Ruszyło śledztwo ws. "usiłowania doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem". Chodzi o 32 hektary nieruchomości, w tym ogródki działkowe na Saskiej Kępie. Prokuratura podejrzewa, że przedwojenną spółkę Nowe Dzielnice reaktywowano z naruszeniem prawa - tylko po to, by przejąć te atrakcyjne tereny - ustalił Maciej Duda, dziennikarz śledczy tvn24.pl.
- Śledztwo ma ustalić, czy reaktywacja spółki nastąpiła wyłącznie w celu odzyskania nieruchomości na Saskiej Kępie - potwierdza Agnieszka Zabłocka-Konopka, rzecznik Prokuratury Regionalnej w Warszawie.
Prokuratura badała tę sprawę wcześniej, ale śledztwo zawieszono w styczniu 2014 roku. Teraz zdecydowano o podjęciu tego samego postępowania. Śledztwo ruszyło zatem dalej.
Dlaczego? "Z uwagi na ustanie przesłanek stanowiących długotrwałą przeszkodę uniemożliwiającą prowadzenie postępowania – w tym związanych ze spisem i ewidencjonowaniem dokumentów znajdujących się w depozycie Narodowego Banku Polskiego, które stanowiły przyczyny jego zawieszenia, a nadto z uwagi na konieczność przeprowadzenia dalszych czynności procesowych, służących wszechstronnemu wyjaśnieniu ujawnionych dotychczas faktycznych i prawnych" – czytamy w odpowiedzi warszawskiej Prokuratury Regionalnej.
O co chodzi w tej sprawie? Wątki tej historii opisaliśmy dokładnie na tvnwarszawa.pl.
Sfałszowane akcje?
Jak wszystkie reprywatyzacyjne historie, i ta zaczęła się przed II wojną światową. Właścicielem cennego terenu była wtedy belgijska spółka Nowe Dzielnice. W posiadaniu miała prawie 100 hektarów ziemi. Po wojnie, wraz z wejściem w życie dekretu Bieruta, jej tereny przeszły na rzecz Skarbu Państwa, a spółka przestała prowadzić działalność.
Sprawa wróciła pod koniec lat 90., wraz z Wandą M., która w 1998 roku zgłosiła się do sądu z prośbą o ustanowienie kuratora i wskrzeszenie dawnej spółki. W ręku miała kilkaset akcji. Jej sprawę nadzorował znany warszawski adwokat Andrzej Muszyński. Spółkę reaktywowano, wpisano do rejestru i powołano nowy zarząd. Jednak – wiele lat później - prokuratura stwierdziła, że do reaktywacji spółki wykorzystano akcje, które miały jedynie "wartość historyczno-kolekcjonerską". Tymczasem zgodnie z dekretem z 1947 roku o rejestracji i umarzaniu dokumentów na okaziciela emitowanych przed 1 września 1939 r. te, które nie zostały prawidłowo ostemplowane, straciły moc prawną. Akcje Nowych Dzielnic miały mieć pieczątkę, podpis i datę (31 marca 1949 roku), ale zdaniem śledczych "ostemplowujący rzekomo te akcje Stanisław Lament nie pełnił w tym dniu funkcji wicekonsula w Konsulacie Generalnym RP w Brukseli". Na ich podstawie nie można było reaktywować spółki.
I właśnie do tego wątku wraca w podjętym właśnie śledztwie warszawska Prokuratura Regionalna. Ale nie tylko do tego.
Podejrzana reaktywacja
Śledczy uważają bowiem, że nieprawidłowe reaktywowanie spółki Nowe Dzielnice to tylko początek historii, która – w ocenie prokuratorów – miała doprowadzić do niekorzystnego dla Warszawy zwrócenie terenów na Saskiej Kępie.
Jak poinformowała nas Prokuratura Regionalna śledztwo dotyczy bowiem "usiłowania w okresie od 1998 roku do 2016 roku w Warszawie i innych miejscach, doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem m.st. Warszawy poprzez reaktywowanie spółki Nowe Dzielnice S.A. na podstawie akcji na okaziciela tej spółki, w celu podjęcia działań zmierzających do przejęcia bez tytułu prawnego mienia wartości nie niższej niż 142 milionów 136 tys. 550 zł w postaci prawa użytkowania wieczystego nieruchomości o powierzchni 32,0850 ha położonej w Warszawie przy ul. Kinowej, al. Waszyngtona i al. Stanów Zjednoczonych, wpisanej pierwotnie do księgi wieczystej pod nazwą "Dobra Kamionek cz. lit. C Izabelin", tj. czynu zabronionego spenalizowanego w art.13§ 1 kk w zw. z art.286 § 1 kk w zw. z art. 294 § 1 kk."
Szybka sprzedaż roszczeń
Wróćmy do historii opisanej przez tvnwarszawa.pl. Na podstawie dokumentów, które przedstawiła Wanda M. sąd reaktywował spółkę Nowe Dzielnice. Następnie, 25 października 1999 roku reaktywowana firma wystąpiła do ówczesnego urzędu gminy Warszawa-Centrum o wszczęcie postępowania w sprawie zwrotu nieruchomości znajdującej się w rejonie ulic Kinowej, alei Stanów Zjednoczonych i alei Waszyngtona.
- W ramach śledztwa prokurator m.in. ustali czy w sposób prawidłowy i zgodny z obowiązującymi przepisami prawa realizowano działania dla odzyskania aktywów spółki Nowe Dzielnice S.A., które implikowały następnie wszczęcie przez urząd dzielnicy Warszawa-Centrum postępowania w sprawie zwrotu nieruchomości, przejętej przez m. st. Warszawa na mocy dekretu z dnia 26 października 1945 roku – tłumaczy Zabłocka-Konopka.
Rok później Nowe Dzielnice sprzedały roszczenia innej spółce - Projektowi S (dziś Projekt Saska), związanej z dużym deweloperem - firmą Echo. Umowa została zawarta w 2000 roku. Projekt S odkupił od Nowych Dzielnic prawa do 32 hektarów za ledwie milion złotych. Z wyceny ratusza z 2002 roku wynika, że grunt mógł być wart nawet 140 mln złotych. Projekt S powstał zaledwie rok przed transakcją, a wśród jej udziałowców znalazły się te same osoby, które wcześniej reprezentowały Nowe Dzielnice.
Te powiązania spółek oraz zaniżona cena za roszczenia stanowiły - w ocenie śledczych - o zawarciu umowy niekorzystnej dla Nowych Dzielnic, sprzecznej z zasadami uczciwości i kupieckiej rzetelności.
Za Kaczyńskiego miasto oddało
W 2003 roku stołeczny ratusz oddał 32 hektary w ręce Projektu S. Decyzję wydał ówczesny dyrektor Biura Gospodarki Nieruchomościami Marek Kolarski. Miał nie powiadomić o tym swojego przełożonego Lecha Kaczyńskiego, za co przyszło mu zapłacić. We wrześniu 2003 Kaczyński zwolnił go dyscyplinarnie.
Kolarski był urzędnikiem "odziedziczonym" po poprzedniej ekipie w ratuszu (PO-SLD). Cieszył się jednak opinią profesjonalisty, więc – jak czytamy w aktach – Kaczyński początkowo nie miał zamiaru się go pozbywać.
Po tym rozstaniu prezydent Warszawy próbował cofnąć decyzję podwładnego, ale to okazało się niemożliwe. Sprawa przeniosła się więc do sądu. W marcu 2004 roku prokurator okręgowy w Warszawie zaskarżył decyzję zwrotową, zarzucając m.in. niedostateczne wyjaśnienie istotnych okoliczności sprawy i wniósł o jej całkowite uchylenie.
Skutecznie. W 2008 roku sąd decyzję unieważnił. Przekazanie ogródków w prywatne ręce zostało wstrzymane.
Dziwna decyzja Gronkiewicz–Waltz
Jednak chwilę później wniesione zostają bowiem dwie skargi kasacyjne. Jedna - przez spółkę Projekt S, która chce walczyć o grunty. Ale kontrowersje budzi druga skarga. Wniósł ją bowiem… prezydent Warszawy. W 2008 roku funkcję tę sprawowała już Hanna Gronkiewicz-Waltz.
"Prokurator występował w obronie interesu publicznego. Co zrobił natomiast prezydent Warszawy? Zamówił w jednej z najdroższych kancelarii prawnych w kraju Domański Zakrzewski Palinka pismo procesowe, które uzasadniało przejęcie tych 32 hektarów" – alarmuje dziś stowarzyszenie Miasto Jest Nasze.
Prawnicy ze wspomnianej kancelarii brali udział w paru rozprawach. W toku postępowania skarga kasacyjna została jednak oddalona.
Hanna Gronkiewicz-Waltz przekonuje jednak, że ta kasacja służyła miastu, nad którym zawisło widmo konieczności wypłaty zadośćuczynienia spadkobiercom. Rzecznik ratusz Bartosz Milczarczyk twierdzi bowiem, że mogło to być nawet 600 milionów złotych. Ratusz - reprezentowany przez kancelarię Domański Zakrzewski Palinka, która podpowiedziała taką drogę - wniósł o całkowite uchylenie korzystnego – wydawać by się mogło – dla siebie wyroku.
Pytania, co przemawiało za tak niestandardowym podejściem, przesłaliśmy do ratusza w grudniu. Odpowiedzi dostaliśmy dopiero po publikacji tekstu. Dyrektor Biura Prawnego w ratuszu Maria Młotkowska, tłumaczy w nich, że kluczowy dla tej decyzji był jeden z przepisów ustawy o ogrodach działkowych (art. 24), który stanowił, iż "zasadne roszczenia osoby trzeciej do działek" można było zaspokoić tylko na dwa sposoby: odszkodowaniem albo zapewnieniem nieruchomości zamiennej (w tym wypadku tą "osobą trzecią" była spółka Projekt S). Zatem uprawomocnienie wyroku cofającego decyzję zwrotową oznaczałby konieczność ponownego rozpatrzenie wniosku o zwrot działek, a w dalszej perspektywie wypłatę odszkodowania.
"Z drugiej strony ze względu na obowiązujące wówczas przepisy ustawy o rodzinnych ogródkach działkowych, mimo poniesionych ogromnych kosztów odszkodowania, miasto nie miałoby prawa do dysponowania przedmiotowym terenem z uwagi na funkcjonujący na tym terenie ogród działkowy" – przekonuje Maria Młotkowska.
Dalej precyzuje, że po grudniowym wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie niezgodności z konstytucją niektórych przepisów wspomnianej ustawy (m.in. art 24), miasto wycofało skargę kasacyjną (w styczniu 2009 postępowanie zostało ostatecznie umorzone).
Prokurator walczył
W maju 2015 roku prokurator wniósł cywilny pozew o unieważnienie umowy między Nowymi Dzielnicami a Projektem S. Zebrano dowody – wspominaliśmy o nich wcześniej – świadczące że przy reprywatyzacji mogło dojść do nadużyć. Dowodzono, że umowa była rażąco niekorzystna dla Nowych Dzielnic i że do reaktywacji spółki wykorzystano akcje, które miały jedynie "wartość historyczno-kolekcjonerską". Tymczasem zgodnie z dekretem z 1947 roku o rejestracji i umarzaniu dokumentów na okaziciela emitowanych przed 1 września 1939 r. te, które nie zostały prawidłowo ostemplowane, straciły moc prawną.
Finał sprawy miał miejsce w listopadzie ubiegłego roku. Sąd uznał, że umowa między Nowymi Dzielnicami a Projektem S jest nieważna. Przy okazji wyszło na jaw, że Nowe Dzielnice – jako belgijska spółką – dostały już odszkodowanie za grunty. Zgodnie z umową z rządem Belgii, rząd polski wypłacił ponad 43 mln tamtejszych franków. Sytuacja przypomina więc historię ze słynną działką pod dawnym adresem Chmielna 70. Jej właścicielem był Duńczyk, któremu za nacjonalizację gruntu również przyznano odszkodowanie.
Osobne śledztwo
O sprawę atrakcyjnych terenów na Saskiej Kępie zahacza też inne – głośne już – śledztwo. Prokuratura Okręgowa Warszawa - Praga wszczęła śledztwo w sprawie "przyjęcia w nieustalonym miejscu, w 2008 roku korzyści majątkowej w kwocie 2,5 mln zł przez prezydenta Warszawy lub jego zastępcę".
Postępowanie zostało wszczęte po wezwaniu radnego Śródmieścia, członka stowarzyszenia Miasto Jest Nasze Jana Śpiewaka. On sam zwrócił jednak uwagę na inny aspekt sprawy - brak miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego dla tego terenu.
- Przez 10 lat Hanna Gronkiewicz-Waltz, mimo licznych apeli mieszkańców, radnych, ekspertów nie uchwaliła, nie chciała uchwalić planu zagospodarowania przestrzennego, który by przeciął możliwość spekulowania tymi gruntami. To obecnie są działki, tereny zielone i takimi terenami zielonymi powinny pozostać – tłumaczył Śpiewak.
Gronkiewicz-Waltz donosy dementuje. W wydanym oświadczeniu zapewniła, że żądnej korzyści majątkowej nie przyjęła. Zapowiedziała też, że wobec Śpiewaka rozważa kroki prawne w celu ochrony jej dobrego imienia.
Maciej Duda, m.duda2@tvn.pl