Raptem niewiele ponad sto kilometrów, a jakie atrakcje! W sobotę miałem przyjemność podróżować drogą łączącą Warszawę z Łodzią – a więc dwa duże miasta w centralnej Polsce. Uch. Żyję.
Pogoda była nieszczególna, padał śnieg z deszczem. Ruch – jak to w weekend – taki sobie, niewiele ciężarówek, więc jedzie się w miarę płynnie i elegancko. Droga też wyremontowana, gładki asfalt, Unia. Niestety – co wiedzą wszyscy kierowcy pokonujący tę trasę – jednopasmowa. I tu zaczyna się zabawa.
Początkowo na wodzireja zabawy wybrałem takiego Seata, który wyprzedzał na siódmego w śniegu padającym akurat tak gęsto, że na wysokości trzeciego wyprzedzanego auta kierowca wciąż pewnie nie widział końca kolumny. Nie mówiąc już o tym, że kompletnie nie był w stanie przewidzieć, jak prowadzi droga i czy znienacka nie pojawi się ktoś pędzący na czołowe. To było w drodze TAM. Ale to nic, bo przy powrocie to dopiero było wesoło! Tuż za Łodzią natknęliśmy się na PKS. Klasyczny Autosan, klasyczny wyziew z rury i klasyczna powolność. Droga też klasyczna, jednopasmowa, obfitująca w linie ciągłe i zakręty. Pada śnieg z deszczem. Co robić – w końcu lokalny pekaes pewnie zaraz się zatrzyma. Jedziemy. Między nami a autobusem jedzie jeszcze Fiat. Kończy się prosta, droga łukiem skręca w prawo. Autosan wypina na nas swój kopcący tył – ale nijak nie idzie go wyprzedzić, bo widzę właśnie, że na tym łuku pojawiły się światła jadącego z przeciwka TIRa. Kierowca Fiata nie może jednak tego zauważyć, bo – co już wiemy – ogląda głównie tył pekaesu. I nagle – bach – odbija na przeciwny pas i na łuku zaczyna wyprzedzanie. Oj, tej chwili chyba długo nie zapomnę. Przyhamowałem w oczekiwaniu na – że tak powiem – nieuchronny impact Fiata i ciężarówy, ale chyba pan z pekaesu też zauważył, na co się zanosi, dał po hamulcach i Fiat w ostatniej chwili zmieścił się w zamykającą się przestrzeń między Autosanem a TIRem. Chryste Panie. Raptem dwieście kilometrów w obie strony i tyle atrakcji.
No dobrze. Panie Mazur, po co Pan to piszesz, przecież my to wszyscy znamy! No znamy. Ale jak to jest, że u nas jest tak wielu kretynów? Dlaczego w Austrii czy Niemczech – ba, nawet w Czechach – jak jest łuk i jeden pas, to nikt nie wyprzedza. Jak pada śnieg z deszczem, to ludziska zwalniają. Czy zawodzi system szkolenia? A może mamy jakiś cholerny gen kawalerzystów, który każe nam szarżować na złamanie karku – swojego, bądź cudzego?
Ja wiem, gdyby były autostrady i odcinek między Warszawą a Łodzią można było pokonać w godzinę, pewnie byłoby bezpieczniej. A tak – nie ma, człowiek się frustruje i grzeje jednopasmówką ile fabryka dała. Niestety, z autostrady – przynajmniej tej Warszawa-Łódź na razie chyba nici. Kilka lat temu założyłem się nawet z kumplem, że będzie tak, jak obiecał Marek Pol i pod koniec 2007 mykniemy z Ursynowa do Berlina nie zwalniając ani na chwilę (poza punktami poboru opłat oczywiście). Przegrałem, musiałem postawić piwo. Kiedy trzy lata temu Jerzy Polaczek obwieszczał, że do 2010 droga będzie gotowa, już się z nikim nie zakładałem. Teraz, kiedy po fiasku negocjacji w sprawie budowy tego odcinka (odcineczka) urzędnicy zapewniają, że na EURO 2012 zdążą, znów jestem gotów się założyć. Że nie zdążą. A kibice jadący z Niemiec do stolicy Polski będą mogli podziwiać nasz odcinek specjalny między Warszawą a Łodzią. Czy to nie ciekawe, że Warszawa będzie chyba jedyną europejską stolicą (Vaduz, Andorę i San Marino wykluczamy) do której nie prowadzi ani w ciągu najbliższych lat nie dotrze żadna autostrada? Żadna!