W piątek zakończył się rok szkolny. W poniedziałek w "Rozmowie Piaseckiego" w TVN24 sytuację w polskiej edukacji komentował Dariusz Martynowicz, Nauczyciel Roku 2021. Przyznał, że postanowił odejść ze szkoły publicznej. - Faktycznie odchodzę ze szkoły publicznej po 15 latach pracy - powiedział. Dodał, że zna wielu innych nauczycieli, którzy podjęli taką decyzję, a wakaty zaczynają być problemem szkół nie tylko w dużych miastach.
Nauczyciel Roku 2021 Dariusz Martynowicz postanowił po 15 latach odejść ze szkoły publicznej. Swoją decyzję tłumaczył w poniedziałkowej "Rozmowie Piaseckiego" w TVN24, komentując sytuację w edukacji w kraju.
Martynowicz: polityki, ideologii w szkole jest więcej
- Jak ktoś wybiera ten zawód, to musi czuć w sobie pasję albo być trochę wariatem współcześnie, ja takim wariatem jestem od 15 lat. Staram się inspirować. Na razie nie wyobrażam sobie nie uczyć, bo jest to praca naprawdę fascynująca, dająca dużo satysfakcji mimo problemów, które w niej występują, bardzo ważna zwłaszcza współcześnie. Faktycznie odchodzę ze szkoły publicznej po 15 latach pracy - powiedział.
Jak stwierdził, "jeżeli chodzi o pieniądze, one nigdy nie były atutem tej pracy, ale są też rzeczy niematerialne, które ta praca daje, jakieś poczucie sensu, momenty, kiedy uczeń po kilkunastu latach pisze i mówi, że pamiętał lekcję i gdzieś tam wspomina ją ciepło lub w czymś mu pomogłem w życiu". Dodał, że nauczycielem nie został ze względu na zarobki.
- Wiadomo, że tej polityki, ideologii w szkole jest więcej i faktycznie śmiem zaryzykować nawet stwierdzenie, że to był naprawdę najtrudniejszy rok w oświacie od 1990 roku. Takie mam wrażenie, patrząc na rzeczy, z którymi nauczyciele musieli w tym roku się zmagać. Tak, polityka i ideologia wchodzi do szkół, nawet w mniejszych miastach - ocenił Martynowicz.
Czytaj więcej: Rok protestu i wojny. "Edukacja jako narzędzie do formatowania posłusznego obywatela"
Nauczyciel Roku 2021: część nauczycieli odejdzie w sierpniu
Gość "Rozmowy Piaseckiego" powiedział, że w tym roku były problemy z wakatami w szkołach nie tylko w dużych miastach. - Dyrektorzy rozpaczliwie szukali nie tylko matematyków, fizyków, informatyków, ale też nauczycieli chociażby języka angielskiego - dodał. - Kończy się mit, że te wakaty dotyczą tylko i wyłącznie dużych miast, takich jak Poznań, Kraków, Warszawa - mówił. Powiedział również, że część nauczycieli odejdzie w sierpniu i realną sytuację dotyczącą tego problemu poznamy we wrześniu.
- Fala odejść w tym roku jest naprawdę bardzo duża. Niespodziewanie dla mnie duża - ocenił Martynowicz.
Przypomniał, że strajk nauczycieli w 2019 roku był dla nich "wydarzeniem społecznie miażdżącym". - Słyszeliśmy mnóstwo słów od ludzi, że jak nam się nie podoba, to możemy iść na kasę albo zmienić zawód. Mam wrażenie, że czara goryczy się przelała - powiedział Nauczyciel Roku 2021.
Martynowicz o powodach odejść
Odnosząc się do kwestii odejść z zawodu, Martynowicz dodał, że nauczyciel zarabia w okolicach pensji minimalnej. Jego zdaniem powodami, które pchają nauczycieli do rezygnacji, są pieniądze, a także "kwestie tego, co się dzieje publicznie z oświatą". - Wypowiedzi deprecjonujące naszą pracę, brak zupełnego dialogu z nauczycielami i nauczycielkami. Chociażby wypowiedź ministra [Tomasza, wiceministra edukacji i nauki - przyp. red.] Rzymkowskiego, pełna lekceważenia, pogardy, która, myślę, że nie jest jakimś pięknym przejawem dialogu - dodał.
Odniósł się w ten sposób do rozmowy w Radiu Zet, w której Rzymkowski w czwartek był pytany o kwestie zarobków nauczycieli. Wiceminister powiedział, że zna nauczyciela, którego wysokość wynagrodzenia jest porównywalna z wynagrodzeniem poselskim i wynosi 11 tysięcy złotych netto. - To jest nauczyciel, który pracuje po prostu w dwóch szkołach i jest w pełni zadowolony z tego powodu - ocenił. Na uwagę dziennikarki, że jemu wpływa 11 tysięcy złotych netto, Rzymkowski zastrzegł, że pracuje 7 dni w tygodniu. Dziennikarka odparła na to: "Ale widziały gały, co brały", co wiceszef MEiN podsumował: "Ale nauczyciele też widzieli, co brali". Do odpowiedzi tej wiceszef MEiN nawiązał potem w piątek. - Wczoraj jednoznacznie odniosłem się do tej sytuacji - mówił. - Natomiast, niestety, spotkałem się wczoraj z gigantyczną manipulacją. To znaczy, wkłada mi się w usta [słowa - przyp. red.], które (...) powiedziała pani redaktor Beata Lubecka - ocenił.
Martynowicz przyznał, że jako nauczyciel był "zażenowany nie tylko językiem [wywiadu z Rzymkowskim - red.]", ale też "zupełnym brakiem świadomości dotyczącym realiów polskiej szkoły, czasu pracy nauczycieli". - Nigdy nie zmierzymy dokładnie tego, jak pracuje nauczyciel i ile czasu poświęca młodym ludziom, bo bywa różnie - mówił. Jako przykład podał sytuację, w której rodzic o godzinie 20 dzwoni do nauczyciela, ponieważ jego dziecko ma depresję i potrzebuje wsparcia.
Nauczyciel Roku 2021 o "poniżkach" i polityce w szkołach
Gość "Rozmowy Piaseckiego" mówił również nowym przedmiocie, który od września wprowadza ministerstwo edukacji. - W ogóle to wdarcie polityki do szkół, chociażby w postaci nowego przedmiotu historia i teraźniejszość, to są rzeczy, które powodują, że nauczyciele po prostu mają już dość. Mają już dość, jak to mówimy w swoim środowisku, "poniżek". Niektórzy decydują się po prostu wziąć sobie do serca rady, które dawali nam ludzie i zmieniają pracę - wyjaśnił.
Wspomniał, że podczas strajku podnosił też postulaty inne niż finansowe. - Mówiłem głośno o "ocenozie" w szkole, o tym, że to jest model pruski, który trzeba zmienić. O tym, że w ogóle kwestia tego, jak pracują nauczyciele, jak są kształceni, wymaga debaty - dodał. Stwierdził również, że pięć czy dziesięć lat temu łatwiej mu było utrzymać się jako nauczycielowi niż obecnie, mimo że miał mniej pieniędzy. - Kokosów nigdy nie zarabialiśmy, ale inaczej się funkcjonowało i żyło niż teraz - ocenił.
- Państwo chciało nam podnieść głodowe pensje w sposób drastycznie zmieniający warunki pracy i jeszcze nazywając to podwyżkami. To była propozycja, aby z 18 godzin przejść na pensum 22 przy tablicy, plus nauczyciel jeszcze osiem godzin spędzałby jeszcze w kontakcie z uczniem i rodzicem tygodniowo. Musiałby to spisywać w sprawozdaniu, bo tak to było ustalone - wyjaśniał. Dodał, że nauczyciel uczący w liceum ma tak zwane uśrednienie, bo nie dostaje pieniędzy za maj i czerwiec w odchodzących klasach maturalnych. - Ja, żeby wypracować 18 godzin przy tablicy od września do kwietnia, muszę mieć tych godzin więcej, 21-22, żeby średnia wyszła mi 18 - mówił. Wyliczył, że przy tej propozycji ministerstwa w szkole spędzałby, wliczając np. okienka między lekcjami, 30 godzin plus osiem godzin w kontakcie z uczniem lub rodzicem, a do tego należy dodać sprawdzanie prac i przygotowanie do zajęć.
- Bez jakiegoś zapewnienia nam sensownych wynagrodzeń ta dyskusja nie będzie w środowisku nauczycielskim w ogóle realna - mówił.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24