Donos złamał mu karierę, dziś walczy o wolność i dobre imię. Marek Gierlach stał na czele urzędu decydującego o wartych setki milionów badaniach archeologicznych przy budowie autostrad. Pięć lat temu do ABW trafił donos oskarżający go o korupcję. Tylko jedna z siedmiu podpisanych pod nim osób dalej oskarża Gierlacha. Dziś ma zapaść wyrok w jego sprawie.
- Nie brałem. Nawet takich możliwości nie było, gdybym chciał dawać i chciał brać – zapewnia Gierlach. Sąd pierwszej instancji jednak był innego zdania i skazał Marka Gierlacha na sześć lat więzienia.
Jego historia zaczyna się w połowie lat 90. Jako że prawo wymaga, żeby zanim wyleje się asfalt pod autostradę, ziemię sprawdzili archeolodzy, Gierlach decyduje o rozdziale prac. Dostęp do wykopalisk mają przede wszystkim państwowe instytucje, takie jak uniwersytety czy Polska Akademia Nauk. Muszą też, co ważne, być to instytucje z regionu gdzie prowadzone są te wykopaliska.
Mój główny adwersarz powiedział kiedyś: mogę nie zarobić więcej złotówki, ale Gierlacha zniszczę. Żeby Gierlacha zniszczyć, trzeba wynająć cyngla i ten cyngiel musi mi strzelić w plecy. Bo jeżeli będzie próbował strzelić od przodu, w twarz, to jeszcze skoczę do gardła Marek Gierlach
"Firmy prywatne chciały się dostać na ten rynek"
W 2006 ABW dostaje donos, z którego wynika, ze Marek Gierlach za przyznawanie prac bierze olbrzymie łapówki. Zdaniem prof. Janusza Kośka z UAM było to niemożliwe. - Nie było takich luk, które umożliwiałyby ów manewr. Nie można było powiedzieć 'ja coś panu załatwię' bo to było już załatwione na starcie – zapewnia.
Pod donosem podpisuje się siedem osób, niemal wszystkie są związane z prywatnymi firmami. Marek Gierlach zgodnie z prawem mógł dawać im bardzo ograniczony dostęp do badan, a więc i do ogromnych pieniędzy. - Jak pan myśli, dlaczego Gierlach został oskarżony o branie łapówek? Firmy prywatne chciały się dostać na ten rynek – mówi archeolog prof. Zbigniew Bukowski.
"Myśmy wtedy pili bardzo dużo alkoholu"
Archeolog trafia do aresztu śledczego we Wrocławiu. Wtedy jeszcze nie wie, że spędzi tu siedem miesięcy. Co ciekawe, większość z tych, którzy go tam wsadzili, dzisiaj twierdzi, że nigdy nie słyszała od niego korupcyjnych propozycji. Natomiast prawie wszystkie osoby pochodzą z Poznania i związane są z jedną firmą. Ludzie, którzy bez oporów podpisywali się pod tak ciężkim oskarżeniem, mówią dzisiaj, że o korupcji... tylko słyszeli.
Na pytanie, dlaczego podpisała się pod donosem, prof. Hanna Kóčka-Krenz odpowiada: - Dlatego, że zostałam poinformowana przez kolegów, którzy niestety w takim procederze uczestniczyli.
Wiktor Kudra z kolei, jak mówi „był w zespole ludzi, którzy pośrednio uczestniczyli w tym procederze”. Marek Limisiewicz tłumaczy jeszcze inaczej: - Nie jest tajemnicą, że myśmy wtedy pili bardzo dużo alkoholu – stwierdził. Dopytywany, czy w czasie tych libacji alkoholowych Gierlach proponował łapówki, odparł: - Nie, Marek nie proponował.
"Gdybym nie dał, to bym wyleciał z tego interesu"
Tylko jedna z siedmiu osób, które podpisały donos, twierdzi, że Gierlach proponował mu łapówkę. Ryszard Mazurowski jest właścicielem prywatnej firmy, która zajmuje się miedzy innymi wykopaliskami. - Gdybym nie dał, to bym wyleciał z tego interesu – mówi.
Drugą osobą, której zeznania pogrążyły Gierlacha, jest wspólnik Ryszarda Mazurowskiego, profesor Tadeusz Makiewicz. Przyznaje, że dowodów sądowi nie przedstawił. - Dowodów na to nie ma, bo nikt nie jest taki przemyślny, żeby nagrywać. Czy proponował łapówkę? Trudno powiedzieć, to było takie chamskie, ordynarne żądanie - mówi.
Dowód z notesu
Donos do ABW wpłynął w maju. Marka Gierlacha agenci zatrzymują kilka miesięcy później, w grudniu. Przez ten czas można było zrobić tak chętnie stosowane wówczas prowokacje, jednak z niewiadomych przyczyn taka decyzja nie zapadła. Ważnym dowodem za to były kalendarze człowieka, któremu nie podobały się rządy Gierlacha.
- Te zapisy są czynione, jak przypuszczamy, w późniejszym okresie, ponieważ zupełnie innym dla danego dnia kolorem długopisu to jest odnotowywane – mówi Gierlach. Prokuratura odpowiada, że to jedynie jeden z dowodów.
"Gierlach dostanie zgodę na udział, ale w pogrzebie"
Zdaniem śledczych archeolog miał przyjąć prawie milion złotych łapówek, ale materialnych śladów tych pieniędzy nigdy nie odnaleziono. Według samego Gierlacha w areszcie robiono wszystko, żeby sam przyznał się do winy - także wtedy, gdy umierał na raka jego ojciec.
- Reakcja była taka: „pan Gierlach dostanie zgodę na udział, ale w pogrzebie". Tak też się stało. Mój ojciec jeszcze parę dni dusił się i czekał na mój przyjazd – wspomina. - Areszt jest to środek zapobiegawczy i ma na celu zabezpieczenie prawidłowego toku postępowania – uzasadnia Elżbieta Czerpak z wrocławskiej prokuratury.
Prowokacja
Kilka dni po tym, jak Marek Gierlach trafił do aresztu, do jego żony przyszedł człowiek, który przedstawił się jako prokurator i powiedział, że za odpowiednie pieniądze wykona odpowiednie ruchy. - Wiadomo, że położenie męża było bardzo trudne. Że znaleźliśmy się wszyscy w trudnej sytuacji i raptem jeszcze taka prowokacja, że jeśli ja zapłacę łapówkę, to mąż wyjdzie – mówi Wanda Gierlach. Jej zdaniem była to próba szantażu.
Niemal codziennie w areszcie archeolog dostawał do ręki długopis, żeby przyznać się do stawianych mu zarzutów. Dla Wandy Gierlach to było najgorsze siedem miesięcy jej życia, które zafundowali jej byli znajomi i koledzy męża. - Nie życzyłabym nikomu, ale nie ma we mnie negatywnych uczuć wobec tych ludzi i z tego się cieszę – mówi dziś.
"Coś pomiędzy odhumusowywaniem a kopaniem kartofli"
Wielu archeologów murem stoi za Gierlachem. - Jest państwowcem, jest człowiekiem oddanym temu, co robi. Wniósł do polskiej archeologii bardzo wiele i sądzę, że w tym momencie powinien świętować jakiś kolejny jubileusz swojej działalności, a nie być w takiej sytuacji. To jest dramat tego człowieka – mówi prof. Kośko.
Dramatem w oczach czołowych polskich archeologów jest też sposób, w jaki prowadzi się teraz wykopaliska. - Badania archeologiczne zaczęły być traktowane nie jako badania naukowe, tylko jako archeologiczne roboty drogowe. Coś pomiędzy odhumusowywaniem, które jest niezbędne przy budowie dróg, a kopaniem kartofli.
Dziś, według nich, tak jak przy wybieraniu wykonawców na budowę autostrady A2, jedynym kryterium jest nie jakość, a cena, zaś firmy prywatne prześcigają się w możliwie niskich ofertach.
Według naszych informacji w ostatnich pięciu latach państwo wydało na takie wykopaliska pół miliarda złotych.
"Ten cyngiel musi mi strzelić w plecy"
Marek Gierlach czuje się niewinny, przed nim ostatnia szansa, żeby nie trafić na blisko sześć lat do więzienia. Sąd będzie rozpatrywał jego apelację.
- Mój główny adwersarz powiedział kiedyś: mogę nie zarobić więcej złotówki, ale Gierlacha zniszczę. Żeby Gierlacha zniszczyć, trzeba wynająć cyngla i ten cyngiel musi mi strzelić w plecy. Bo jeżeli będzie próbował strzelić od przodu, w twarz, to jeszcze skoczę do gardła - zapowiada.
Do czasu zapadnięcia ostatecznego wyroku przedstawiciele sądu nie chcą wypowiadać się w tej sprawie.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24