Pierwszy - najcięższy, drugi - podobnie ciężki, ale krótszy. Po kilometrze było już łatwiej, ale 25 podbiegów to nie jest bułka z masłem. Podobnie jak 25 lat przemian. Na rocznicę wolnej Polski wybrałam się na górkę.
Zaczynam wieczorem. Wszystko przez to, że długo odkładam wyjście z domu. Ostatnio, przed intensywnym miesiącem (dwie "50" na orientację i kilka krótszych imprez) chciałam pozwolić odpocząć stawom i mięśniom i teraz ciężko mi się zebrać.
"Jeszcze 24? Zdechnę"
Pierwszy, wiodący najtrudniejszą trasą, i najdłuższy, podbieg na "Kazurkę" - znaną Wam już górkę na warszawskim Ursynowie, jest całkiem lekki. Chcę ich zrobić w sumie 25 - tyle, ile lat minęło od przemian w naszym kraju.
Po pierwszym zdobyciu szczytu mam jednak zadyszkę. "Jeszcze 24? Zdechnę!" - myślę. Ale zadanie to zadanie. Zwłaszcza to postawione samemu sobie należy wykonać. Oficjalna nazwa "Kazurki" to Wzgórze Trzech Szczytów, dlatego na następne podbiegi mogę wybrać inny, trochę niższy wierzchołek. Tam pozostaję już niemal do końca.
Pogubienie w odliczaniu
2, 3, 4, 5, 6... 7, zaraz, 7 czy 8? Zaczynam gubić się w liczeniu. Przy zmęczeniu zdarza mi się często mylić. Na szczęście, z zapisu treningu wynika, że dobrze odliczyłam. Od tej pory skupiam się jednak na powtarzaniu w myślach numeru konkretnego podbiegu. "8, 8, 8, 8, zbieg, juhuuuuu, 9, 9, 9, 9, zbieg..." - liczę w myślach. Przy 15. postanawiam zacząć od początku. Łatwiej powtarzać w głowie pojedyncze cyfry niż 16, 17, a potem 21 czy 22.
"It's my Life"
Gdy zbliżam się do 20. podbiegu, z głośników w pobliskim bloku zaczyna dolatywać muzyka: "Black or White" Michaela Jacksona i "It's my Life" Dra Albana. Ale numer! Właśnie przy tych kawałkach, nagranych na kasety, puszczonych w walkmanie i z słuchawkami na uszach w latach 90. chodziłam do szkoły, jeździłam starymi autobusami, robiłam zakupy na Stadionie X-lecia i jadłam zapiekanki na Centralnym. A, no i oczywiście tańczyłam z chłopakami na dyskotekach szkolnych. Nauczyciele rozkładali nam nad głowami wojskową siatkę maskującą - dzięki temu wielka sala gimnastyczna wydawała się być bardziej kameralna. Uśmiecham się szeroko.
- Patrz, jak laska biegnie. Ona jeszcze przyspiesza! - przez muzykę przebijają się głośne rozmowy, prowadzone na balkonie. Jak na komendę jeszcze przyspieszam. A co! To tak, jak przed metą, dlatego od tej chwili już prawie do końca udaje mi się trzymać dobre tempo.
Im ciemniej, tym uważniej
Teraz bardzo uważać trzeba na zbiegach. Jest już całkiem ciemno, na trawie jest już rosa, przez co robi się bardzo ślisko. Sytuację dodatkowo pogarsza błoto, które wytworzyło się na ścieżkach po ostatnich ulewach. Ostrożniej niż na początku, robię więc też ostatnie podbiegi.
Po tym z numerem 24., uświadamiam sobie, że to już prawie koniec. Chyba wcześniej nie wierzyłam, że dam radę. Ostatni raz szczyt zdobywam już na piechotę - w plecaku, który tym razem targam na szczyt, mam koc i picie. Chcę spędzić na "Kazurce" jeszcze trochę czasu - popatrzeć na lądujące samoloty i na nocny Ursynów. To będzie świetne lato i kolejne lata też!
Autor: Katarzyna Karpa
Źródło zdjęcia głównego: Katarzyna Karpa