Prokuratura bada sprawę 1,5-rocznego dziecka, które zmarło 11 lutego w szpitalu przy ul. Żwirki i Wigury. Radio TOK FM, powołując się na krajową konsultant ds. pediatrii, opisało historię "ospa-party", które miało przyczynić się do śmierci malucha. Władze szpitala podkreślają jednak, że nie mają wiedzy, w jakich okolicznościach dziecko się zaraziło i czy było leczone w domu.
Do sprawy śmierci 1,5-rocznego dziecka odniosły się w piątek władze szpitala. - Dziecko przyjechało do nas 10 lutego i zmarło w wyniku sepsy i wstrząsu septycznego. Przyjechało z objawami świadczącymi, że od kilku dni choruje na ospę. Trafiło do nas w stanie ciężkim, właściwie agonalnym i, mimo usilnych prób całego zespołu lekarskiego, w ciągu godziny zmarło - oświadczył Robert Krawczyk, dyrektor Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego przy Żwirki i Wigury.
Jak dodał, nie ma wiedzy w jakich okolicznościach zostało zarażone dziecko i czy było leczone w domu.
- Kwestia "ospa-party" wynikła wczoraj w mediach, szczerze powiedziawszy pierwszy raz w życiu słyszałem takie sformułowanie - przyznał dyrektor.
Na pytania dziennikarzy, czy dziecko było szczepione oraz czy rodzice byli przeciwnikami szczepień, nie potrafił odpowiedzieć.
Kontrowersyjna alternatywa
O półtorarocznym dziecku, które w stanie agonalnym trafiło do jednego z warszawskich szpitali i zmarło poinformowało w czwartek radio TOK FM. Opisało "ospa-party" jako kontrowersyjną alternatywę dla szczepienia - spotkanie z chorym dzieckiem, które ma "uodpornić" zdrowe na przyszłość.
Prof. Teresa Jackowska, konsultant krajowy ds. pediatrii, która była źródłem informacji, gościła rano we "Wstajesz i wiesz". Powiedziała, że z informacjami o "ospa-party" spotyka się od kilku lat. Mówią o tym lekarze pierwszego kontaktu i pediatrzy.
– Między rodzicami jest taki przesąd, że jedną choroba zakaźną trzeba przechorować i to jest ospa wietrzna. W większość przypadków jest to choroba łagodna, ale są pojedyncze przypadki śmiertelne, gdzie u dziecka zdrowego dochodzi do załamania odporności organizmu i zgonu – mówiła Jackowska.
Przypomniała, że dwa takie przypadki miały miejsce w Warszawie: cztery lata temu oraz ok. miesiąc temu. – Małe dziecko zaraziło się od swojego rodzeństwa. Czy to rodzeństwo faktycznie uczestniczyło w takim wydarzeniu, trudno mi powiedzieć – zastrzegła prof. Jackowska łagodząc czwartkowe doniesienia. - Przyczyną śmierci było zachorowanie na ospę wietrzną i powikłania - podkreśliła.
Prokuratura wszczęła śledztwo
Jak poinformowali "Gazetę Stołeczną" śledczy, w żadnej z prokuratur okręgu warszawskiego nie jest prowadzone postępowanie dotyczące śmierci dziecka, którego przyczyną mógłby być udział w tzw. ospa-party.
Jednak w ochockiej toczy się śledztwo w sprawie dziecka, które zmarło w wyniku powikłań w przebiegu ospy. Według ustaleń gazety, chodzi właśnie o to dziecko, które zmarło 11 lutego w szpitalu przy Żwirki i Wigury.
Prokuratura zapewnia, że to rutynowe działania. - Zasadą jest, że jeśli pacjent umrze w ciągu 24 godzin od przyjęcia do szpitala, placówka informuje o tym prokuraturę, a prokuratura wszczyna śledztwo, by wyjaśnić okoliczności zgonu – wyjaśnia "Stołecznej" Michał Dziekański, rzecznik Prokuratury Okręgowej. - Do tej pory w tym postępowaniu nie znalazł się żaden wiarygodny dowód, który potwierdzałby, że mamy do czynienia ze zjawiskiem nazywanym "ospa-party" – dodaje.
"Nieodpowiedzialna pomyłka"
Sprawę skomentował w piątkowym "Jeden na jeden" na antenie TVN24 minister zdrowia Konstanty Radziwiłł.
- Trzeba być bardzo ostrożnym w słowach, bo zmarło dziecko ludzi, którzy chcieli dla niego dobrze. Rodzice są na pewno zrozpaczeni w tej sytuacji, natomiast muszę powiedzieć, że to jest jakaś porażka. Zwyczaj zarażania dzieci, żeby przechorowały chorobę w młodym wieku, a nie zostawiały zakażenia do dorosłości, kiedy choroba przebiega gorzej, jest bardzo dawny - mówił w "Jeden na jeden" minister zdrowia Konstanty Radziwiłł.
I dodał, że w dzisiejszych czasach takie działanie jest nierozsądne, bo jest powszechny dostęp do szczepień. - Ono (dziecko-red.) nie będzie chorować ani w dzieciństwie, ani w przyszłości, czyli ominą go wszystkie możliwe konsekwencje, w tym powikłania tej choroby – stwierdził. Przekonanie o pozytywnej roli nieszczepienia nazwał "nieodpowiedzialną pomyłka".
- Ludzie, którzy w to wierzą, niech posłuchają ludzi, którzy wiedzą. Ludzie, którzy napędzają ruch antyszczepionkowy są współodpowiedzialni za te straszne rzeczy, które się od czasu do czasu dzieją, kiedy dzieci lub dorośli chorują na choroby, które w dzisiejszych zasadach można uniknąć - przekonywał minister.
Podkreślił, że nieszczepienie własnego jest nieodpowiedzialne wobec własnego dziecka, ale także innych. - Bo dziecko może być rozsadnikiem choroby i może narażać zwłaszcza tych, którzy z różnych powodów nie mogą być szczepieni, zwykle są to bardzo ciężko chore dzieci, które z różnych powodów mają przeciwwskazania, żeby ich nie szczepić - podsumował szef resortu.
b//ec