Justyna Piotrowska z Oławy, dla której na przeszczep płuc zbierała cała Polska, nadal leży w szpitalu w Wiedniu. Choć od operacji minęły 3 miesiące i leczenie się przedłuża, to w końcu pojawiła się nadzieja. Justyna zaczęła samodzielnie oddychać. Magdalena Gachowska, jej siostra, w rozmowie z TVN24 opowiedziała o trudnej terapii.
Ratunkiem dla Justyny Piotrowskiej, chorującej na tętnicze nadciśnienie płucne, był przeszczep płuc. Jego przeprowadzenia podjęli się lekarze z kliniki z Wiednia, ale na zebranie potrzebnych 150 tys. euro kobieta dostała tylko kilkanaście dni. Dzięki mobilizacji ludzi z całej Polski na konto fundacji "Świat z uśmiechem" wpłynął milion złotych.
Po ponad trzech miesiącach od przeszczepu Justyna nadal leży w szpitalu. Najbliżsi nie tracą nadziei, że wkrótce wróci do zdrowia. Po raz pierwszy od dłuższego czasu zdecydowali się porozmawiać z mediami.
"Było bardzo źle"
- Jesteśmy w Wiedniu od 1 lipca, czyli już ponad trzy i pół miesiąca. Do zeszłego tygodnia Justyna była zaintubowana. Nie mogła mówić, jeść i oddychała tylko przy pomocy respiratora. Teraz w końcu może oddychać sama. Od ponad tygodnia jej stan się polepsza - mówi w rozmowie telefonicznej z TVN24 Magdalena Gachowska, która od początku troszczy się o swoją siostrę. - Jest światełko w tunelu, które nam pokazuje, że wyjdziemy na prostą - dodaje.
Jak podkreśla pani Magda, wcześniej wszyscy żyli w ogromnym stresie i byli poddenerwowani. Dlatego nie informowali nikogo o stanie 34-latki.
- Lekarze nie chcieli nic mówić, choć było bardzo źle. Ale wiara i nadzieja cały czas dodawały sił, pewności, że będzie dobrze - wspomina wzruszona.
Jak zaznacza, nawet jeśli przez kilka dni było dobrze, to później pojawiały się krwotoki w płucach, ataki bezdechu i Justyna musiała być utrzymywana w śpiączce.
Córeczka dodaje sił
Zanim Justyna mogła mówić, bliscy dużo czytali z ruchu jej warg, domyślali się co chce przekazać, a ona pisała na kartce.
- Wielu rzeczy Justyna teraz nie pamięta, nie ma poczucia czasu. Jak już mogła się odezwać, powiedziała, że bardzo nas kocha i dziękuje, że z nią jesteśmy. Polały się łzy. Teraz też jest ich dużo, ale są to łzy szczęścia - wyjaśnia pani Magda.
Od października, kiedy Justyna poczuła się trochę lepiej, może odwiedzać ją córeczka. Wcześniej Blanka mogła podawać tylko rysunki.
- Dziewczynka od początku wiedziała, że mama jest chora. Cały czas czeka, kiedy mamusia będzie miała więcej siły, pójdą razem na spacer. Przychodzi do Justyny, trzymają się za ręce, śpiewa piosenki, tańczy i jest najspokojniejsza z nas wszystkich. Wyszła z założenia, że musi być przeszczep, żeby było dobrze i czeka - opowiada siostra harcerki.
Potrzeba więcej pieniędzy
Przedłużające się leczenie oznacza, że na terapię potrzeba więcej pieniędzy niż przypuszczano. 150 tys. euro miało wystarczyć na pierwszy rok leczenia, rehabilitacji i wizyt kontrolnych. Jeden dzień spędzony na intensywnej terapii kosztuje tysiąc euro.
- Nie wiemy, jak długo będziemy jeszcze w szpitalu, ale już teraz wiadomo, że pieniędzy może nie starczyć na późniejszą rehabilitację. W sobotę jest koncert we Wrocławiu, który zaplanowany był jeszcze w czerwcu. Mieliśmy na nim dziękować za pieniądze, wspólnie z Justyną. W obecnej sytuacji nasi przyjaciele z Oławy będą zbierać na rehabilitację - mówi.
Zaznacza także, że pomoc płynie z całej Polski.
- Wielu ludzi się zgłasza, także całkiem obcych, kibicują Justynie, piszą. Jest z nami cała Polska. Zwykłe "dziękuję" nic nie znaczy. Czekamy, kiedy będziemy mogli wrócić do domu. Działać i pomagać innym, tak jak oni pomogli nam - kwituje pani Magda.
Autor: balu/mz / Źródło: TVN 24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24