Minister kultury Egiptu zapowiedział, że własnoręcznie spali każdą książkę izraelską, jeśli taka znajdzie się w bibliotece egipskiej. To niesłychane wystąpienie na forum parlamentu potężnego arabskiego państwa doprowadziło do poważnego spięcia dyplomatycznego między Izraelem i Egiptem.
Rząd izraelski zapowiada złożenie protestu w związku z wystąpieniem ministra. Izraelczycy argumentują, że groźby palenia żydowskich książek przypominają ponure czasy narodowego socjalizmu i zbrodniczego antysemityzmu Trzeciej Rzeszy. Pikanterii „książkowemu kryzysowi” dodaje fakt, że minister kultury Faruk Hosni kandyduje na urząd szefa UNESCO, organizacji troszczącej się o dobra kultury na świecie.
Sprawa doskonale ilustruje stan stosunków egipsko-izraelskich, które są fundamentem pokoju na Bliskim Wschodzie. Egipt był pierwszym liczącym się krajem arabskim, który pogodził się z istnieniem państwa żydowskiego i zawarł z nim pokój. Pokój między tymi krajami jest jednak zimny, pozbawiony treści. Można powiedzieć oczywiście, że sam fakt, że te państwa uznają się wzajemnie, to gigantyczny sukces. To prawda. Ale jednocześnie trwanie w zimnym, beznamiętnym pokoju przez kilkadziesiąt lat może doprowadzić do zużycia się obecnej formuły sąsiedztwa. Wrogowie pokoju mogą go łatwo zakwestionować. Odczuwalny chłód w relacjach izraelsko-egipskich nie pozwala przykładu współistnienia tych narodów eksportować na inne kraje. Wiodące państwa arabskie argumentują: brak wojny, równy w zasadzie zimnemu pokojowi i tak już mamy, więc nie do pomyślenia jest dzisiaj wojna między Izraelem a dajmy na to Arabią Saudyjską i innymi prozachodnimi arabskimi potęgami naftowymi Zatoki Perskiej.