- Zabrałem stamtąd kwiaty, bo jestem patriotą. Zaraz potem zostałem zatrzymany przez policjantów w cywilu i wylegitymowany. Po spisaniu dokumentów pozwolono mi odejść – mówi Marek Wernik. - Po tej sytuacji dwa razy musiałem odwiedzić komendę, raz w kajdankach policjanci zabrali mnie spod domu, za drugim razem spytali czy zgodzę się na badanie wariografem. Zgodziłem się, nie mam nic do ukrycia – dodaje.
Szukamy sprawcy
Sprawę jako pierwsza opisała "Gazeta Polska Codziennie". Dlaczego policja użyła metod stosowanych zwykle przy sprawach ciężkich przestępstw? – Szukamy sprawców dewastacji tego pomnika, które w ostatnim czasie zdarzają się bardzo często – tłumaczy Maciej Karczyński. Mundurowi chronią pomnik na specjalną prośbę władz dzielnicy, które skarżyły się, że na czyszczenie pomnika wydały już 6 tysięcy złotych. - Mamy go pod specjalnym nadzorem – przyznaje Karczyński. – A badanie wariografem jest narzędziem, którego policjant ma prawo użyć, jeśli uzna za stosowne. Widocznie w tym wypadku tak było – dodaje.
Tłumaczenia policji zaskakują nieco prawników
"Niepotrzebne koszta"
- Jestem zdziwiony, bo badanie wariografem po pierwsze ma niską wartość dowodową, po drugie stosuje się je jako narzędzie pomocnicze w sprawach dużego kalibru, takich, jak np. zabójstwa – mówi prawnik Dariusz Pluta. – Chodzi też o koszta. Przeprowadzenie, a potem analiza takiego badania kosztuje. Dlatego stosuje się go w wyjątkowych sytuacjach – dodaje.
Bez zarzutu
Markowi Wernikowi nie postawiono zarzutów. Czy to koniec sprawy? Policjanci zarekwirowali z jego piwnicy czarną farbę. – Spodziewam się ciągu dalszego. Nie rozumiem czemu władzy przeszkadzają kwiaty na Krakowskim Przedmieściu, a nie przeszkadzają pod pomnikiem sowietów. Dla mnie to paradoks – mówi.
mjc