Inspektorzy sanitarni żądali jej natychmiastowego zamknięcia, prokuratura błyskawicznie wszczynała śledztwo. Ale od czasu otwarcia wystawy wypreparowanych ludzkich organów minęły już prawie trzy miesiące, a chętni nadal mogą oglądać eksponaty. I wszystko wskazuje, że to się nie zmieni. - Mamy związane ręce przestarzałymi przepisami - przyznaje w rozmowie z tvn24.pl prokurator Zdzisław Hut. Już raz śledztwo chciał umorzyć.
Już raz swoją decyzję merytoryczną wydaliśmy. Żeby zamknąć tę wystawę musimy ustalić, czy istotnie zaistniało przestępstwo i ewentualnie kto je popełnił. (...) Z tym większą ostrożnością podchodzę do sprawy. Tu są określone skutki ekonomiczne. Bo co jeśli decyzja o postawieniu zarzutów będzie nietrafiona? prok. Zdzisław Hut
Było groźnie, jest "ostrożnie"
GiS najgłośniej protestował przeciwko ekspozycji i jeszcze w lutym złożył do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez organizatorów. Ta szybko wszczęła śledztwo, ale jak udało nam się ustalić równie szybko chciała je zakończyć. Śledczy z Prokuratury Rejonowej na Ochocie już na początku marca wydali decyzję o umorzeniu postępowania. – Uznaliśmy jednak, że ta decyzja była przedwczesna i zwróciliśmy sprawę do ponownego rozpatrzenia – tłumaczy nam Mateusz Martyniuk rzecznik Prokuratury Okręgowej (nadzoruje Prokuraturę Rejonową).
Sprawa wróciła i utknęła. - Wszystkie czynności w zasadzie zostały już zakończone. Przesłuchano świadków, czekamy tylko na dokumenty od organizatorów, które są wymagane dla przewozu zwłok – mówi w rozmowie z tvn24.pl szef Prokuratury Rejonowej na Ochocie prokurator Zdzisław Hut. Ale po chwili dodaje: - Już raz swoją decyzję merytoryczną wydaliśmy. Żeby zamknąć tę wystawę musimy ustalić, czy istotnie zaistniało przestępstwo i ewentualnie kto je popełnił.
W oparciu o dokumentację wystawy oraz przeprowadzone oględziny zespół stwierdza, że przedstawione na wystawie eksponaty są zwłokami i szczątkami ludzkimi. Fragment ekspertyzy ZMS
Kluczowa ekspertyza pełna kłopotów
O dokumenty wymagane do przewozu zwłok, które podobno są w drodze z USA pytaliśmy organizatorów jeszcze w lutym. Od menadżera ekspozycji Piotra Miernika usłyszeliśmy wówczas, że takie nie istnieją, bo na wystawie nie ma zwłok a "plastikowe eksponaty". - To odpowiednio wypreparowane ludzkie organy, ale nawet w jednym procencie nie mają one nic wspólnego ze zwłokami. Jeśli by miały, to wówczas rzeczywiście musielibyśmy dysponować stosownymi pozwoleniami na ich przewożenie – tłumaczył.
Ale eksperci z warszawskiego Zakładu Medycyny Sądowej orzekli co innego. Dowiedzieliśmy się, że ekspertyza z ZMS dotarła do prokuratury na początku kwietnia. Lekarze stwierdzili w niej kategorycznie: "w oparciu o dokumentację wystawy oraz przeprowadzone oględziny zespół stwierdza, że przedstawione na wystawie eksponaty są zwłokami i szczątkami ludzkimi".
- Wyjaśniamy, że zwłoki i szczątki ludzkie pozostają nimi niezależnie od sposobu ich preparowania – czytamy w ekspertyzie. Zarówno GiS jak i prokuratura czekały na taką opinię, bo w praktyce oznacza ona, że rozpatrując sprawę można powoływać się na konkretną "ustawę o cmentarzach i chowaniu zmarłych" (z 1959 roku) oraz zapisy Kodeksu Karnego dotyczące znieważania zwłok (art. 262 KK). Mówią one m.in., że nie można bez zgody odpowiednich organów administracyjnych przywozić do Polski zwłok, a także, że zwłoki ludzkie powinny zostać pochowane.
Wszystko co mieliśmy do zrobienia, zrobiliśmy. Prawo jest przestarzałe, a prokuratura chyba czeka aż ta wystawa wyjedzie z kraju. My nie mogliśmy stwierdzić tam zagrożenia epidemiologicznego, chociaż bardzo chcieliśmy. Jan Orgelbrand, GIS
Ekspertyza nie pomogła śledczym podjąć decyzji. O dziwo po otrzymaniu jej prokuratorzy z Ochoty nabrali jeszcze więcej wątpliwości. – Jesteśmy skrępowani. Przepisy są przestarzałe. Jeśliby przyjąć, że doszło tu do profanacji zwłok, to wówczas musielibyśmy zacząć odwiedzać wszystkie kościoły w Polsce, w których przechowywane są relikwie i muzea archeologiczne – przekonuje nas prokurator Hut.
GiS bardzo chciał
Główny Inspektorat Sanitarny się dziwi, rozkłada ręce i... czeka. – Wszystko co mieliśmy do zrobienia, zrobiliśmy. Prawo jest przestarzałe, a prokuratura chyba czeka aż ta wystawa wyjedzie z kraju. My nie mogliśmy stwierdzić tam zagrożenia epidemiologicznego, chociaż bardzo chcieliśmy – przyznaje Orgelbrand.
Tymczasem z opinią, że organizatorom wystawy "Bodies... the exhibition" bardzo trudno byłoby zarzucić profanację zwłok zgadza się dr Maria Rogacka-Rzewnicka z Instytutu Prawa Karnego UW. Ale wskazuje inną drogę, którą mogli podążyć prokuratorzy. – Najbardziej kontrowersyjne jest to, że organizatorzy cały czas mówią o walorach edukacyjnych tej ekspozycji, a za wejście pobierają tak duże opłaty (bilet normalny kosztuje w weekend 59 złotych - red.) – podkreśla. Tą ścieżką poszli francuscy prokuratorzy. Przed kilkunastoma dniami paryski sąd nakazał zamknięcie bardzo podobnej wystawy (prezentowanej od 12 lutego) bo uznał, że "komercjalizacja ciała zmarłych godzi w zasadę szacunku należnego ludzkim zwłokom".
Magdalena Marzec-Mróz, z agencji Media Metropolis obsługującej wystawę, jest spokojna, że w Polsce taka sytuacja się nie powtórzy. – Od początku byliśmy pewni o finał. Bilety rzeczywiście są dość drogie, więc jeśli ktoś nie chce, to po prostu nie przychodzi. Wystawa jest świetnie przyjmowana przez odwiedzających. Wszystkie historie o niej, to taka opowieść „o żelaznym wilku” – uśmiecha się Marzec-Mróz. Ekspozycję w Warszawie będzie można oglądać do 19 lipca. Ale amerykański właściciel wystawy spółka Premier Exhibition, zadowolona z wyników finansowych "Bodies...", już zapowiada w Polsce realizację kolejnych projektów.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: AG