Resort zdrowia zaproponował zmianę ustawy o zawodzie lekarza. Już niedługo politycy, którzy z wykształcenia są lekarzami, ale od lat nie leczyli, będą mogli przyjmować chorych bez żadnych przeszkód - donosi "Dziennik".
Obecna ustawa o zawodzie lekarza jest bardzo restrykcyjna. Jeżeli lekarz przez pięć lat nie leczy, bo np. pracuje jako urzędnik, traci prawo wykonywania zawodu. W przypadku powrotu do zawodu powinien przez co najmniej pół roku odbyć nieodpłatną praktykę w szpitalu i pomyślnie zdać egzamin. Projekt nowelizacji zakłada, że praca w administracji związanej ze służbą zdrowia liczyłaby się jak normalna praktyka lekarska.
Pomysł przyjął rząd i parlamentarzyści z sejmowej i senackiej komisji zdrowia. Większość osób pracujących w komisjach to lekarze.
Przeciwna zmianom jest Naczelna Izba Lekarska. - Lekarz, który przez kilka lat nie wykonuje zawodu, jest wtórnym analfabetą i zagraża pacjentom. Pięć lat w medycynie to epoka. Zmieniają się: sprzęt, techniki leczenia i leki. Zdumiewa beztroska parlamentarzystów - powiedział dziennikowi Andrzej Włodarczyk, wiceprezes Izby.
Włodarczyk zarzuca lekarzom-politykom PiS zmienianie prawa dyktowane osobistym interesem - twierdzi gazeta. - Gdy po wakacjach projekt zostanie przyjęty, obecni ministrowie, dyrektorzy NFZ i posłowie, w razie utraty stanowisk, bez przeszkód wrócą do leczenia - komentuje Włodarczyk.
Z zarzutami "Dziennika" nie zgadza się wiceminister resortu zdrowia, Bolesław Piecha - niegdyś czynny lekarz położnik. - Propozycję zmian zgłosił NFZ. Prezes Funduszu ma kłopoty ze znalezieniem lekarzy do pracy, bo zatrudnienia w Funduszu nie można łączyć z pracą w służbie zdrowia. Dzięki zmianie nie ryzykowaliby, że wypadną z zawodu - tłumaczy Piecha.
- Taka była idea - odpowiada senator Władysław Sidorowicz. - Poprawkę rozszerzono na całą administrację służby zdrowia i teraz obejmie ona nie tylko dyrektorów NFZ, wydziałów zdrowia, ale także posłów, senatorów oraz ministrów - dodał senator.
Według niego ustawa powinna chronić przede wszystkim pacjentów, a nie wąską grupę urzędników. Wraz z innym senatorem Michałem Okłą poparł sprzeciw Naczelnej Rady Lekarskiej. - Jesteśmy zdania, że urzędnik, który nie ma bezpośredniego kontaktu z chorymi, powinien stracić uprawnienia do leczenia i zagłosowaliśmy przeciwko. Ale nic to nie dało, bo byliśmy w mniejszości - przyznał "Dziennikowi" były minister zdrowia w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego.
Istnieją przykłady udanego łączenia zawodu lekarza i funkcji parlamentarzysty. Posłanka PiS, specjalistka medycyny pracy mimo natłoku zajęć nadal ma czas by przyjmuje pacjentów. Robi to wprawdzie raz w tygodniu i tylko przez cztery godziny, to jednak wystarczy, by uznać, że ma kontakt z zawodem. - Politykiem się bywa okresowo, a lekarzem jest się całe życie - przyzaje posłanka Stryjewska.
pol
Źródło: "Dziennik", tvn24.pl