Stenogramy upubliczniono, ale wciąż mimo oczekiwań niewiele z nich można wyczytać. Zresztą należało się tego spodziewać, skoro nie ujawniono, przynajmniej na razie, odczytów z rejestratora, który zapisuje tzw. parametry samolotu.
Wtedy na to, co mówili piloci, jakie informacje przekazywali im kontrolerzy, można byłoby nałożyć to, co działo się rzeczywiście z samolotem. Jakie manewry załoga nim wykonywała, kiedy, mówiąc kolokwialnie "dodała gazu", kiedy samolot się uniósł itp. Bez tych wiadomości stwierdzenie czegokolwiek jest niemożliwe. Dziwi również fakt, że na razie nie otrzymaliśmy nagrań z rozmów prowadzonych przez samych kontrolerów np. z Moskwą – wiemy, że takie rozmowy były. Były i mogły mieć znaczenie chociażby w ustaleniu, jak kontrolerzy sprowadzali lądujący wcześniej, czy próbujący wylądować samolot. Wciąż eksperci nie otrzymali także wyników przeprowadzanych tzw. oblotów technicznych lotniska – tych, które miały odpowiedzieć na pytanie czy, chociaż ubogie, jego wyposażenie działało. Nie ma wciąż także odczytanych rejestratorów IŁ-a, który dwukrotnie podchodził do lądowania przed prezydenckim Tupolewem i jego załoga nie zdecydowała się mimo wszystko wylądować. Pytanie oczywiście co z tych rejestratorów można odczytać i na ile te informacje mogą być przydatne dla zbadania przyczyn katastrofy TU-154M. Jedno jest pewne, teraz przed polskimi ekspertami i prokuratorami olbrzymie techniczne wyzwanie - ponowne odczytanie zapisów rejestratorów z polskiego samolotu, ich odszumienie i przeanalizowanie. Wiele wskazuje na to, że te badania mogą potrwać wiele tygodni, o ile nie miesięcy. Polskie władze zdecydowały jednak, że mimo wszystko postarają się polską opinię publiczną informować nawet o cząstkowych ustaleniach polskich ekspertów. O ile oczywiście nie zakłóci to postępowania śledczych.