Praca licencjacka, którą pisała Małgorzata, leży tam, gdzie ją trochę ponad półtora roku temu zostawiła. Kapcie Lenki stoją, jakby przyklejone do podłogi przy łóżku. Koledzy z klasy Ani wciąż dla niej rysują. A kuzynka dziewczynek pyta: czy one w niebie mają zabawki?
Do domu mieli już niedaleko. I najpewniej rowerami, którymi jechali, dotarliby tam w dziesięć minut. Albo i szybciej. Bo i ruch niewielki. Sobota. A jeszcze tydzień temu o tej samej godzinie, w tym samym miejscu, naliczyłam pięć aut w dziesięć minut. Bo kto tędy przejeżdża, powinien znać drogę i wiedzieć, że zbliża się do zakrętu. Zwolnić. Ograniczenie prędkości. Teren zabudowany.
Ale pięcioletnia Lenka potknęła się na rowerku. I bardzo chciała opowiedzieć mamie, co się wydarzyło. Więc się zatrzymali. Może na minutę. I kiedy już mieli ruszyć, usłyszeli pisk opon.
Robert: – Światło zgasło.
***
Małgosia nie żyje.
43-latka, o której bliscy powiedzą "serce rodziny". Szczęśliwa żona, spełniona matka 20-letniego dziś Pawła i 17-letniego Szymona, pięcioletniej wtedy Lenki i siedmioletniej Ani. Na co dzień opiekunka chłopca z autyzmem. Sam ją wybrał. Jaka była dumna! To dla niego poszła na zaoczne studia. Właśnie kończyła licencjat z pedagogiki. W lipcu miała się bronić.
Małgosia, ukochana, o której mąż mówił "głowa rodziny".
Babcia Sabina: – Jak o coś zapytałam zięcia, odpowiedział: zobacz, tam siedzi kierownik, głowa rodziny, pytaj. Pamiętała o wszystkim: urodzinach dzieci, braci, rodziców, przyjaciół.
Nawet jak ktoś z rodziny chciał umówić się do Roberta na naprawę samochodu, dzwonił do niej. Umawiała, organizowała.
14 kwietnia 2018 roku Małgosi udało się wyrwać wcześniej z zajęć. Robert miał wolne i razem z córkami pojechali do rodziców Małgorzaty. Jakiś kilometr od ich domu. Chłopcy zostali. Nie widzieli, jak Lenka pierwszy raz jedzie do dziadków rowerem. Jaka to była dla niej radość!
Karolina, szwagierka Małgorzaty, mieszkała z dziadkami: – Dziewczynki bawiły się na podwórku z moją córką, wtedy pięcioletnią Natalką. Puszczały latawiec. Pamiętam, jak Ania uśmiechała się i mówiła: zobacz ciociu, jakie ładne dziś niebo.
Babcia Sabina: – Mąż był wtedy chory. Mówiłam Małgosi: tata tak się źle czuje, włosy mu wychodzą. Ale córka odjeżdżała i powiedziała: mamo nie przejmuj się, będzie dobrze.
Uwierzyła.
Potem wsiedli na rowery.
***
22-letni wtedy Kamil B. jechał już bordowym oplem vectrą ulicą Wspólną we wsi Sitne. Sam mieszkał w sąsiedniej miejscowości. Chciał odwiedzić kolegę. Ruch na ulicy: prawie żaden. Po drodze mijał dwa samochody. Najpierw opla.
Świadek, Arkadiusz P.: – Kamil B. jechał tak szybko, że musiałem zjechać z drogi. Inaczej byśmy się zderzyli.
B. dojechał do łuku. W zakręt wszedł z dużą prędkością. W tym czasie Marcin P. (inny świadek, kierujący volkswagenem) wyprzedzał już rodzinę rowerzystów. Stali na poboczu. Jakby przygotowywali się do dalszej jazdy.
Marcin P.: – Chwilę później dojechałem do zakrętu, na którym wyjechał na mnie z dużą prędkością bordowy pojazd, ściął zakręt. Niewiele brakowało, a ja bym był ofiarą tego wypadku. Nie chciałbym ponownie spotkać oskarżonego na drodze.
P. zdążył jeszcze zauważyć w lusterku, że po wyjściu z zakrętu auto zahaczyło o pobocze. I zakurzyło się spod prawego koła.
Sekundy
Ojciec dziewczynek w czasie śledztwa: – Lenka potknęła się na rowerku. Stanęliśmy na poboczu, bo bardzo chciała opowiedzieć mamie, co się stało. I kiedy już mieliśmy ruszać, usłyszeliśmy ryk silnika.
B. na łuku wpadł w poślizg. Zjechał na przeciwny pas drogi. Jechał już bokiem i z ogromną siłą uderzył w rowerzystów. Na poboczu odbił się jeszcze od karpy po ściętym drzewie. Wrócił na jezdnię.
Biegły policzy: mógł jechać ponad 90 km/h.
To były sekundy.
– Wtedy myślałem, że auto wypadło z drogi, nie wiedziałem, jakie są tego skutki – mówił przed sądem Marcin P.
Świadek Daniel, sąsiad rodziny, zeznał: – Usłyszałem huk. Poszedłem w stronę furtki. Co zobaczyłem? Leżący samochód i rozbite rowery. Pod jabłonką leżała Ania, Lenka bliżej samochodu. Jej ojciec krzyczał do niej. Krzyczał, ale nie mógł się odwrócić.
Leżeli kawałek od domu.
Kamil B. z leżącego jeszcze na boku auta wyszedł o własnych siłach. Przez okno. Zdążył jeszcze krzyknąć: wezwijcie pomoc.
Na miejscu byli już inni sąsiedzi. I zaczęła zjeżdżać się rodzina. Przecież mieszkali tak blisko.
Świadek Marcin P. – Zatrzymałem samochód na środku drogi, pobiegłem na miejsce. Zajrzałem do auta oskarżonego, nikogo tam nie było. Ten był już przy jednej z dziewczynek. To podszedłem do osoby, która leżała najbliżej auta, myślałem, że ma największe szanse na przeżycie.
Świadek Elżbieta: – Kamil krzyczał, żeby wezwać pomoc. Zadzwoniłam na 112 i zaczęliśmy ich ratować, wszyscy zaczęliśmy ich ratować.
***
Karolina, szwagierka Małgorzaty: – Robert tak upadł, że widział Lenkę, widział, jak umiera. Krzyczał do mojego męża, który już był na miejscu: "uciskaj ją. Krzycz do niej Lenka". A nasza córeczka, która jeszcze kilka minut wcześniej bawiła się z dziewczynkami, siedziała w oknie, patrzyła na karetki i mówiła: mamo powiedz, że Lence nic się nie stało.
Dziewczynka i jej mama zginęły na miejscu. Ani serce zaczęło bić jeszcze na chwilę. Przestało w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, niedługo po wypadku.
Robert w ciężkim stanie trafił do szpitala.
Kuzynka dziewczynek: – Pamiętam, jak Szymon klęczał przy jednym rowerze i płakał. Pytał: dlaczego on nam to zrobił?
Babcia: – Ja mam w głowie, jak oni leżeli na tej drodze. I codziennie muszę tamtędy przejeżdżać. Tego się nie zapomni.
Przyjaciółka Małgorzaty: – Mój syn miał akurat wtedy urodziny. Do dziś nie mogę sobie darować, że ich nie zaprosiłam. Data urodzin mojego synka jest teraz datą śmierci mojej przyjaciółki.
***
Kamil został aresztowany.
Robert leżał w szpitalu.
Siostra Roberta, Renata: – Był cały siny. Miał sińce i rany na plecach, na twarzy. Nie mógł zapłakać, ale zdołał powiedzieć: "z dziewczynkami to trzeba być w szpitalu, bo się boją".
Nikt nie miał odwagi ani serca, by mu powiedzieć, że już się nie boją, bo ich już nie ma.
A Szymon mówił: – Jakby jeszcze tata zginął, to my byśmy trafili do domu dziecka.
Rodzina dziś: nigdy byśmy na to nie pozwolili.
Roberta nie było na pogrzebie. Wrócił do domu ze szpitala po dwóch tygodniach. Od rodziny wrócili też jego synowie Paweł i Szymon.
Karolina: – Boże, nawet dziś, jak myślę o nich, że oni siedzą tam sami, każdy w swoim pokoju, to serce mi pęka.
***
Edyta, sąsiadka: – Tydzień po wypadku Paweł miał urodziny. Pamiętam, jak kobieta w cukierni dziwiła się, że taka tragedia, a ja tort kupuję. Ale tak trzeba było zrobić. To dla Gosi.
Szymek, też tydzień po wypadku, miał egzamin gimnazjalny. Mógł zdawać, kiedy indziej. Ale poszedł. Dla mamy.
Karolina: – Małgosia organizowała całą rodzinę.
Renata: – Po jej śmierci okazało się, że najmniejsze rzeczy przytłaczają. Nawet uruchomienie pralki.
Babcia: – Trzymamy się razem dla niej, dla Gosi. Dla nich.
W domu, na półce Małgorzaty leżą zakupy. Zaplanowali już wyjazd na czerwiec. Ważna okazja: 20-lecie ślubu. Zdążyła kupić klapki i czepki dla dziewczynek. W pokoju z różowymi ścianami na łóżkach pościel, w której spały dziewczynki. Przed łóżkiem Lenki kapcie.
Renata: – W tym domu była radość. Teraz ściany tam płaczą i krzyczą, choć wszystko zostało jak w dniu wypadku.
Proces
Proces rozpoczął się w listopadzie 2018 roku i trwał prawie rok. Prokuratura zarzuciła Kamilowi B., że umyślnie przekroczył prędkość, czym doprowadził do śmierci trzech osób i spowodowania poważnych obrażeń u kolejnej. 22-latek przyznał się do winy. Na sądowej sali przeprosił. Już po pierwszej rozprawie wyszedł na wolność.
Rodzina ofiar: – Pierwszy szok.
Kamil miał wsparcie bliskich. Na każdej rozprawie był tłum. Babcie, ciotki, wujkowie, przyjaciele, kuzyni, sąsiedzi, bliscy i Kamila B., i tragicznie zmarłych rowerzystek zasiadali na widowni Sądu Rejonowego w Wołominie. Dla niektórych nie starczało miejsc siedzących.
Babcia: – Za każdym razem, jak jest sprawa w sądzie, to Szymek nie idzie do szkoły. My też bierzemy wolne. Bo z tamtej strony przychodzi cała wieś. Dla nich to robimy.
Tylko ojca Ani i Leny, męża Małgorzaty, brakowało na sali rozpraw. Nie miał sił, żeby patrzeć w oczy oskarżonemu. Prosił o przesłuchanie w miejscu zamieszkania. A kiedy to się nie udało, zjawił się. Raz podczas przedostatniej rozprawy – w październiku 2019 roku. Poprosił jednak, aby ta część procesu była utajniona. Z sali musieli wyjść praktycznie wszyscy, łącznie z oskarżonym.
Babcia: – One były naszym wszystkim. Myśleliśmy, że w sądzie znajdziemy sprawiedliwość. Nawet nie mieliśmy adwokata, myśleliśmy, że i on nie będzie miał. Że przyjdzie, przeprosi, że stanie z nami twarzą w twarz.
Karolina: – Dla rodziny Kamila staliśmy się wrogami, a nie chcieliśmy. Nie chcieliśmy nie wiadomo czego, my chcieliśmy uchronić innych.
Skruchy nie widzieli.
A oczekiwali jej. Bo to przecież chłopak z sąsiedztwa. I powinien świecić przykładem, bo strażak ochotnik.
Z sali sądowej:
– Skąd pan wiedział, co robić? Miał pan odpowiednie szkolenia? – dopytywała o reanimację podczas jednej z rozpraw sędzia Agnieszka Bus-Masłosz.
– Mam szkolenie na ratownika medycznego. Działałem też w ochotniczej straży pożarnej – powiedział oskarżony.
– Widzi pan więc skutki takich wypadków. Dlaczego jechał pan tak szybko?
– Nie wiem – odparł B.
Ale powiedział też, że na wąskiej drodze w Sitnem czuł się pewnie, choć zawsze uważał, bo "z pola wyjeżdżali traktorzyści" albo z lasu wybiegały sarny.
Tego dnia – jak powie w mowie końcowej prokurator – "umiejętności Kamila B. nie wystarczyły".
Biegły obliczy: mógł jechać nawet z prędkością ponad 90 kilometrów na godzinę.
Ale ludzie powiedzą, że to dobry chłopak. Dobrą opinię wystawi proboszcz i komendant ochotników.
Pełnomocnik rodziny i prokuratura: osiem lat
Proces skończył się na początku listopada.
Daniel Szeliga, pełnomocnik pokrzywdzonych: – Zginęły dwie małe dziewczynki, zginęła matka rodziny, ojciec rodziny został bardzo mocno poszkodowany. Przestępstwo zniszczyło całą strukturę rodziny. To przestępstwo zmieniło szereg żyć, dlatego powinno być potraktowane surowo.
– Mimo że oskarżony miał chwilę przed wypadkiem dwie niebezpieczne sytuacje, nie zreflektował się, nie zdjął nogi z gazu, nie zauważył, że jego jazda może doprowadzić do poważnych konsekwencji – mówił pełnomocnik rodziny.
Przyznał: trzeba zmienić mentalność Polaków na drogach. A do tego potrzebne są surowe wyroki.
– Tylko odpowiednio surowe karanie sprawców przestępstw może spowodować, że mentalność kierowców zmieni się i że kierowcy, którzy przekraczają przepisy, co jest powszechne, zaczną myśleć o konsekwencjach swojego zachowania. O czym nie pomyślał oskarżony, niszcząc rodzinę pokrzywdzonego – argumentował mecenas. Poprosił sąd o osiem lat więzienia, 15-letni zakaz prowadzenia aut, 50 tysięcy złotych nawiązki dla rodziny i podanie wyroku do publicznej wiadomości.
O to samo wnosił prokurator.
Obrona: Dwa lata
Adwokat oskarżonego powie: dwa lata. Bo B. współpracował, przyznał się i żałuje.
Andrzej Rożyk: – Przeprosił już podczas pierwszego postępowania, zadeklarował pomoc materialną. Jeżeli oskarżony pójdzie do więzienia na osiem lat, to w tym momencie nie wywiąże się z obowiązków, które sam chciał na siebie wziąć, w tym nie zwróci nawiązki. Jeżeli będzie "siedział", to nic z tego nie wyjdzie. Tutaj nastąpił fatalny zbieg okoliczności. Pojawił się samochód, nieszczęsne drzewo. Gdyby nie to, to oskarżony wjechałby w pole, nikomu nic by się nie stało.
Kamil B. w ostatnim słowie: – Jest mi strasznie żal. Cały czas jest to w mojej głowie. Cały czas to czuję. Ciężko mi o tym mówić. Cały czas chcę pomóc i jeszcze raz przeprosić całą rodzinę za to, co zrobiłem.
Wyrok
B. usłyszał wyrok w piątek. Sąd pierwszej instancji zdecydował, że cztery lata spędzi w więzieniu. Ale wyrok jest jeszcze nieprawomocny. Prokuratura nie wyklucza apelacji. Obrońca także. Do wyroku się nie odnosi.
Sędzia: – Nie ma takiej kary, która byłaby w stanie przywrócić życie ofiarom. Skutki tego wypadku są tragiczne. Zginęły trzy osoby, czwarta dochodzi do zdrowia. To zdarzenie dotknęło także najbliższych pokrzywdzonych i całą społeczność.
Ale zwróciła też uwagę na okoliczności łagodzące. Bo Kamil jako jeden z pierwszych rozpoczął reanimację. – Przez cały czas od wypadku proponował też pomoc i zadośćuczynienie. Oskarżony pracuje i ma dobrą opinię w miejscu zamieszkania. Kamil B. nie jest z gruntu złym człowiekiem; to było zdarzenie, którego nie chciał i będzie ponosił tego konsekwencje do końca życia – dodała sędzia.
I jeszcze powiedziała: w miejscu wypadku nie ma jednoznacznego określenia terenu zabudowanego.
***
Rodzina ofiar: drugi szok.
Karolina: – Kamil jest młodym człowiekiem. Nawet jak dostanie najwyższa karę, to w wieku 30 lat on wyjdzie z więzienia i ułoży sobie życie. Być może będzie miał dzieci. Być może będzie mógł je przytulać. A Robert? On nigdy nie przytuli swoich córeczek.
– Zarówno policjanci przybyli tego dnia na miejsce zdarzenia w swoich notatkach, które są w aktach sprawy, jak również biegły badający okoliczności, stwierdzili, że jest to teren zabudowany, tylko do tamtego dnia nie był oznakowany. Sprawca uczęszczał tą drogą niejednokrotnie, dobrze wiedział, że przy tej ulicy mieszkają młodzi ludzie z dziećmi, że tam się chodzi na spacery, z wózkami, z rowerkami, dzieci jeżdżą na rolkach, ludzie biegają.
– Czytałam wyniki sekcji zwłok dziewczynek i Małgosi i wiem, jakiego rodzaju obrażenia miały. Były to obrażenia całego ciała, które świadczą, z jaką siłą on w nich uderzył. Przecież gdyby jechał wolniej, to może by ich potrącił, a nie zabił.
– To były niczemu niewinne małe dziewczynki, jadące szczęśliwe ze swoimi rodzicami do domu. Mogły żyć, a teraz leżą w zimnym grobie. Ja nadal nie mogę uwierzyć, że ich nie ma. Tak bardzo za nimi tęsknimy.
***
Babcia Sabina, dziadek Bogdan, bracia Małgosi, ich żony, siostra Roberta, jej córka, sąsiadka. Kilkanaście osób. Wyobrażam ich sobie, jak siedzą razem przy wigilijnym stole. Ale teraz siedzą ze mną. W małej kawiarni, tuż przy Sądzie Rejonowym w Wołominie.
Karolina: – Moja córka, która miała pięć lat, musiała nauczyć się, czym jest śmierć. Nie rozumiała, że jest siostra, a później nie ma siostry. Pyta, czy dziewczynki mają w niebie zabawki. To miało ogromny wpływ na nas wszystkich. Na dorosłych, na dzieci. On musi za to odpowiedzieć. Nie dość, że zabił trzy osoby, to zniszczył życie nam wszystkim.
Spotykają się przy grobie Małgosi, Ani i Lenki. Znajdują tam obrazki od kolegów i koleżanek z klasy Ani.
Ojciec Małgosi bardzo chciał doczekać rozprawy. Zmarł w dniu, kiedy prokurator odczytał akt oskarżenia.
W kawiarni nie ma też Roberta. Jest w sanatorium na rehabilitacji. Nie było go też w sądzie na odczytaniu wyroku. Pawła i Szymona - też nie. Bliskim mówili, że tego nie wytrzymają.
***
Rodzina ofiar: – Po wypadku otrzymaliśmy ogromne wsparcie ze strony rodziny przyjaciół i innych, nawet obcych ludzi. Zewsząd napływały kondolencje i słowa otuchy, była utworzona zbiórka pieniędzy dla Roberta na rehabilitację, za co bardzo dziękujemy.
**
Krajowy Duszpasterz Kierowców ks. dr Marian Midura zachęca do pamięci o tragicznych ofiarach wypadków oraz do troski okazanej osobom poszkodowanym na drogach.
Trzecia niedziela listopada to Światowy Dzień Pamięci Ofiar Wypadków Drogowych.
Autor: Klaudia Ziółkowska / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24