Doktor Mirosław G. nie domagał się łapówek. Nie chcieli ich też inni pracownicy jego oddziału, na którym panowała zresztą bardzo serdeczna atmosfera - zeznawali zgodnie we wtorek przed sądem świadkowie w procesie byłego ordynatora oddziału kardiochirurgii szpitala MSWiA w Warszawie. Jeden z nich - Olgierd P., malarz - wręczenie obrazu doktorowi po operacji nazwał nawet "hołdem artysty dla artysty".
Osoby, które we wtorek zeznawały przed sądem twierdziły, że obdarowywały doktora G. upominkami po operacjach, ale nigdy nie wręczały ich "na żądanie" lekarza. - Takich sugestii ze strony Mirosława G. po prostu nie było – podkreślały.
- Nie wyczułem nawet śladu sugestii wręczenia korzyści majątkowej – przekonywał Olgierd P. Swój obraz podarował lekarzowi po skomplikowanej operacji jego matki. Świadek zaznaczał, że Mirosław G. zrobił na nim wrażenie lekarza wykonującego swój zawód z prawdziwą pasją, a zagadnięty przed operacją wykazał się nawet znajomością malarstwa.
Skrzynka jak kwiaty
- To był gest a la kwiaty, podziękowanie – mówiła z kolei o wręczonej przez siebie doktorowi skrzynce na cygara Anna Z. Podkreślała, że G. podjął się operacji jej ojca, którego z powodu innych schorzeń nie chciano operować w Białymstoku ani w Aninie. Prezent zaniosła tydzień po operacji i zostawiła w gabinecie G. - Pan doktor miał ogrom pracy, spieszył się do następnych pacjentów, nie wiem, czy zauważył, że coś zostawiłam – relacjonowała.
Wobec Z., z zawodu lekarki, z powodu wręczenia upominku wszczęto, a później umorzono postępowanie. Została zatrzymana tego samego wieczora co dr. G. We wtorek opowiadała przed sądem jak agenci CBA wtargnęli bez ubrań ochronnych do szpitala i prosto z dyżuru zawieźli ją na przesłuchanie. Tego samego dnia dwa razy przesłuchiwali ją agenci CBA, a potem jeszcze prokurator. Według jej relacji, "uporczywie sugerował" by przyznała, że wręczyła prezent licząc na dobrą opiekę, gdyby jej ojciec jeszcze kiedyś miał trafić do szpitala.
"Żal było wychodzić"
Ksiądz Józef F. z Towarzystwa Jezusowego, który był pacjentem Mirosława G., mówił głównie o atmosferze jaka panowała na jego oddziale. - Była nadzwyczaj serdeczna, aż żal było wychodzić – stwierdził. Jezuita podkreślał, że dzięki Mirosławowi G. dziś może jeździć na rowerze tak, "że niejeden młodzieniec by go nie dogonił".
O zatrzymaniu doktora dowiedział się w pierwszą rocznicę udanej operacji. - Choć miałem sympatię do ministra Ziobry, pomyślałem: czy oni nie przesadzili? Odczułem w sposób przykry i bolesny, że tak wspaniałego doktora potraktowano jak zbója, gwałciciela, jakiegoś napastnika – przyznawał duchowny. Dodał, że G. nigdy nie sugerował, że oczekuje jakichkolwiek korzyści, a wszystkich pacjentów traktował jednakowo uprzejmie.
Wojciech C., były strażak i również pacjent doktora G. "nie obdarował go niczym". Zeznał, że nie widział też, by ktoś inny cokolwiek mu dawał. Świadkowi, zanim trafił na oddział G., sugerowano przeszczep. Po leczeniu farmakologicznym jego stan poprawił się na tyle, że operacja nie jest konieczna.
Kilkadziesiąt zarzutów
Mirosława G. Centralne Biuro Antykorupcyjne zatrzymało w lutym 2007 r. pod zarzutem zabójstwa pacjenta i przyczynienia się do śmierci innego. Lekarz usłyszał też kilkadziesiąt zarzutów korupcyjnych.
W 2008 r. prokuratura umorzyła zarzuty związane ze śmiercią pacjentów. W toczącym się procesie G. jest oskarżony o korupcję i mobbing.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24