W kampanii wyborczej PiS apelowało, żeby nie wierzyć, gdy rządzący mówią, że nie da się czegoś zrobić, bo brakuje pieniędzy. Dlaczego więc nie da się - jak twierdzi obecny rząd - spełnić ostatniego postulatu protestujących w Sejmie: 500 złotych dla niepełnosprawnych, którzy nie mogą pracować. Ile faktycznie kosztowałoby to budżet państwa? Materiał "Czarno na białym".
Rodzice i opiekunowie osób niepełnosprawnych protestują od 18 kwietnia w Sejmie. Protest trudno porównać z jakimkolwiek innym. Jednak sens jest taki jak zawsze, kiedy dochodzi do protestu. Chodzi o pieniądze. Jak twierdzą rządzący, ogromne pieniądze dla ponad miliona osób.
- Jest grubo ponad milion albo może nawet półtora miliona osób (niepełnosprawnych - red.), skutki finansowe takiej regulacji wyniosłyby 9-10 miliardów złotych - tak między innymi szefowa resortu rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska tłumaczyła, że rządu nie stać na spełnienie postulatu protestujących.
"Da się"
W swoim expose Beata Szydło zapewniała co innego.
- Zdecydowanie odrzucamy tezę, która ciąży nad nami od dwudziestu pięciu lat, że w sprawach odnoszących się do interesów społeczeństwa, szczególnie jego gorzej materialnie sytuowanej części, nic nie da się zrobić. Da się - mówiła.
- Przeznaczane na to środki będziemy traktować nie jako wydatki, a jako inwestycję w rozwój kraju, w rozwój społeczeństwa - dodawała.
Teraz jednak - zdaniem rządu - takiego wydatku budżet nie udźwignie.
- Trochę zachodzę w głowę. Nie wiem, jakimi kryteriami, logarytmami kierują się ludzie, którzy to wyliczają - ocenia Bartłomiej Skrzyński, rzecznik prezydenta Wrocławia do spraw osób niepełnosprawnych.
Wtóruje mu Bartosz Kocejko, dziennikarz OKO.press, który twierdzi, że w tej kwestii "rząd zdecydowanie przesadza".
Postulat dotyczy 272 tysięcy osób
Ministerstwo przesłało swoje wyliczenia reporterowi "Czarno na białym". Najważniejsza jest w nich jedna pozycja.
Półtora miliona razy pięćset przez dwanaście miesięcy. Wynik - dziewięć miliardów złotych. To najważniejszy i jednocześnie najsłabszy punkt wyliczeń. Wystarczy posłuchać uważnie jednej z licznych konferencji protestujących, żeby wiedzieć, że ich postulaty nie dotyczą półtora miliona osób.
- Dotyczą tej grupki osób, która liczy dokładnie 272 tysiące chorych osób od urodzenia, niezdolnych do samodzielnej egzystencji, które nigdy nie podejmą samodzielnej, prawdziwej pracy - mówiła na jednej z konferencji prasowych Iwona Hartwich z Komitetu Protestacyjnego Rodziców Osób Niepełnosprawnych.
To dla nich protestujący chcą wprowadzenia dodatku w wysokości 500 złotych. Wtedy ten roczny koszt spada o ponad siedem miliardów - do 1 miliarda 600 milionów. A to już niemal tyle, ile rząd chce przeznaczyć w tym roku na program Dobry start, czyli szkolnej wyprawki dla każdego dziecka. 300 złotych dostaną wszyscy uczniowie, a jest ich prawie pięć milionów, a dodatek dla niepełnosprawnych w tej wersji otrzymałoby tylko 270 tysięcy osób. W dodatku pełen koszt powstałby dopiero za trzy lata.
Zdaniem Bartosza Kocejki, dziennikarza OKO.press, "budżet państwa by to udźwignął".
Skąd takie oczekiwania protestujących?
Skąd dziś mogą się brać oczekiwania protestujących? Jak powiedziała premierowi Mateuszowi Morawieckiemu Iwona Hartwich, on sam mówi o uszczelnianiu systemu, o tym, że pieniądze są.
- Po sierpniu sytuacja naszego budżetu cały czas jest bardzo dobra. Mamy nadwyżkę bardzo solidną, ona wynosi około pięciu miliardów złotych - mówił Morawiecki we wrześniu 2017 roku.
Z kolei w listopadzie ubiegłego roku powiedział: - W tym roku będzie co najmniej 20 miliardów złotych, które uda się nam uszczelnić, na samym Vacie. Dodając do tego inne podatki, będzie to blisko 30 miliardów samego uszczelnienia. Tak działa poważne państwo.
"Nie możemy różnicować osób niepełnosprawnych"
Zdaniem resortu rodziny, pracy i polityki społecznej istnieje jednak poważny problem z realizacją postulatu protestujących. Domagają się oni dodatku tylko dla jednej grupy niepełnosprawnych - tych, którzy stali się niepełnosprawni, kiedy nie byli pełnoletni albo byli jeszcze na studiach i dostawali rentę socjalną.
- Nie możemy różnicować osób niepełnosprawnych. W związku z tym koszty musimy też inaczej liczyć. Nie tylko 280 tysięcy osób rencistów socjalnych, ale też inne grupy osób niepełnosprawnych - tłumaczyła Elżbieta Bojanowska, wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej.
Dlatego ministerstwo twierdzi, że świadczenie trzeba byłoby przyznać wszystkim osobom, które mają orzeczoną znaczną niepełnosprawność i są niezdolne do pracy, co rzeczywiście rocznie kosztowałoby 9 miliardów rocznie.
- Rząd ma świadomość, że jeżeli spełni postulat, który jest w pełni słuszny i należy go spełnić, to będzie musiał spełnić też inne postulaty, innych grup. I to jest ten problem, który ma rząd i do którego podchodzi w sposób absurdalny - ocenia Bartosz Kocejko.
Autor: kb//kg / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24