Dwadzieścia lat temu do redakcji łódzkiej "Gazety Wyborczej" przyszedł anonimowy list, a właściwie apel o to, by dziennikarze przyjrzeli się temu, co łączy właścicieli zakładów pogrzebowych z pracownikami pogotowia ratunkowego. Reporterzy zaczęli badać ten temat, a im więcej odkrywali, tym bardziej byli przerażeni. Materiał "Uwagi!" TVN.
"W łódzkim pogotowiu handluje się zwłokami. Sprzedają lekarze, sanitariusze, kierowcy karetek i dyspozytorzy, kupują zakłady pogrzebowe. Zmarłego nazywa się ‘skórą’. Dla zdobycia ‘skóry’ być może nawet zabijano" – czyta fragment artykułu "Wyborczej" sprzed lat Tomasz Patora, który był jego współautorem.
- To był 23 stycznia 2002 roku, pamiętam, że gazety zabrakło już o 8 rano. Wiedziałem, że będzie burza jak sto smoków, ale byłem wtedy pewien, że nie uda się nikogo ukarać. Jednak chociaż część zabójców udało się ukarać – wspomina Patora.
Zakład pogrzebowy przy szpitalu
Ponad 20 lat temu w Łodzi dziennikarze Tomasz Patora i Marcin Stelmasiak ujawnili zbrodnie tak wstrząsające, że aż nieprawdopodobne. Odkryli, że ci, którzy mieli ratować ludzkie życie, zaczęli zabijać. "Łowcy skór" - tak nazwano proceder, który do dziś pozostaje jedną z najbardziej przerażających zbrodni medycznych - być może na całym świecie.
Patora opowiada, że "początki handlu 'skórami'" miały miejsce w Szpitalu Wojskowej Akademii Medycznej, bo tam "swoje biuro miał zakład pogrzebowy, jeden z pierwszych prywatnych zakładów w Łodzi, na którego czele stał m.in. były sanitariusz pogotowia, który wymyślił handel".
W Łodzi w latach 90. dynamicznie rozwijał się kapitalizm, powstało m.in. wiele zakładów pogrzebowych. Konkurencja była ogromna. Informacje o zgonach stały się więc tak cenne, że zaczęto za nie płacić.
- Tutaj tętniło życie pogotowia. Tutaj pracowali dyspozytorzy, były dyżurki, w których czekały na zlecenie wyjazdu zespoły pogotowia. No i tutaj przede wszystkim podjeżdżały karawany z przedstawicielami zakładów pogrzebowych i normalnie z ręki do ręki szły pieniądze za "skóry" – opowiada po latach Patora.
"Łowcy skór". Jak działał proceder?
Początkowo właściciele zakładów pogrzebowych przekupywali sanitariuszy alkoholem, potem w zamian za informacje o zgonie wręczali sprzęt elektroniczny, a wreszcie gotówkę. Koszt łapówek przenosili na rodziny zmarłych w postaci dodatkowych opłat.
- Było to żerowanie na rodzinach osób zmarłych, bo ci ludzie nie myśleli logicznie, więc można było wyciągnąć dużo pieniędzy. Za wszystko: za zniesienie ciała, za to, że nie znosi się w prześcieradle, tylko na noszach. Za wszystko brało się pieniądze. Pieniądz naganiał pieniądz – opowiada Tomasz Wójcik, właściciel zakładu pogrzebowego w latach 90.
- Najpierw było to wyłącznie informowanie konkretnego zakładu pogrzebowego, który zapłacił, o tym, że tu mamy zwłoki. Ale potem zaczynały się drobne działania, które powiedzmy zwiększały prawdopodobieństwo, że ten pacjent nie przeżyje – mówi Marta Fujak, producentka wykonawcza serialu "Łowcy skór".
Proceder polegał także na tym, że do pacjenta oczekującego natychmiastowej pomocy nie przyjeżdżały najbliższe karetki pogotowia. Wręcz przeciwnie – na miejsce wysyłano zespoły, które znajdowały się daleko, a w dodatku nie spieszyły się do chorego. Świadomie opóźniano więc udzielanie pomocy. - Jechali sobie na obiad, stali tam i dopiero za jakieś 40 minut przyjeżdżali do człowieka nieprzytomnego. Po to, żeby on sam umarł – opowiada w serialu "Łowcy skór" kierowca karetki łódzkiego pogotowia ratunkowego.
Niewyjaśnione zgony w Łodzi
Do dziennikarzy prowadzących śledztwo w Łodzi zaczęły następnie docierać informacje o niewyjaśnionych zgonach. Na przykład o nagłej śmierci mężczyzny chorego psychicznie, a także o kobiecie, która zmarła w karetce, wcześniej skarżąc się jedynie na wysypkę. Nagle i niespodziewanie umarł też 34-letni zupełnie zdrowy mężczyzna.
- Wnuczek pani Danuty jechał do technikum. Stał na przystanku tramwajowym i widział, jak sanitariusz z lekarzem prowadzą jego babcię do karetki. Pamiętał, że był zdziwiony, bo po drugiej stronie ulicy jest szpital. Był przekonany, że babcia zostanie zaprowadzona właśnie tam – opowiada Tomasz Patora.
- Tak naprawdę jego babci nic nie było. Lekarka rodzinna tylko na wszelki wypadek skierowała panią Danutę Barasińską na badania, bo ta miała trochę podwyższone ciśnienie. Chodziło tylko o to, żeby ją dobrze zdiagnozować. Niestety, tym sanitariuszem był Andrzej Nowocień, czyli morderca. Gdy karetka odjechała kilkaset metrów, wstrzyknął kobiecie Pavulon i pani Danuta nigdy nie dotarła do szpitala – mówi dziennikarz.
- To jeden z niewielu przypadków, który udało się udowodnić i za który Andrzeja Nowocienia, sanitariusza, udało się skazać – dodaje Patora.
Jak działa Pavulon?
Zasada była przerażająco prosta: im więcej "skór", tym więcej pieniędzy. Granice zacierały się do tego stopnia, że pracownicy pogotowia już nie tylko opóźniali wyjazdy, a zaczęli uśmiercać pacjentów poprzez podawanie im Pavulonu - leku zwiotczającego mięśnie.
- Podanie leków zwiotczających powoduje zniesienie napięcia mięśni odpowiedzialnych za oddychanie. W procesie utraty świadomości, w tym przypadku z powodu niedotlenienia, ostatnim zmysłem, który ulega wyłączeniu, jest słuch. Jeszcze żyli, już nie oddychali. Dusili się i mogli usłyszeć, jak ten zbrodniarz wzywa firmę pogrzebową - tłumaczy w serialu "Łowcy skór" Ignacy Baumberg, anestezjolog. - To są opowieści z dna piekła i niezwykle trudno jest o tym mówić - dodaje.
Afera odkryta dzięki sygnalistom
System handlu informacjami rozrósł się na tyle, że odkrycie szokującej prawdy było niemal niemożliwe.
Udało się to dzięki ówczesnym pracownikom łódzkiego pogotowia - doktorowi Januszowi Morawskiemu i Renacie Warężak-Kuciel. To oni odkryli, że w niektórych zespołach karetek pogotowia nadmiernie zużywa się Pavulon. Dzięki własnemu śledztwu doszli do tego, kto prawdopodobnie uśmierca pacjentów.
- Jestem zbyt przerażony, żeby myśleć, ile osób mogło być ofiarami tego procederu, jeśli uwzględnilibyśmy wszystkie ilości leków, które wypłynęły. Wychodzą upiorne liczby - mówi w serialu "Łowcy skór" Janusz Morawski, anestezjolog, dyrektor ds. medycznych łódzkiego pogotowia w latach 2002-2015.
- Nie ma moim zdaniem żadnych wątpliwości, że ponad tysiąc osób zostało zabitych. Ale niestety jest też ogromna liczba osób, co do których wyjazdy były po prostu opóźniane, którym pozwalano umrzeć, nie ratując ich – uważa Tomasz Patora.
Serial "Łowcy skór"
Do dziś wiele łódzkich rodzin zastanawia się, czy ich bliscy padli ofiarami "łowców skór".
Ten temat wciąż jest żywy, a dziś powraca w postaci serialu dokumentalnego. Twórcy zdecydowali się opowiedzieć tę historię kompleksowo - od początku do końca - próbując również odpowiedzieć na pytanie, jak to się dzieje, że człowiek staje się mordercą.
- Przy takich produkcjach dokumentalnych, dopiero jak się zbierze wszystkie fakty i połączy w całość, pojawia się inny obraz rzeczywistości. Dzięki opowieści złożonej z kilkunastu perspektyw można zobaczyć, że to była sprawa systemowa. Nie było też żadnych bezpieczników, żadnych ram, które by tych ludzi powstrzymały - uważa Aleksandra Potoczek, reżyserka i scenarzystka serialu.
- Nie chodzi nam o to, żeby piętnować kogokolwiek, żeby piętnować pracowników służby zdrowia. Przecież to właśnie dzięki pracownikom służby zdrowia ta historia wyszła na jaw. Chcieliśmy tych pozytywnych bohaterów wyciągnąć na światło dzienne i uhonorować – dodaje Marta Fujak, producentka wykonawcza serialu "Łowcy skór".
Wyroki w sprawie "łowców skór"
- W czterech ścianach blaszanej karetki spotykają się nadzieja pacjenta, zaufanie rodziny i potrzeba pomocy z bezwzględnym działaniem agenta ciemności, ubranego w strój sanitariusza. Bezwzględnego, cynicznego, gardzącego ludzkim życiem człowieka – mówił na sali sądowej przewodniczący składu sędziowskiego, sędzia Jarosław Papis.
W procesie "łowców skór" udowodniono zabójstwo pięciu osób. Skazano dwóch sanitariuszy: jeden odsiaduje dożywocie, drugi 25 lat pozbawienia wolności.
Dwóch lekarzy usłyszało wyroki za umyślne narażenie życia pacjentów. Obaj dziś już przebywają na wolności.
- Jak wracam na tę salę sądową, to myślę o tym, że na tej ławie oskarżonych jest tyle miejsc, że aż się prosiło, żeby zasiedli tutaj też pozostali zabójcy z pogotowia, przeciwko którym nigdy nie skierowano aktu oskarżenia. Ci, którzy do dzisiaj pozostają bezkarni. A było ich sporo – mówi Tomasz Patora.
Źródło: "Uwaga!" TVN
Źródło zdjęcia głównego: "Uwaga!" TVN