Partia Kobiet krytykuje organizatorów Maratonu Solidarności z powody większych nagród dla mężczyzn niż kobiet. Organizatorzy tłumaczą, że to normalne, bo na światowych zawodach biegacze inkasują więcej niż biegaczki.
Maraton Solidarności odbył się 15 sierpnia. Wspólny start i jedna trasa. Tylko nagroda dla zwycięzcy inna niż dla zwyciężczyni.
- Jeśli ja bym wystartowała w tym maratonie i dostała mniejszą nagrodę niż mój kolega, to jaka to jest Solidarność? - powiedziała Marika Lisowska z Partii Kobiet.
Dwa razy mniej
O rasowych uprzedzeniach w tej rywalizacji mowy nie ma - bieg wygrał Kenijczyk, ale on zainkasował 10 tysięcy złotych, podczas gdy finiszująca za nim pierwsza kobieta Arleta Meloch - tylko 5 tysięcy.
Choć po przekroczeniu linii mety 15 sierpnia radości nie kryła. dziś pani Arleta - przygotowująca się właśnie do Mistrzostw Polski w maratonie przyznaje, że po smaku zwycięstwa pozostał niesmak. - Cóż, czuje się trochę pokrzywdzona, a organizatorzy twierdzili, że nie mają kasy - powiedziała.
To przywilej, nie dyskryminacja
Organizatorzy maratonu tłumaczą, że kobiet biegnie mniej, konkurencja mniejsza to i nagrody niższe, ale to nie dyskryminacja, a raczej uprzywilejowanie.
- Jeżeli weźmiemy kryterium ilości osób, które otrzymały nagrody za udział w biegu czy za miejsce zajęte to otrzymała je co szósta pani i co sześćdziesiąty pan - powiedział Krzysztof Dośla, współorganizator Maratonu Solidarności.
W sukurs biegaczkom przyszedł nie byle kto: uczestnik Maratonu Solidarności - były wicepremier Grzegorz Kołodko. - Oczywista niesprawiedliwość. (...) Może nie przystoi takiego biegu nazywać "Maratonem Solidarności" - skomentował dla Faktów TVN.
Źródło: Fakty TVN