- Ten rok jest jakiś tragiczny. Mamy kwiecień i pytamy się "co jeszcze?" - mówił w "Piaskiem po oczach" wiceszef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Witold Waszczykowski. Wspominał swojego tragicznie zmarłego przełożonego - Aleksandra Szczygłę i pierwsze chwile po otrzymaniu wiadomości o katastrofie.
- Rozpoczął się od Haiti, potem ostra zima, która dała się we znaki prawie całej Europie, a teraz straszna tragedia, jaka wydarzyła się w Polsce. Mamy kwiecień i pytamy się „co jeszcze?", "jak daleko to pójdzie?" - powiedział odpowiadając na pytanie Konrada Piaseckiego, czy możemy mówić o "fatum"?
Nie dostrzega
Wiceszef BBN-u dziękował Polakom za godne uczczenie pamięci poległych w smoleńskiej katastrofie. - Widzę olbrzymie tłumy Polaków, które stoją w kolejkach. Przez dobę przez pałac przechodzi 50 tysięcy osób - mówił. - Byli tacy, którzy się z nim nie zgadzali, ale i oni oddają mu cześć - dodał i tłumaczył: - Nie dostrzegam tej garstki, która śle protesty, jakieś apele.
Właśnie po ogłoszeniu decyzji, że para prezydencka spocznie w niedzielę na krakowskim Wawelu, pojawiły się głosy protestu. - Decyduje rodzina. Gdy znaczące grono osób uznało, że prezydenta trzeba pochować na Wawelu, gdy decyzja zapadła, powinniśmy zakończyć dyskusję - uważa Waszczykwoski.
Na pytanie Piaseckiego "kto pierwszy opowiadał się za Wawelem" odparł: - To były środowiska w Warszawie i Krakowie. Wielu wskazywało na Wawel i hierarchowie kościelni powiedzieli „Tak. To może być Wawel”.
Zdaniem Waszczykowskiego protesty są nieznaczące. Według wiceszefa BBN gołym okiem widać za to, głównie w mediach i wśród polityków, dysonans pomiędzy odbiorem Lecha Kaczyńskiego przed tragedią w Smoleńsku i po.
Nie tą samą miarą?
- Mogą być jeszcze gorsze emocje niż za życia prezydenta? - pytał retorycznie wiceszef BBN, a potem podał przykłady właśnie tych "złych emocji".
- Koncepcja polityki zagranicznej, ale i IV RP była dla wielu obciachem. "Salon" nie przyjmował tego do dyskusji - mówił Waszczykowski. - Zamiast używania argumentów rzeczowych, używano obelg. Prezydent był gotowy dyskutować, ale był marginalizowany, spychany w niebyt - dodał.
- Jakieś proporcje zostały zachwiane. Politycy poszli za daleko, używając kłamstwa i obelg. Za daleko - kontynuował. Waszczykowski przywołał przykład nietrafionej sukienki żony premiera Leszka Millera. Jego zdaniem reakcja opinii publicznej była wtedy niewystarczająca, a prezydentowi Kaczyńskiemu dostało się za zamienione kolory na polskiej fladze przed pałacem. - Sukienka na chwilę wzbudziła uśmiech, zamieniona flaga doprowadziła do dyskusji o skuteczności dyplomacji - mówił w "Piaskiem po oczach".
Analiza, nie hipoteza
Waszczykowski tłumaczył, że jego instytucja nie ma uprawnień do prowadzenia własnego śledztwa ws. tragedii pod Smoleńskiem. - Działamy analitycznie. Zbieramy informacje i je analizujemy - mówił. Właśnie takie działania jego zdaniem mają osłabić znaczenie szeroko rozumianych teorii spiskowych na temat śmierci głowy państwa.
- Powiedzą np., że zaszczuto, sprowadzono do takiego rogu, że stała się tragedia. Tak mogą, będą mówić. To będzie żyło - ubolewał Waszczykowski, ale od razu dodał: - Analitycy wszystkie hipotezy muszą sprawdzić i wyjaśnić.
- My nie wiemy co doprowadziło do tej tragedii. Być może to był przypadek. Zawsze będzie cień niepewności - tłumaczył.
"Jak pies urzędniczy"
Na koniec Witold Waszczykowski wspomniał swojego byłego już przełożonego - Aleksandra Szczygłę. - Chciałbym się cofnąć o tydzień. Zadziałałem jak pies urzędniczy i zaraz po otrzymaniu informacji o wypadku próbowałem połączyć się z szefem. Nie odbierał - relacjonował. - Pojechałem i tuż po 10 pojawiłem się w Pałacu. Pierwsze minuty to było szukanie listy, kto pojechał. Potem telefony, sprawdzanie - dodał.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24