Właścicielka zwierząt w jednym z gospodarstw w Laszkach (woj. podkarpackie) od kilku lat nie daje sobie rady z opieką nad nimi. Mimo to, że sprawą zajął się już sąd, kobieta nadal przetrzymuje stado krów w niewielkiej oborze w skandalicznych warunkach. Inne zwierzęta też cierpią. Materiał programu "Uwaga!" TVN.
Pani Krystyna ma 60 lat i mieszka samotnie. W przeszłości pracowała w gminnym ośrodku zdrowia. Kiedy straciła etat, zajęła się prowadzeniem gospodarstwa. Niestety, opieka nad stadem krów, drobiem, psami i wieloma kotami od jakiegoś czasu przerasta ją.
W 2013 r. interweniowało tam Stowarzyszenie Pomocy Zwierzętom "Nadzieja". Jego działacze zastali wówczas na miejscu stado krów, które przetrzymywane były w skandalicznych warunkach. W ciasnej oborze, bez światła dziennego, po pas we własnym łajnie.
- Co druga była przywiązana za rogi na kilkunastocentymetrowym sznurku. Bez możliwości ruchu - wspomina Klementyna Pyra ze stowarzyszenia.
Zaniedbane psy
Wolontariusze zobaczyli u kobiety też dwa bardzo zaniedbane psy, które po interwencji trafiły do lecznicy weterynaryjnej ADA.
- Był bardzo przestraszony, chował się po krzakach, rzucał się na jedzenie - mówi o jednym z nich Radosław Fedaczyński, weterynarz z lecznicy ADA, która zajęła się psami. - To jest pies kanapowy, który powinien być w fajnym mieszkaniu, domu, a za dom miał kupę gnoju - dodaje.
Podobnie było także z suką, która została odebrana właścicielce. - Była uwiązana na łańcuchu, który okręcał się wokół wszystkich łapek. Sznurki, kawałki reklamówek. Sierść była w bardzo złym stanie - wylicza. Jak ocenia, w domu pani Krystyny dzieje się coś niedobrego, a cierpią na tym zwierzęta.
Postępowanie po tamtej interwencji prowadziła policja z Radymna. Funkcjonariusze jednak początkowo umorzyli sprawę uznając, że nie doszło do przestępstwa. Tylko upór wolontariuszy ze stowarzyszania doprowadził do tego, że w 2014 r. pani Krystyna za zaniedbania wobec zwierząt stanęła przed sądem.
Sąd kazał wtedy właścicielce poprawić warunki i zmniejszyć stado krów. Jak się teraz okazuje, w gospodarstwie zmieniło się niewiele.
Bez siłowych rozwiązań
- Ta kobieta jest schorowana, ona nie jest w stanie sprawować opieki nad jakimkolwiek zwierzęciem. Ona sama wymaga opieki - mówi pani Klementyna. Władze gminy Laszki jednak od 3 lat nie potrafią rozwiązać problemu, mimo że mają taki ustawowy obowiązek. Przekonują, że cały czas szukają rozwiązania.
- Pani Krystyna choruje na serce. Ja radykalnych rozwiązań nie podejmę, dopóki nie będzie konkretnych opinii lekarza weterynarii i innych jednostek - mówi Stanisław Gonciarz, wójt gminy Laszki.
- Żeby nie wiadomo, kto mnie zmuszał, dopóki nie będę tego miał, będę starał się rozwiązać po ludzku ten problem. Będę z panią Krystyną rozmawiał, będę prosił ludzi, żeby na panią Krystynę wpłynęli - zapowiada. Liczy, że kobieta go posłucha.
"Będę trzymać dalej"
- Pani Krystyna zawsze była agresywna. Opacznie odbierała wszystkie nasze działania, twierdziła, że ją napastujemy, gnębimy - tłumaczy Joanna Nodżak ze stowarzyszenia "Nadzieja". Jednak to, że nie chodziło o gnębienie, ale o faktycznie złe warunki trzymania zwierząt, potwierdza Marta Gałuszka z policji w Jarosławiu.
Funkcjonariusze byli u pani Krystyny w kwietniu tego roku. - Zwierzęta znajdujące się na terenie tej posesji są trzymane w warunkach bardzo złych - mówi.
Ostatnio krowy zostały umyte i są wyprowadzane na gminne pastwisko. - Jest poprawa, jest dobrze - ocenia wójt i wciąż utrzymuje, że z panią Krystyną rozmawia o zmniejszeniu liczebności stada. Gdy jednak pytamy o to ją samą, okazuje się, że kobieta nie zamierza niczego zmieniać.
- Planuję to, że będę trzymać dalej. Te krówki, co trzymam, to będę trzymać - mówi dziennikarce "Uwagi!" i wolontariuszkom.
Nie poddają się
Stowarzyszenie nie składa jednak broni. Zawiadomiło prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa, złożyło również wniosek do urzędu gminy o odebranie krów kobiecie. Wójt gminy po raz kolejny czeka na opinię Powiatowego Lekarza Weterynarii, dopiero na jej podstawie podejmie działania.
Autor: ts/kk / Źródło: Uwaga TVN