Matnia mecenasa Pattiego. Londyński adwokat wycenił pobyt w polskim areszcie

Jatinder Patti domaga się odszkodowania
Jatinder Patti, brytyjski prawnik zatrzymany na Okęciu
Źródło: Mateusz Szmelter / tvnwarszawa.pl
Blisko 700 tysięcy złotych odszkodowania i zadośćuczynienia domaga się brytyjski prawnik hinduskiego pochodzenia. Na tyle wycenił swój przymusowy pobyt w Polsce i w areszcie na warszawskiej Białołęce.

To, że Jatinder Patti dostanie odszkodowanie i zadośćuczynienie jest pewne. Dzieje się tak zawsze w sytuacji, gdy okazuje się, że ktoś niesłusznie trafił do aresztu. Otwarte pozostaje pytanie, jak wysoką kwotę przyzna mu sąd. Ta, której domaga się brytyjski prawnik, jest niebagatelna.

Proces w tej sprawie powinien rozpocząć się w przyszłym roku.

Czerwona nota

O mecenasie Pattim i jego wizycie w Polsce informowaliśmy na tvnwarszawa.pl kilkukrotnie. Do dziś nie jest jasne, jak to się stało, że szanowany londyński prawnik, od blisko 20 lat mieszkający pod tym samym adresem, bez przeszkód podróżujący po świecie, został zatrzymany na podstawie wystawionej za nim tak zwanej czerwonej noty Interpolu.

Sam Patti nie może zrozumieć, dlaczego, skoro był poszukiwany, policja po prostu nie przyszła do niego domu. Przecież nigdy się nie ukrywał.

W piątek, 12 stycznia 2018 roku przyleciał do Polski. Podczas kontroli granicznej na Lotnisku Chopina, strażnicy sprawdzili, że jest poszukiwany.

- Miałem być w Polsce tylko przez trzy dni. W poniedziałek miałem lecieć z powrotem. Kiedy tylko wylądowałem na Lotnisku Chopina, to był początek moich kłopotów. Wręczyłem paszport strażnikowi granicznemu. Strasznie długo trwało, zanim zdecydował się oddać mi go z powrotem. Zanim się zorientowałem, stało obok mnie dwóch strażników. Poprosili, bym wyszedł z kolejki. Wzięli mnie do pokoju - opowiada Brytyjczyk w rozmowie z tvnwarszawa.pl. - Byłem bardzo zdezorientowany. Nie wiedziałem, co się właściwie dzieje. Właściwie nie znam języka polskiego, a ludzie, którzy mnie zatrzymali, tak naprawdę nie mówili po angielsku. Było duże zamieszanie. Nie wiedziałem, dlaczego zostałem zatrzymany i nie mogłem zrozumieć wyjaśnień, których mi udzielano - podkreśla.

Blisko 700 tysięcy złotych

Następnego dnia został aresztowany przez sąd. W celi aresztu śledczego na warszawskiej Białołęce spędził 42 dni. Ale przymusowy pobyt w Polsce trwał znacznie dłużej. Ostatecznie oczyszczono go z zarzutów dopiero 18 grudnia 2018, ponad 11 miesięcy po zatrzymaniu. Dlatego teraz domaga się zadośćuczynienia i odszkodowania.

We wniosku złożonym w Sądzie Okręgowym w Warszawie szczegółowo wyliczył koszty swojego przymusowego pobytu w Polsce. Jego zdaniem, za każdy dzień w celi aresztu na warszawskiej Białołęce powinien dostać półtora tysiąca złotych zadośćuczynienia. Jego adwokat Bogumił Zygmont, zwraca uwagę na szczególne okoliczności tej sprawy. To, że Patti jest obcokrajowcem w dodatku hinduskiego pochodzenia, ma ciemniejszy kolor skóry, co wiązało się z nieprzyjemnościami w areszcie. Nie znał polskiego, więc miał utrudniony kontakt ze strażnikami więziennymi. Przez cały pobyt w areszcie nie dostał też żadnej paczki, ponieważ, jak przekonuje jego adwokat, nikt nie wytłumaczył mu, jak się o nią ubiegać. Nie mógł opiekować się chorą matką, ani widywać z synem.

Ale to nie wszystko. Bo Jatinder Patti uważa, że oprócz krzywdy poniósł też poważne koszty. Obliczył je na 622 371 złotych i takiego odszkodowania będzie domagał się przed sądem. Razem z 63 tysiącami złotych zadośćuczynienia za krzywdy to blisko 700 tysięcy złotych.

Przylatywał do Polski co tydzień

Skąd tak wysoka kwota? Jatinder Patti spędził w więzieniu 42 dni, ale w Polsce musiał być znacznie dłużej. Bo choć sąd uwolnił brytyjskiego prawnika z aresztu w lutym 2018 roku, to zabronił mu opuszczać Polskę, odebrał paszport i kazał regularnie meldować się na policji. Nakazał też wpłatę 100 tysięcy złotych kaucji.

Przez kolejne cztery miesiące Patti mieszkał więc w Polsce i co tydzień karnie stawiał się na komendzie policji przy Żytniej.

Na początku wakacji sąd złagodził te sankcje. Pozwolił wyjeżdżać z Polski. Jako środki zapobiegawcze pozostawił jednak poręczenie majątkowe oraz dozór policyjny.

Brytyjski adwokat wrócił więc do Anglii. Ale co tydzień, w każdy weekend przylatywał do Polski, żeby podpisać listę obecności w komendzie. Co tydzień. - Ani razu nie uchybił temu obowiązkowi - podkreślał w rozmowie z tvnwarszawa.pl jego pełnomocnik.

Mimo to prokuratura złożyła zażalenie na decyzję o uchyleniu zakazu opuszczania kraju. Pod koniec października, czyli po tym, jak Jatinder Patti był już od ośmiu miesięcy na wolności, a od trzech miesięcy w Anglii, sąd zmienił zdanie i ponownie zakazał mu opuszczania kraju. Do grudnia 2018 roku Patti znów musiał więc mieszkać w Polsce.

Terminu wciąż nie ma

To wszystko kosztowało. Brytyjski prawnik szczegółowo to podliczył. Blisko 9,5 tysiąca złotych wydał na bilety lotnicze. Blisko 20 tysięcy złotych kosztowało go wynajęcie mieszkania w Warszawie. Ale najwięcej, bo ponad 570 tysięcy odszkodowania Jatinder Patti domaga się z tytułu utraconych zarobków. Po aresztowaniu stracił bowiem dobrze płatną pracę w londyńskiej kancelarii. Ta, którą zdobył już po uwolnieniu od zarzutów, jest czterokrotnie gorzej płatna.

Dodatkowo prawnik domaga się ponad 20 tysięcy złotych rekompensaty za opłacone przed aresztowaniem wakacje oraz opiekę prawną.

Wniosek o odszkodowanie i zadośćuczynienie Jattinder Patti złożył w sądzie w maju 2019 roku. Do dziś nie został jednak wyznaczony termin rozprawy.

13 listopada zapytaliśmy o ten termin. Dopiero dwa dni po naszych pytaniach sędzia, która została wylosowana do rozpoznania tej sprawy, uznała, że musi wyłączyć się ze składu orzekającego, ponieważ wcześniej podejmowała decyzję o aresztowaniu Pattiego. Nie mogłaby w związku z tym być bezstronna. Dlaczego decyzja taka została podjęta dopiero pół roku po wpłynięciu sprawy do sądu? Teraz sekcja prasowa Sądu Okręgowego w Warszawie odpisała na nasze pytanie, że "z uwagi na znaczne obciążenie sędziego referenta rozpoznawaniem spraw wielotomowych, wieloosobowych oraz usprawiedliwione nieobecności".

11 grudnia sprawa została zarejestrowana na nowo, już z nowym wylosowanym sędzią. Wciąż jednak nie jest znany termin jej rozpoczęcia.

Żądanie posagu

Patti jest obywatelem brytyjskim, ale jego rodzice pochodzą z Indii. W 2003 pojechał w pierwszą w życiu podróż do kraju swoich przodków. Poznał tam kobietę, z którą zdecydował się wziąć ślub. Krótko po ceremonii żona wyznała mu, że bardzo się cieszy, bo dzięki małżeństwu z nim jej rodzina będzie mogła spłacić długi.

Brytyjczyk przestraszył się. Wycofał się ze złożonej w Indiach obietnicy utrzymywania żony i złożył pozew o rozwód. W odpowiedzi jego małżonka złożyła na policji w Indiach doniesienie o przestępstwie. Jednym z nich miało być "żądanie posagu". To na podstawie tego doniesienia Jatinder Patti był ścigany przez Interpol.

W Polsce to przestępstwo nie jest znane, nie ma go w polskim kodeksie karnym. Inaczej w Indiach.

W tamtejszej kulturze tradycją było, że przed zawarciem małżeństwa żąda się posagu od rodziny panny młodej, która po ślubie przechodziła na utrzymanie męża. By ukrócić ten proceder, w 1983 roku uchwalono ustawę antyposagową, która zakazywała żądania jakiegokolwiek majątku. Domaganie się posagu zostało uznane za przestępstwo i zaczęło być ścigane z całą bezwzględnością. Już samo złożenie zawiadomienia o takim przestępstwie, skutkowało tymczasowym aresztowaniem podejrzanego.

Wkrótce jednak stało się jasne, że sens ustawy został wypaczony i jest ona wielokrotnie wykorzystywana przez żony w trakcie małżeńskich konfliktów. O problemie informowały nie tylko indyjskie media, ale też BBC. W jednym z artykułów na stronie BBC czytamy, że w latach 1998-2015 na podstawie tego przepisu aresztowano... 2,7 miliona ludzi.

"Jest ofiarą, nie sprawcą"

- To sprawa jak u Kafki. Pan Patti jest w niej ofiarą, nie sprawcą - komentował adwokat Bogumił Zygmont, obrońca Brytyjczyka, gdy pierwszy raz pisaliśmy o sprawie. - Przestępstwa, które zarzuca się mojemu klientowi, powinny być przez polski wymiar sprawiedliwości analizowane całościowo, z uwzględnieniem różnic kulturowych - podkreślał.

Jego zdaniem sąd, decydując po zatrzymaniu o tymczasowym aresztowaniu, całkowicie ten wątek zignorował.

Sekcja prasowa Sądu Okręgowego w Warszawie w odpowiedzi na nasze pytania przyznawała wówczas, że wątek indyjskiego prawodawstwa w ogóle nie był badany. "Z treści protokołu posiedzenia z dnia 19.01.2018 roku oraz z treści postanowienia zapadłego w tym dniu nie wynika, aby przedmiotem rozważań była tzw. ustawa posagowa" - czytaliśmy w odpowiedzi.

Prokuratura, ale też sędziowie badający wcześniej sprawę, wychodzili z założenia, że żądanie posagu można uznać za formę oszustwa.

Czytaj także: