13-letni chłopiec został wydalony z obozu harcerskiego. W drodze do domu zginął w wypadku samochodowym. Przedstawiciele ZHP tłumaczą, że rodzice wyrazili zgodę na powrót dziecka ze współpracownikiem obozu. Ci z kolei twierdzą, że byli zastraszani odesłaniem syna do policyjnej izby dziecka, a osobiście nie mogli go odebrać. Sprawę bada prokuratura.
Chłopiec, pochodzący z Wrocławia, został odesłany z obozu harcerskiego w Krzeczkowie nad jeziorem Niesłysz (woj. lubuskie). Jak twierdzą organizatorzy, nastolatek źle się zachowywał.
- Decyzję o wydaleniu podjęła rada podobozu, do którego należał chłopiec. Zdecydowano tak ze względu na bezpieczeństwo i komfort innych dzieci – tłumaczy Zbigniew Warzyński z dolnośląskiej chorągwi Związku Harcerstwa Polskiego.
"Wyrazili zgodę na powrót"
Według relacji rodziców, organizatorzy postraszyli ich, że jeśli nie odbiorą syna z obozu, to trafi do policyjnej izby dziecka.
- Nie mieli możliwości, by samodzielnie odebrać chłopca. Dlatego kontaktowali się z organizatorami mailowo prosząc o to, żeby został odwieziony do domu – informuje Janina Jakubowska z dolnośląskiego kuratorium oświaty. Jak podkreśla, dziecko nawet sprawiające kłopoty wychowawcze, nie powinno być wydalone z obozu.
Nieszczęśliwy wypadek?
Rodzice wysłali organizatorom pisemną zgodę na to, by 13-latka odebrał konkretny człowiek. Był współpracownikiem obozu. Dostarczał na miejsce żywność i materiały programowe. Jak twierdzą organizatorzy obozu, rodzice sami również go znali.
Gdy mężczyzna wracał z dzieckiem z Krzeczkowa, doszło do tragicznego wypadku samochodowego. W wyniku obniesionych obrażeń 13-latek zginął.
Jak tłumaczy Jakubowska, urzędnicy z kuratorium oświaty o sprawie dowiedzieli się dopiero po pogrzebie chłopca.
- Mimo że rodzice wyrazili zgodę na powrót z mężczyzną, który był jedynie współpracownikiem obozu, cała odpowiedzialność nadal spoczywa na organizatorach obozu, czyli ZHP. Według przepisów opiekunowie są odpowiedzialni za podopiecznych od momentu odebrania, aż do momentu przekazania rodzicom dziecka - mówi Jakubowska.
Liczne błędy
Po wypadku lubuski kurator oświaty zlecił kontrolę obozu nad Jeziorem Niesłysz.
- Stwierdzono liczne błędy. Między innymi nie zgadzała się liczba uczestników, która była wcześniej zgłoszona do kuratorium. Opiekunowie nie mieli odpowiednich dokumentów potwierdzających ich kwalifikacje do opieki nad nieletnimi, a takie powinni mieć przy sobie – wymienia Jakubowska.
Jak się okazało, wychowawcy nie zgłosili decyzji o wydaleniu chłopca komendantowi całego zgrupowania.
- Komendant nic o tym nie wiedział, a to on powinien dodatkowo wydać zgodę - potwierdza Zbigniew Warzyński z dolnośląskiej chorągwi ZHP. - Instruktorzy, którzy podjęli taką decyzję, na prośbę kuratorium zostali zawieszeni - dodaje.
ZHP: "Wyjaśniamy sprawę"
Także organizatorzy obozu prowadzą wewnętrzne postępowanie wyjaśniające.
- To dziecko było pod nasza opieką. Zginęło w trakcie wypadku samochodowego. Jest to tragedia - mówi Warzyński.
Tłumaczy też dlaczego nie powiadomiono prokuratury o śmierci chłopca.
- Zdarzyło się to po za bazą obozową. Nie mam dokładnych informacji, ponieważ opieram się tylko na dokumentach jakie mi dostarczono mailowo. Jeśli mamy zgodę ojca na piśmie, jest poświadczona numerem dowodu osobistego i wskazuje na konkretną osobę, to prawdopodobnie osoby, które dostały tę zgodę, w ten sposób zajęły się sprawą. Trudno mi cokolwiek powiedzieć. Będziemy prowadzić wyjaśnienia i wyciągać stosowne konsekwencje, jeśli zostało naruszone prawo - zapewnia.
Sprawę bada również prokuratura. Czekamy na informacje od rzecznika Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim, która zajmuje się sprawą.
Autor: dr//balu/par / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: tvn24