W piątek o 11 umarł Orazio Petrosillo, jeden z najwybitniejszych watykanistów świata, cudowny człowiek. Przez lata pisywał do Il Messaggero. Był wybitnym teologiem i miał pamięć absolutną do Biblii i wszystkiego, co z historią Kościoła i papieży było związane.
Jak typowy profesor, był całkowicie nieporadny wobec wszelkich „nowoczesnych” wynalazków, takich jak komputer, bankomat, a nawet co bardziej skomplikowany telefon. Ale był rasowym dziennikarzem, kiedy zdobywał wiadomość, nie było „zmiłuj się”. Nie raz i nie dwa, dostojnicy kościelni, wściekli, dzwonili do niego z awanturą: „Dlaczego o tym napisałeś”?! – krzyczeli. „Taki mam zawód” – odpowiadał niezmiennie. Nawet księdzu Dziwiszowi, który mógł być na niego czasem zły, ale nie mógł go nie lubić. Bo Orazio był kochany, miał ten cudowny, chłopięcy uśmiech, nieskończoną życzliwość dla ludzi i autentyczną, szczerą jak złoto miłość do Boga. Wykładał teorię komunikacji społecznej na Uniwersytecie Gregoriańskim, od lat miał „rubrykę” w watykańskiej telewizji, tuż przed niedzielnymi modlitwami papieża „Anioł Pański” czy „Regina Coeli”. Był gościem wszystkich liczących się telewizji, w TVN24 wystąpił dla Polaków co najmniej z tuzin razy. Mądrze, autorytatywnie, po ludzku. Nasz ukochany Orazio doznał rozległego wylewu krwi do mózgu, kiedy pojechał za papieżem Benedyktem XVI do Les Combes w Alpach, w lipcu ub. roku. Za zgodą, a może nawet z inicjatywy papieża, specjalnym samolotem przewieziono go do polikliniki Gemelli w Rzymie, gdzie poddano go operacji. Przez miesiące leżał, biedny, jak warzywo. W ostatnich miesiącach dawał jednak oznaki poprawy. Reagował, na swój sposób dialogował z ukochaną żoną. Ostatnie tygodnie przyniosły kolejną poprawę. Kiedy zaczęliśmy mieć nadzieję, że pewnego dnia odzyskamy go, by znów był naszą inspiracją, źródłem naszej radości, że będziemy mogli podnieść słuchawkę i dowiedzieć się od niego jakiejś historycznej zawiłości, której poszukiwanie w encyklopediach trwałoby za długo – doznał szpitalnej infekcji. Cóż – szpitale to często śmiertelne pułapki, nie tylko dla naszego papieża… Po kilku dniach agonii Orazio odszedł od nas na zawsze. O, jakże będzie go brak wszystkim, którzy go znali! Orazio, przyjacielu. Zrób dla nas miejsce, niedługo przybędziemy.