Wyniki audytu, zleconego przez władze Platformy po słabych frekwencyjnie prawyborach, są już na biurku Grzegorza Schetyny. To na te dane sekretarz generalny czekał, by zacząć „wietrzenie” struktur partii. Ale wietrzenia nie będzie. – Do tematu wrócimy może pod koniec roku – przyznają dziś szefowie regionów partii. – Realizacja tamtych zapowiedzi byłaby teraz zbyt ryzykowna – komentuje politolog Bohdan Szklarski.
To właśnie bardzo niska frekwencja położyła cień na prawyborach w Platformie Obywatelskiej. Wyboru między Radosławem Sikorskim a Bronisławem Komorowskim dokonało zaledwie 47,5 proc. z ponad 45 tysięcy członków partii. Trzem najgorszym pod tym względem regionom nie udało się dobić nawet do 40 procent.
Bardzo szybko, bo już na początku kwietnia, czołowi politycy PO zaczęli mówić o rozprawieniu się ze sztucznie pompowanymi strukturami i usuwaniu biernych członków partii. Pomóc miał w tym audyt głosowania w powiatach zlecony przez władze. – Jest on już w rękach Grzegorza Schetyny i to on zdecyduje teraz co z nim zrobić – mówi tvn24.pl rzecznik klubu Andrzej Halicki. Ale o przewietrzaniu struktur, które zapowiadał początkowo na drugą połowę kwietnia sekretarz generalny PO, dzisiaj nie ma już mowy
Przeszkodą statut i zdrowy rozsądek
Niemal wszyscy członkowie partii, z którymi rozmawialiśmy, wskazują, że po katastrofie smoleńskiej nikt nie miał czasu i ochoty do tego przystąpić. W partii słychać jednak też głosy, że pomysł „czyszczenia” struktur tuż przed wyborami władz regionów PO, wyborami prezydenckimi i samorządowymi od początku był chybiony, nawet gdyby kalendarz wyborczy się nie wywrócił.
- Wyciągając wnioski z prawyborów trzeba myśleć o tym, jak zaktywizować partyjne doły, a nie o ich czystkach. One nic nie dadzą, to nie rozwiąże problemu – mówi poseł Robert Tyszkiewicz, szef Platformy na Podlasiu (frekwencja 59 proc., trzecie miejsce). – Trzeba wypracować nową formułę funkcjonowania tych struktur. Taką formułę, która będzie spełniała europejskie standardy – dodaje.
Schetyna tłumaczył, że weryfikacja struktur jest konieczna, bo partia musi wiedzieć, na kogo w trudnym czasie wyborczym może liczyć. Ale według prof. Bohdana Szklarskiego, specjalisty od przywództwa politycznego, tamte deklaracje podyktowane były bardziej „antyklimatem niskiej frekwencji, niż szczerą intencją”. – Tym bardziej dzisiaj nie traktowałbym ich jako aktualne. Sądzę, że wszystko rozejdzie się po kościach – ocenia politolog.
Powodów, dla których Platformie nie opłaca się dzisiaj demontować partyjnych dołów jest kilka. - Przemawiają za tym względy polityczne, statut partii, zdrowy rozsądek. I dzisiaj jest już wystarczająco trudno – zaznacza Tyszkiewicz. A trudno jest dlatego, bo w Platformie nadal obowiązuje taki sam kalendarz, jak kilka miesięcy temu.
Skojarzenie? Byle nie podziały
Partia wybierze w czerwcu, jeszcze przed pierwszą turą wyborów prezydenckich, nowe władze w regionach. – Nie ma co się dziwić ich liderom, że stracili zapał do „czyszczenia” ludzi z dołu, bo to właśnie oni decydują często o zwycięstwie bądź porażce danego kandydata na szefa regionu – zauważa Szklarski.
Pomiędzy „turami prezydenckimi” odbędzie się natomiast zjazd krajowy PO, który wyłoni nowe władze partii. To właśnie tam Janusz Palikot będzie się domagał zapewne innej kandydatury na sekretarza generalnego niż Schetyny, którego obwinił za niską frekwencję. – Widać wyraźnie, że ta partia ma dziś dostatecznie dużo wewnętrznych problemów, by tracić siły na zmaganie się z partyjnymi dołami i przy okazji ryzykować, że tuż przed decydującą rundą walki o prezydenturę wyborcy będą ją kojarzyć tylko z podziałami. Takie w przypadku „czystek” byłyby pewne – podkreśla politolog Collegium Civitas.
Może właśnie dlatego zaledwie w ciągu miesiąca od prawyborów „pompowane struktury” i martwe dusze stały się w oczach wielu liderów regionów niemal niezauważalne. Elżbieta Łukacijewska, szefowa Platformy na Podkarpaciu, które pod względem frekwencji było lepsze tylko od regionu świętokrzyskiego (odpowiednio 36 i 35 proc.), ocenia, że u niej biernych członków partii jest zaledwie 10 procent, czyli 250 osób (tymczasem głosu w prawyborach nie oddało 1600 uprawnionych). – Dlatego żadnych czystek nie będzie – podkreśla i przekonuje, że pewna poprawa, jeśli chodzi o mobilizację, już nastąpiła. – W ciągu zaledwie paru dni zebraliśmy pod kandydaturą Bronisława Komorowskiego 30 tysięcy podpisów. I to bez wystawiania parasoli i zbierania podpisów pod kościołami.
Co ciekawe, Jan Kozłowski, szef regionu pomorskiego, który zanotował najlepszy wynik frekwencyjny w prawyborach (64 procent) szacuje, że u niego bierni członkowie to około 500 osób, czyli 20 procent z 2,5 tysiąca wszystkich członków partii w regionie. Na Pomorzu nie tylko czystki, ale nawet i refleksja nad politycznymi dołami nie jest jednak aż tak bardzo potrzebna. - U nas nie było drastycznej sytuacji. My pracujemy spokojnie – tłumaczy europoseł.
Może wrócą, może nie
- Liczb płynących z audytu nie zna dzisiaj żaden z szefów regionów partii – zaznacza Waldy Dzikowski, wiceszef PO i jej lider w Wielkopolsce (w prawyborach równo 50 proc. frekwencja). On także podkreśla, że dzisiaj sytuacja nie pozwala członkom partii na zajmowanie się tylko sobą. – Po 10 kwietnia nie było czasu na dogłębne analizy, wszystko zostało zawieszone – potwierdza. Ale po chwili dodaje: - Wnioski do wyciągnięcia z audytu jednak nadal są.
Kiedy? Po wakacjach. Może przed wyborami samorządowymi, może po nich – mówią zgodnie Tyszkiewicz i Łukacijewska. – Na pewno będzie to już zadanie nowych władz regionów – dodaje Dzikowski. Ale według prof. Szklarskiego nawet i ten scenariusz może ulec jeszcze radykalnej modyfikacji. – Fakt, że wyniki audytu już są, ale na razie nic się z nimi nie dzieje, można uznać za sygnał do „martwych dusz”, który być może zadziała mobilizująco: „Macie szansę. Mam te liczby na biurku, ale nie muszę ich użyć. Możecie się jeszcze wykazać” – tłumaczy politolog. – Przecież o to w tym wszystkim chodziło od początku – puentuje.
Źródło: tvn24.pl