Coraz bardziej popularne, także w Polsce, chińskie lampiony wywołały prawdziwe spustoszenie w angielskim Smethwick. Miejscowi strażacy nazwali ten pożar "największym od czasów II wojny światowej". W Polsce zagrożenia w podobnej skali nie było, ale straż od dawna ostrzega, że niekontrolowana zabawa lampionami może się źle skończyć.
Tydzień temu w Poznaniu w niebo poleciało 22 930 chińskich lampionów. Widok był wspaniały, ale cała impreza wymknęła się organizatorom spod kontroli. Lampiony wystartowały zanim zielone światło na ich wypuszczenie wydała kontrola lotów na Ławicy.
Na skutki zabawy narzekali też strażacy, którzy - podobnie jak w poprzednich latach - negatywnie zaopiniowali imprezę.
- Dookoła mamy jeden wielki bałagan. W trakcie puszczania lampiony spadały na ręce. Dłonie ludzi poparzyły także przelatujące, inne lampiony. Musieliśmy udzielać pomocy. W sumie mieliśmy trzy takie interwencje, ale pomocy doraźnej udzielają także harcerze - mówił jeszcze w trakcie imprezy Dariusz Jezierski z komendy miejskiej straży pożarnej w Poznaniu.
"Największy pożar od II wojny"
O tym, jakie zagrożenie stwarza ta zabawa, przekonali się w niedzielę mieszkańcy Smethwick, leżącego 5 km od Birmingham. To właśnie chińskie lampiony, spadające na teren zakładu recyklingu śmieci wywołały pożar, który miejscowi strażacy nazwali "największym od czasów niemieckich nalotów w trakcie II wojny światowej".
- To było jak scena z filmu. Duże eksplozje i głośne huki co kilka sekund, jak podczas pokazu sztucznych ogni - mówił BBC Jack Awal, który największy pożar w historii regionu West Midlands widział z domu oddalonego o 3 kilometry.
Jak podaje BBC, w sumie spłonęło około 100 000 ton tworzywa sztucznego. - Chmura dymu była wysoka na 2 km i długa na 20 km. W bezchmurny poranek nagle zrobiło się ciemno w całym mieście - relacjonuje jeden z Polaków mieszkających w Birmingham.
Z ogniem walczyło 200 strażaków. Trzynastu z nich trafiło do szpitala, z czego trzech zatrzymano w nim na noc. Jak mówił BBC Steve Vincent, dowódca strażaków, poszkodowani mają urazy wywołane przebywaniem zbyt długo w gorącym miejscu, w tym urazy oczu. Jeden ze strażaków jest poparzony.
Wskutek gigantycznego pożaru w pobliskiej szkole odwołano lekcje, pozamykano sąsiednie ulice, a do mieszkańców wystosowano apel o nieotwieranie okien.
Straty szacuje się na około 6 milionów funtów.
Lampiony w zoo i na lotnisku
W Polsce póki co na szczęście nie doszło do żadnej tragedii. Ale o tym, że lampiony mogą być groźne przekonali się mieszkańcy Warszawy. Po kwietniowej imprezie wylądowały na terenie zoo.
- Niektóre lądowały na wybiegach, a później zjadały je niedźwiedzie. Mamy też składnicę siana i słomy, a takie latające świeczki mogą stanowić zagrożenie - denerwował się wtedy Andrzej Kruszewicz, dyrektor stołecznego zoo.
Z kolei po incydencie na lotnisku im. Chopina w Warszawie, o niewypuszczanie lampionów w pobliżu lotnisk apelował Przemysław Przybylski, rzecznik lotniska: - Chiński lampion spadł na ziemię i zaplątał się w ogrodzenie. Poruszał nim wiatr. Pilot kołującego samolotu pomyślał, że to lis próbujący przedostać się przez ogrodzenie, który zaraz wpadnie pod koła. Gwałtownie zatrzymał samolot – mówił tvnwarszawa.pl.
Potrzebę zmian dostrzega też Polska Agencja Żeglugi Powietrznej. - Patrząc z perspektywy bezpieczeństwa ruchu lotniczego, dostrzegamy potrzebę wprowadzenia stref, gdzie zakazane byłoby puszczanie lampionów. Chodzi o to, żeby przestrzeń powietrzna nie była "zaśmiecana" - tłumaczył Grzegorz Hlebowicz, rzecznik PAŻP.
"Jak rzucanie zapałkami w stóg siana"
Jak zauważa Sławomir Brandt, rzecznik wielkopolskich strażaków, Wielka Brytania to kraj, w którym od lat strażacy apelują o zakaz sprzedaży chińskich lampionów.
- To o czymś świadczy. Trzeba mieć dużo pecha, żeby doszło do tak wielkiego pożaru - zauważa i podkreśla, że pożary na wysypiskach śmieci są niezwykle trudne do ugaszenia. - Gaszenie może trwać kilka, a nawet kilkanaście dni. Strażacy w takich wypadkach muszą zazwyczaj przekopać całą hałdę, bo na dnie może się cały czas coś tlić. W dodatku mamy tu do czynienia z różnymi materiałami i toksynami, które unoszą się w powietrzu. Zwykle jest dużo dymu, ognia a praca strażaków możliwa jest jedynie w aparatach chroniących drogi oddechowe. W nich strażak może pracować zaledwie około 20 minut - wyjaśnia.
W Polsce jak dotąd nie mieliśmy pożaru wywołanego lampionami o podobnej skali. - Mamy mało pożarów, w których w stu procentach możemy powiedzieć, że zostały wywołane lampionami. Zwykle w takich wypadkach nie udaje się ustalić przyczyny, bo pożar wywołuje kawałek bibuły czy kostka od lampionu, przypominająca podpałkę do grilla. Sprawcy też nie ma możliwości ustalić - to jak rzucanie zapałkami w stóg siana i szukanie, która wywołała pożar - kończy Brandt.
fc/roody//mz