Marcin Miksza był jednym z najlepszych funkcjonariuszy olsztyńskiego CBŚP. Tropił największych narkotykowych przestępców i był w tym niezwykle skuteczny. Dziś nie ma już dla niego miejsca w szeregach policji, a przed prokuraturą musi udowadniać, że sam nie jest gangsterem. Czy po 18 latach służby padł ofiarą swoich dawnych kolegów? Po raz pierwszy zgodził się porozmawiać o tym przed kamerą. Reportaż "Superwizjera".
W Olsztynie narkotyki można było kupić niemal wszędzie. Handel środkami odurzającymi dla lokalnych grup przestępczych stał się podstawowym źródłem dochodu. Reporter "Superwizjera" rozmawiał z człowiekiem, który w przeszłości był członkiem jednej z takich grup.
Na pytanie, ile czasu musiałby poświęcić, żeby kupić marihuanę, kokainę, amfetaminę, odpowiada: - Pięć, dziesięć minut.
- Trzeba wykonać jeszcze parę telefonów - dodaje. - Teraz jest więcej produktów do wyboru: amfetamina, LSD, jakieś grzybki, marihuana, kokaina, są różne rzeczy - mówi.
"Wszystkich chciałem zamknąć, wszystkich chciałem złapać"
W 2013 roku w Wydziale do Spraw Zwalczania Przestępczości Narkotykowej w Centralnym Biurze Śledczym dochodzi do zmian. Naczelnikiem zostaje Marcin Miksza. Ma piętnastoletnie doświadczenie w pracy w policji. Zaczynał od tak zwanego krawężnika, od patrolowania ulic, wspina się po kolejnych szczeblach kariery.
W Centralnym Biurze Śledczym zdobywał najważniejsze dla siebie doświadczenia, pracując w Wydziale Werbunkowym, miejscu, gdzie strzeżone są najbardziej poufne informacje o policyjnych informatorach.
Sam wyglądał trochę jak bandyta, więc nietrudno było mu się wtopić w otaczające go zewsząd środowisko złodziei, dilerów i gangsterów. Przez lata skutecznej pracy stał się rozpoznawalną postacią w olsztyńskiej policji.
Po nominacji na naczelnika Marcin Miksza, pseudonim Borys, stawia przed wydziałem nowe cele.
- Wszystkich chciałem zamknąć, wszystkich chciałem złapać, wszystkie narkotyki chciałem z rynku zdjąć. - mówi Miksza w rozmowie z reporterem "Superwizjera" Grzegorzem Głuszakiem. - Uwielbiałem to robić, uważałem, że się do tego urodziłem. Policjantem byłem 24 godziny na dobę - przyznaje.
Zwalnia dwóch funkcjonariuszy
Za pasją szły również wyniki. Miksza, jako naczelnik wydziału narkotykowego, likwidował plantacje marihuany i laboratoria, w których produkowano w znacznych ilościach amfetaminę, zamykał największych narkotykowych przestępców.
Od swoich podwładnych wymagał tego samego, co od siebie: niemal tytanicznej pracy. To nie wszystkim się podobało. W swoim wydziale Miksza nie widział miejsca dla ludzi, którzy inaczej niż on podchodzili do swoich obowiązków.
- Jeżeli policjant z dużym doświadczeniem zawodowym prowadzi sprawę przez dwa lata, nie potrafi do tej sprawy zatrzymać ani jednej osoby, nie potrafi zabezpieczyć żadnej ilości narkotyków, ma etat - że tak powiem - najbardziej dochodowy w policji, to coś tu jest nie w porządku - tłumaczy Miksza.
Zwolnił z wydziału dwóch funkcjonariuszy, którym - jak twierdzi - nie chciało się pracować. Zwolnieni z CBŚ policjanci szybko jednak znajdują nową pracę. Trafiają do olsztyńskiego Biura Spraw Wewnętrznych, czyli tak zwanej policji w policji.
Zarzuty
Miksza myślał, że drogi jego i zwolnionych przez niego funkcjonariuszy rozeszły się na stałe. O tym, że był w błędzie, dowiedział się, kiedy został wezwany do Prokuratury Regionalnej w Szczecinie, gdzie usłyszał zarzuty.
- Jest to niedopełnienie obowiązków oraz przekroczenie obowiązków wynikających przede wszystkim z ustawy o policji, z którym wiąże się konkretne przestępstwo narkotykowe - informuje Aldona Lema z zachodniopomorskiej delegatury wydziału do spraw przestępczości zorganizowanej i korupcji Prokuratury Krajowej. Odmawia udzielenia informacji, jakie to przestępstwo.
- Nie mogę opowiedzieć o tej sytuacji, ze względu na to, że jest to objęte tajemnicą służbową i państwową. Nie chcę dać powodów do radości pani prokurator Aldony Lema, żeby uzupełniła mi zarzuty o ujawnienie tajemnicy śledztwa - podkreśla Miksza w rozmowie z reporterem "Superwizjera".
Zawieszony i zwolniony
Na podstawie zebranych informacji i rozmów z wieloma osobami, reporter "Superwizjera" postanowił rekonstruować akcję policji, która miała zadecydować o dalszych losach naczelnika.
Informator CBŚ Krystian G. pod jednym z trójmiejskich supermarketów spotkał się z handlarzami narkotyków. Spotkanie obserwowali funkcjonariusze z olsztyńskiego CBŚ. W trakcie spotkania miało dojść do przekazania narkotyków. Miksza i jego ludzie zorientowali się, że są obserwowani i dla własnego bezpieczeństwa nie interweniowali.
Spotkanie mogli obserwować inni przestępcy, ale okazało się, że była to obserwacja Biura Spraw Wewnętrznych z Olsztyna.
Bierność i niezabezpieczenie narkotyków miały stać się podstawą do postawienia Marcinowi Mikszy zarzutów. To hipoteza, bo prokuratura nie chce zdradzać szczegółów związanych z zarzutami zasłaniając się tajemnicą śledztwa.
Po usłyszeniu zarzutów Marcin Miksza został zawieszony, a po roku zwolniony ze służby.
Zeznania za wolność?
Reporter "Superwizjera" spotkał się z Krystianem G, który obciążył Mikszę.
- Ja panu powiem, że to nie ja go obciążam wcale, ja jego szanuję. Ale wie pan co, to jest taka potyczka. Raz będzie BSW, raz będzie CBŚ i się okaże, że ktoś tu kogoś sprzedaje. Ale chcę jedno, żeby nikt nie pozwolił, żeby mi się stała krzywda. Żebym musiał się bać. Ja tak naprawdę zostałem sam - mówi.
Na pytanie, kto go wystawił, odpowiada: - Nie mam pojęcia. Za mnie była odpowiedzialna placówka w Olsztynie - dodaje.
Dziś mężczyzna jest na wolności. Areszt śledczy został mu uchylony po kilu miesiącach od zatrzymania go w związku z zarzutami dotyczącymi malwersacji finansowych i posiadania pięciu kilogramów dopalaczy.
Zdaniem Marcina Mikszy funkcjonariusze olsztyńskiego BSW spotykali się z nim, kiedy był osobą zatrzymaną i to dzięki zeznaniom opuścił areszt śledczy.
Miksza pytany, czy to były zeznania za wolność, odpowiada: - Ja tak to oceniam.
"Ma tylu wrogów, że to się w głowie nie mieści"
Krystian G. nie był jedynym przestępcą, z którym spotykali się funkcjonariusze olsztyńskiego BSW.
Reporter "Supetwizjer" rozmawiał z osobą, która spotkała się z funkcjonariuszami z olsztyńskiego Biura Spraw Wewnętrznych, kiedy była poszukiwana. Mimo to, funkcjonariusze Biura nie doprowadzili go do zakładu karnego, chociaż mieli taki obowiązek.
- Zaproponowano mi jakiś tam układ typu, że będę miał luźniej, nie będę musiał jakoś specjalnie się chować, nikt nie będzie mnie zatrzymywać - opowiada.
Mężczyzna nie skorzystał z propozycji składanych przez funkcjonariuszy BSW i sam zgłosił się do zakładu karnego na odbycie wyroku. Choć twierdzi, że nienawidzi Mikszy, to nie zamierza narażać się na zarzut składania fałszywych zeznań przeciwko niemu i wplątywać się z wewnętrzne rozgrywki w policji. Pytany, czy miałby jakąś informację, która mógłby zeznać przeciwko Mikszy i mu zaszkodzić, odpowiada: - Ja go nienawidzę. Przez tego człowieka siedzę w więzieniu teraz.
- Z mojej wiedzy, to szczerze wątpię, żeby była taka sytuacja. Złodzieje go nie lubili i dla jakiegoś tam BSW znaleźć jakiegoś złodzieja, dealera, czy kogoś, kto na niego zezna, bo on ma tylu wrogów, że to się w głowie nie mieści - przyznaje mężczyzna.
Policjanci z BSW odwiedzili w zakładzie karnym innego przestępcę. Mieli mu obiecywać, że w zamian za obciążenie Mikszy zeznaniami pomogą mu opuścić zakład karny wcześniej niż powinien.
Kiedy Miksza dowiedział się o tym, zawiadomił prokuraturę. Sprawa trafiła do Torunia. Przestępcy w zeznaniach potwierdzili, że nakłaniano ich do zeznań obciążających Mikszę w zamian za określone korzyści.
- W policji ma się mało kolegów, prawie w ogóle przyjaciół. Są tylko znajome twarze. Kiedyś mój przełożony powiedział: "swoją wartość oceniaj przez ilość swoich wrogów". Ja tych wrogów mam wielu. Nie tylko na ulicy, ale również w resorcie - przyznaje Miksza.
Dwa postępowania
Według Mikszy źródłem jego kłopotów jest osobista zemsta funkcjonariuszy olsztyńskiego BSW, których wcześniej zwolnił z pracy w wydziale narkotykowym CBŚ.
Reporter "Superwizjera" skontaktował się z jednym z nich, Sławomirem K. Odesłał dziennikarza do rzecznika Komendy Głównej Policji.
W dwóch prokuraturach toczą się dwa różne postępowania, a ich kierunki w dużej mierze się wykluczają.
Prokuratura Regionalna w Szczecinie postawiła naczelnikowi zarzut przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków. Prokuratura Okręgowa w Toruniu bada, czy funkcjonariusze olsztyńskiego BSW nakłaniali przestępców do złożenia fałszywych zeznań przeciwko Mikszy, czy przekroczyć mieli swoje uprawnienia.
Marcin Miksza napisał wniosek o wyłączenie całego olsztyńskiego BSW z jego sprawy, ale prokurator prowadząca postępowanie nie uwzględniła go.
- Na pewno czynności w śledztwie, które ja prowadzę, nie wykonują osoby, które pozostawały w relacjach służbowych z podejrzanymi w sprawie - mówi Aldona Lema
W ocenie Marcina Mikosza, wiedza prokurator Aldony Lemy nie jest do końca pełna. - Sprzedawane są jej różne teorie, na bazie których ma swoją opinię - mówi.
"Jeździli za mną kilka razy"
Dziennikarz "Superwizjera" dotarł do byłego przestępcy, który był osobowym źródłem informacji Marcina Mikszy, kiedy ten pracował jeszcze w Wydziale Werbunkowym. Ma wyrobioną opinię o byłym naczelniku wydziału narkotykowego.
- W kryminałach na ścianach powypisywane są daty. Wyjdziemy - Borys wisisz!, Zaj**** Borysa, zaj**** Mikszę! - mówi.
Funkcjonariusze z BSW z Olsztyna pozyskali dane informatorów CBŚ. OZI, czyli osobowe źródła informacji to ktoś, kogo dane są jedną z największych tajemnic strzeżonych przez policjantów, którzy zwerbowali taką osobę do współpracy.
Były przestępca, pytany przez dziennikarza "Superwizjera", ile razy byli u niego funkcjonariusze z BSW, odpowiada: - Jeździli za mną kilka razy. Dwa razy nawet zajechali drogę. Wiem, że chodziło o Mikszę - dodaje.
- Pytali, czy mógłbym sobie przypomnieć o jakichś rzeczach, które były niezgodne z prawem - mówi. Podkreśla, że chodziło o operacje finansowe. - Czy dzielił się funduszem - precyzuje.
"Oni nie mają prawa"
Wiedzę o osobowych źródłach informacji ma bardzo wąskie grono osób, ze względu na ich bezpieczeństwo. To często ludzie, którzy będąc w strukturach zorganizowanych grup przestępczych bądź mających wiedzę o działalności grupy, zgodzili się na współpracę z policją. Tajemnicą pozostaje, jak dotarli do tych osób funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych.
- Oni nie mają prawa. Nie mogą wiedzieć o mnie. Boję się cały czas, mam jakieś leki. Wiem, że to nie jest po prostu bezpieczne dla mnie - przyznaje były przestępca w rozmowie z dziennikarzem "Superwizjera". Nie zeznał niczego przeciwko Marcinowi Mikszy.
W informacji Marcina Mikszy wynika, że funkcjonariusze BSW dotarli do wielu osób będących osobowym źródłem informacji.
Marcin Miksza do dziś nie może odnaleźć się w nowej dla siebie rzeczywistości. Po roku od zawieszenia w policji został przymusowo przeniesiony na emeryturę.
Podwładny z zarzutami
W podobnej sytuacji znalazł się jego podwładny Tomasz Sobczyński, który razem z Mikszą w tej samej sprawie ma postawione zarzuty.
Zdaniem prokuratury Tomasz Sobczyński miał pomóc Mikszy wprowadzić na rynek znaczną ilość narkotyków. Jego zdaniem, sprawa, w której ma postawione zarzuty to zemsta jego dawnych kolegów, których Miksza zwolnił za brak wyników w pracy.
Autor: js//now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24