Obudziły nas krzyki i hałas silnika. Była pierwsza lub druga w nocy, dopiero przysypialiśmy. Wyjrzałem przez okno. W bloku naprzeciwko, na parapecie okna na dziewiątym piętrze stał pijany mężczyzna. Właściwie balansował na jednej nodze, drugą wkraczając w ciemność. Jedną ręką się trzymał, a drugą wymachiwał. Mówił, cały czas mówił, głównie o tym, że zaraz skoczy…
Na dole, za rogiem budynku, poza zasięgiem wzroku desperata, strażacy nadmuchiwali wielki materac, by nic mu się nie stało. Gdy już nadmuchali, szybko przeciągnęli materac pod okno. I czekali, a my wraz z nimi.
Odejdź od okna, prosiła mnie żona i oczywiście miała rację - sam z niesmakiem patrzyłem na panią, która w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń, położyła sobie na parapecie poduszkę. W wielu oknach pojawili się ludzie. Sąsiedzi desperata z dołu, wychylali się i zadzierali głowy, by coś zobaczyć. Inni wyszli na ulicę. A strażacy spokojnie odeszli (może, by go nie prowokować), schowali się za rogiem.
Mijał czas, desperat to wychylał się, to chował, ale wciąż głośno żegnał się z życiem. Na co czekaliśmy? Aż skoczy? Skacz! - krzyczała publiczność w opisanym wcześniej spektaklu Jandy, gdy ta wahała się, czy skoczyć z trampoliny do basenu. Skacz! – czy to możliwe, by właśnie to myślała sobie teraz ta publiczność? Skacz, jest materac, nic ci już nie grozi…
Patrzyłem przez uchyloną zasłonę, nie chciałem, by mnie widział. Bałem się, że widok publiczności może go sprowokować. W końcu, występując przed całym osiedlem, może uznać, że jeśli nie skoczy, ośmieszy się, a jeśli skoczy, dowiedzie determinacji; lepiej być bohaterem dramatu niż farsy, a dzięki materacowi i tak nic mu się nie stanie. A jak się stanie?
Wróciłem do łóżka. Rozdzierający krzyk sprawił, że znów zerwałem się na równe nogi. Sprawdziłem przez okno – tak sobie tylko krzyknął… Nadal stał w oknie i mówił do kogoś w głębi pokoju. Co pewien czas patrzył w dół, na materac.
Chciałem już odejść, gdy nagle serce podeszło mi do gardła – leci! Biała plama poszybowała w dół, ale jakoś dziwnie, zbyt wolno. To tylko koszulka… Miałem go już dość. Stać w oknie? – bez sensu, wracać do łóżka? – i tak nie zaśniemy, póki to się nie skończy.
Jednak zasnęliśmy. Nad ranem zobaczyliśmy pogniecioną trawę, zrzuconą z okna koszulkę, gazetę, coś tam jeszcze… Nie skoczył. Ale pół nocy trzymał osiedle w napięciu. Ciekawe, co z nim teraz zrobili? Czy przebadał go lekarz? Czy musiał zapłacić strażakom? Czy żona – jeśli ją ma – powiedziała, że ma go już dość? (A może powiedziała mu to wcześniej?) Jak teraz patrzy w oczy sąsiadom?