To była największa akcja ratunkowa na Bałtyku tego lata. Dziewięć osób topiło się w Jarosławcu, po tym jak do wody wypadło z materaca dwoje dzieci i kolejne osoby rzuciły się im na ratunek. WOPR uratował wszystkich. Na brzegu okazało się jednak, że ich ciała są pocięte "jak żyletką". - Byli cali we krwi - mówił w rozmowie z tvn24.pl Krzysztof Lewandowski, szef ratowników, który uczestniczył w akcji.
O zdarzeniu poinformował w środę "Głos Koszaliński". Dwoje dzieci, 6-letni chłopiec i 12-letnia dziewczynka - pływało we wtorkowe południe w sporej odległości od brzegu na materacu. Ich matka leżąca na plaży nie zauważyła, że nagle materac się przechylił i dzieci wpadły do wody.
W pułapce
Zareagowały dwie turystki z Gniezna. Rzuciły się do wody, chwyciły dzieci, ale wtedy też zorientowały się, że nie dadzą rady dopłynąć z nimi do brzegu. Zaczęły wzywać pomocy. Wtedy z plaży w ich kierunku ruszyło pięciu mężczyzn. Dopłynęli do topiących się, ale bardzo silny prąd i fale skierowały całą dziewiątkę na falochrony. Tak wszyscy znaleźli się w pułapce. Nie mogli dotrzeć do brzegu i z trudem utrzymywali się na powierzchni. Bezradna matka dzieci (nie umie pływać) obserwowała wszystko z oddali.
Siedem minut od zgłoszenia
- Dostaliśmy wezwanie o 12.08, a o 12.15 byliśmy na miejscu. Posłaliśmy dwa skutery, część z nas biegła, dwóch jechało quadem, ja z jeszcze jednym ratownikiem jechaliśmy samochodem od strony lasu na wybrzeże - relacjonował w rozmowie z tvn24.pl Lewandowski, szef miejscowego WOPR-u.
Ratownicy podpłynęli do uwięzionych pod falochronem i zaczęli wyciągać ludzi. - Pierwszą wzięliśmy dziewczynkę. Jedna z kobiet, które pomogły jej i bratu mówiła mi potem, że wciąż ją prosiła: "Tylko nie pozwól mi utonąć" - wspomina Lewandowski.
"Byli cali we krwi"
Pięciu mężczyzn, choć przebywało w wodzie najkrócej, też było bardzo zmęczonych, bo prąd w tamtym miejscu jest tak silny, że nie pozwalał im się "odbić" od falochronu. Ten jest dodatkowo obrośnięty ostrymi muszlami, a w pobliżu wystaje z wody wiele ostrych kamieni.
Na brzegu okazało się, że wszystkie dziewięć osób w wyniku zderzeń z falochronem jest rannych. - Opatrunki trzeba było założyć na całe ciało. To nie były głębokie rany, ale muszle były ostre jak żyletki. Byli cali we krwi. Wyglądało to bardzo źle, ale po przemyciu okazało się, że nie jest najgorzej i więcej uwagi trzeba zwrócić na wyziębienie - opisywał ratownik. Dodał też, że jednej z kobiet trzeba było podać tlen bo chwilami mdlała, a "druga - na pewno w ciężkim szoku - uciekała od wody i musieliśmy jej szukać na wydmach" - zakończył.
Cała akcja trwała dwie godziny. Nikt z poszkodowanych nie zdecydował się ostatecznie na wizytę w szpitalu.
Autor: adso/tr / Źródło: tvn24.pl, "Głos Koszaliński"
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24