Brak ochrony dla interweniujących strażaków, zbyt późne wkroczenie do akcji i nadmiar zaufania do organizatorów – to lista błędów, które policjantom zarzucają eksperci. Wraz z nimi, minuta po minucie, "Fakty" TVN przeanalizowały policyjną akcję podczas rozruchów w Święto Niepodległości.
Po zamieszkach zapadły już dwa pierwszy wyroki. Są to osoby, którym zarzucano naruszenie nietykalności cielesnej i znieważenie funkcjonariuszy. Jedna z tych osób została skazana na karę grzywny, druga na prace społeczne. Oczekiwane są kolejne wyroki. W sumie policja zatrzymała 72 osoby.
Większość ekspertów zarzuca policji powolną, mało zdecydowaną reakcję i błędy podczas ochrony rosyjskiej ambasady.
Czy mogło być inaczej?
Pytaniem, które pojawia się po wydarzeniach 11 listopada jest to, czy do zamieszek w ogóle powinno dojść i czy reakcja policji i władz miasta na nie była odpowiednia. O ocenę służb porządkowych "Fakty" TVN poprosiły ekspertów, którzy zajmują się m. in. zabezpieczeniem imprez masowych.
Ich pierwsze wątpliwości wzbudziła pierwsza reakcja szefowej stołecznego biura bezpieczeństwa. - Chcę powiedzieć, że organizator deklarował do ostatniego dnia, do ostatniej minuty pokojowy przebieg zgromadzenia. To organizator odpowiada za to, co się wydarzyło - mówiła Ewa Gawor.
- Dlaczego policja uwierzyła w to, że można zaufać tego typu hołocie? - pyta były antyterrorysta Jerzy Dziewulski. Według ekspertów poważnym błędem było zaufanie, że demonstranci w głównej mierze będą pilnowani przez własne siły porządkowe. Początkowo zakładano, że funkcjonariusze mają stać nieco dalej, by nie rzucać się w oczy i nie prowokować.
Gdy z tłumu rzucono pierwsze race w kierunku policyjnego kordonu, zabrakło zdecydowanej reakcji. Policja tłumaczy, że oddziałów prewencji nie wprowadzano od razu, ze względu na bezpieczeństwo pozostałych uczestników marszu.
Eksperci przekonują, że szybkiej reakcji policji zabrakło w przypadku zdarzeń na pl. Zbawiciela, gdzie podpalono tęczę. Ugasić próbowali ją strażacy, ale wśród agresywnego tłumu nie byli w stanie rozłożyć sprzętu. Wszystko miało miejsce o godz. 16.37 - prawie godzinę po rozpoczęciu marszu. Zabezpieczający imprezę już wiedzieli, że tłum jest agresywny. Policja odpowiada, że nie mogła być wszędzie, bo mniej więcej w tym samym czasie doszło do starć w okolicach ambasady Rosji. Przerzucano tu kolejne posiłki, które miały zabezpieczyć placówkę.
Eksperci oceniają, że błędem był brak zabezpieczenia całej ambasady od początku. Początkowo ochraniano tylko wejście główne, a dopiero po ataku na tyłach budynku przegrupowano siły. Eksperci twierdzą też, że zbyt późno zdelegalizowano marsz.
Autor: mn/jk / Źródło: Fakty TVN