tym tekście. Dodał, że w wypowiedzi tej nigdzie nie zasugerowano, że Ziobro złamał prawo.
Zaznaczył także, że w marcu ubiegłego roku przed sejmową komisją śledczą - tzw. naciskową - Ziobro zeznawał na temat genezy ewentualnego przecieku w aferze gruntowej m.in., że w godzinach wieczornych 5 lipca 2007 r. zwrócił się do ówczesnego ministra spraw wewnętrznych i administracji Janusza Kaczmarka o spotkanie ws. akcji specjalnej CBA.
"Przekazałem panu Kaczmarkowi wiedzę, że dnia następnego będzie finalizowana operacja specjalna, że z informacji, jakie uzyskałem od ministra Mariusza Kamińskiego, wynika, że operacja jest bardzo dobrze przygotowana, że są podjęte wszelkie niezbędne działania operacyjne, aby ją zabezpieczyć" - zeznawał wtedy przed komisją Ziobro. Powiedział też, że już po nieudanej akcji CBA w resorcie rolnictwa rozmawiał na ten temat z Kaczmarkiem, który miał mu mówić, że "jego w tej sprawie nie ma".
Przeciek umorzony
Ziobro dodawał przed komisją, że relacjonował później rozmowę z Kaczmarkiem m.in. wiceprokuratorowi generalnemu Jerzemu Engelkingowi. Engelking - według b. ministra sprawiedliwości - miał mu powiedzieć, że sądzi, że "Janusz strzelił z ucha". - To sformułowanie, którego używa się w gwarze służb w sytuacji, kiedy mamy do czynienia z przeciekiem - mówił Ziobro przed sejmową komisją.
W październiku 2009 r. warszawska prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie przecieku z afery gruntowej. Śledczy uznali, że w żadnej z badanych wersji ewentualnego przecieku nie udało się znaleźć jednoznacznych dowodów na popełnienie przestępstwa. Z kolei w czerwcu tego roku warszawski sąd uznał, że śledztwo ws. inwigilacji dziennikarzy za rządów PiS nie będzie wznowione. Podtrzymał tym samym decyzję zielonogórskiej prokuratury o umorzeniu tego postępowania.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP, TVN24