- Mamy do czynienia z wielkim wałem reprywatyzacyjnym, całkowitym zdeformowaniem struktury własnościowej - mówił podczas konferencji na temat reprywatyzacji zorganizowanej przez Miasto Jest Nasze dr Tomasz Luterek.
W zgodnej opinii uczestników spotkania jednym z niewielu pozytywnych aspektów dzikiej reprywatyzacji w ostatnich latach jest wzrost zainteresowania mediów, co umożliwia szerokie nagłaśnianie najbardziej bulwersujących spraw. - Sześć lat temu, kiedy zaczynałem interesować się tą tematyką, była ona niszowa. Zgromadzenie takiego audytorium byłoby niemożliwe - przyznał na początku swojego wystąpienia Tomasz Luterek, rzeczoznawca, prawnik i politolog.
Historyczne źródła patologii
Luterek opowiedział o źródłach reprywatyzacji (w nauce zwanej denacjonalizacją), której należy szukać już w XIX wieku, kiedy pierwszy raz mocno zderzyły się ze sobą dwie doktryny: kapitalistyczna i komunistyczna. Systemowy charakter proceder ten zyskał jednak w XX wieku, jeszcze w czasie trwania II wojny światowej.
- Konfiskaty sowieckie, reforma rolna PKWN w 1944 roku, dekret Bieruta, nacjonalizacja aptek, taboru wodnego... Komuniści dążyli do całkowitej centralizacji własności - wyliczał. I zauważył, że po latach, wśród wszystkich pokrzywdzonych, w uprzywilejowanej sytuacji znalazła się jedna grupa: właścicieli nieruchomości.
- W morzu krzywd, które wówczas wyrządzono, pozbawienie własności było tylko jednym elementem. Teraz się okazuje, że najbardziej pokrzywdzeni to ci, którzy stracili nieruchomości. Inne krzywdy - jak mordowanie bliskich czy konfiskata pieniędzy - okazują się po prostu wiatrem historii - tłumaczył.
Naukowiec wskazał też, kto wśród uprzywilejowanych był uprzywilejowany szczególnie: kościół katolicki i inne związki wyznaniowe (dostąpiły zwrotu całego majątku wraz z odszkodowaniem po 1989 roku) oraz obcokrajowcy (dostawali odszkodowania dzięki tzw. umowom indemnizacyjnym zwieranym przez rząd PRL z innymi państwami).
- Komuniści podpisali je ze względów taktycznych, bo z rządem USA rozmawia się nieco trudniej, niż z pojedynczymi Polakami. Do tego nieuregulowana była kwestia granicy zachodniej. Wypłacane były odszkodowania za ziemie przejęte w Polsce centralnej i na ziemiach zachodnich. Państwa, podpisując umowy, niejako przyznawały, że jest to prawowite terytorium Polski - tłumaczył historyczne zawiłości Luterek.
Pomieszanie pojęć
Dowodził również, że jednym z największych skandali, które stanęły u podstaw reprywatyzacji, było przyjęcie za punkt wyjścia dzisiejszej wartości nieruchomości, a nie tej, z chwili nacjonalizacji, co w świetle niemal całkowitego zburzenia Warszawy ma ogromne znacznie.
- To były zniszczenia wojenne, niezwiązane z powojenną nacjonalizacją. Zatem nastąpiło pomieszanie reparacji wojennych z reprywatyzacją – dowodził, dodając że podstawą ewentualnych odszkodowań powinna być zwaloryzowana wartość nieruchomości z dnia jej nacjonalizacji. Przyznał przy tym, że ich ustalenie byłoby sporym wyzwaniem.
Luterek wytknął także, że dzisiejsza reprywatyzacja zupełnie nie uwzględnia obciążeń hipotecznych, którymi objęta była większość przedwojennych kamienic - zbudowanych na kredyt zaciągnięty nierzadko w państwowym banku.
Zła rola sądów
Lider stowarzyszenia Miasto Jest Nasze Jan Śpiewak zauważył z kolei, że fatalną rolę w dzikiej reprywatyzacji odegrały polskie sądy.
- Powiedzmy to wprost, mamy problem z sądami. Lobby reprywatyzacyjne wpłynęły na orzecznictwo. W 2007 roku sąd orzekł, że domeną publiczną są tylko drogi - przypominał Śpiewak, wskazując precedens, który otworzył furtkę do odzyskiwania nieruchomości, na których stoją szkoły, przedszkola czy szpitale.
- To, co zrobiły sądy, to restytucja a nie reprywatyzacja. Zignorowały to, co się działo przez kilkadziesiąt lat. Wprowadziły dwie kategorie obywateli: prawdziwych, którzy mają nieruchomość i tych, którzy jej nie mają, traktowanych jak bydło - stwierdził. - Żadnych zwrotów w naturze być nie powinno, powinny być odszkodowania - postulował.
Mafia kontra spadkobiercy
O roli urzędu miasta w dzikiej reprywatyzacji opowiadał z kolei Jakub Żaczek ze Stowarzyszenia Obrony Praw Lokatorów.
- Władze nie robią nic, żeby wykrywać nieprawidłowości, choć są stroną tych postępowań. Biuro Gospodarowania Nieruchomościami powinno wnosić o sprawdzanie prawdziwości testamentów. Dochodzi do sytuacji, że zgłaszają się wnuki osób, które nie maja dzieci. Okazywane są testamenty wysyłane z… Oświęcimia. Szczegółowo powinny być sprawdzane umowy indemnizacyjne. Czy tak się dzieje? Przeciwnie, mamy wrażenie, że z BGN wypływają informacje, które są wykorzystywane przez odzyskiwaczy nieruchomości - krytykował aktywista.
Dowodził też, że zwrot w naturze jest bezprawny i narusza prawa lokatorów. - W razie zwrotu miasto przekazuje także dotychczasową umowę najmu nowemu właścicielowi. To bardzo wygodne dla władz Warszawy, bo pozbywają się jakiejkolwiek odpowiedzialności za tych lokatorów - wyjaśniał.
Jak dowodzili mieszkańcy, którzy tłumnie stawili się w auli Szkoły Głównej Handlowej, ofiarami dzikiej reprywatyzacji są także autentyczni spadkobiercy dawnych właścicieli. - Prawowitym spadkobiercom rzadko udaje się odzyskać nieruchomość, odzyskuje mafia - podsumowała jedna z uczestniczek spotkania.
W środę zapadł wyrok ws. tzw. małej ustawy reprywatyzacyjnej:
Piotr Bakalarski
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock