Łaskawy los rzucił mnie w sobotę do Krakowa, gdzie w swej łasce obdarował mnie jeszcze nominacją w konkursie nagród studentów dziennikarstwa MediaTory. Na tym łaskawość losu się skończyła, bo nagrody już nie dał. Co tam – ale za to mogłem po kilku latach odwiedzić znów Kraków i pozgrzytać zębami. Z zazdrości oczywiście.
Nie, wcale nie chodzi o to, że zazdroszczę pięknego i niezniszczonego miasta, cudownej wieczornej mgły i wszystkich zabytków. Trochę oczywiście zazdroszczę, ale zgrzyt zębów wywołało tytułowe Saturday Night Life. Listopadowa noc była dosyć chłodna i wilgotna, ale wcale nie przeszkadzało to setkom ludzi spacerować po północy po Starym Mieście. W tym tłumie było nawet sporo kibiców (akurat Cracovia po południu grała) ale nie z tych agresywnych – zresztą zaraz pewnie rozróba by się skończyła, bo policja stała na co drugim rogu. Zostawmy jednak kibiców. Jak to się dzieje, że w Warszawie, stolicy, gdy – nie daj Bóg – dopadnie mnie na mieście głód w okolicach godziny 22 to na ciepłe danie liczyć mogę co najwyżej w McDonaldzie, ewentualnie na kebaba albo jedną taką restaurację w centrum gdzie kuchnia działa całą dobę ale jej produkty smakują tylko w stanie wskazującym? Jak to się dzieje, że – pomijając może Foksal i kawałki Mazowieckiej oraz Sienkiewicza – wszędzie cisza i spokój, a w Krakowie życie wre? Że tam Saurday Night Life a w stolicy Saturday Night Death? Czy to efekt cen (w Krakowie jednak jest taniej)? Czy to może przyczyny – nazwijmy je – urbanizacyjne? Imprezowy Kraków to Stare Miasto i Kazimierz, a więc nie taka znowu ogromna przestrzeń, a Warszawa to kilka odizolowanych rozrywkowych wysp? No ale to by tłumaczyło rozrywki klubowe, ale wciąż nie odpowiada na pytanie o czas otwarcia knajp, który w oczywisty sposób przenosi się na uliczne pustki po godzinie 22 - no bo przecież gdzie tu łazić, skoro wszystko zamknięte lub zamykane? Ja nie mówię o sypialniach na obrzeżach, ale o ścisłym centrum! Może mają Państwo jakieś domysły? Tak, w tytule tego wpisu jest oczywiście błąd – to taka pułapka aby przyciągnąć czytelników, którzy pałając chęcią sprostowania dotarli aż do tego miejsca, w którym autor uprzejmie wyjaśnia, że doskonale wie, iż tytuł amerykańskiego programu rozrywkowego to oczywiście Saturday Night Live.