Mateusz T. włamał się do sąsiada i pobił go za to, że wezwał policję. Usłyszał zarzuty, przyznał się do wszystkiego i nie został aresztowany. Jest synem prokuratorów z Częstochowy. Po zażaleniu prokuratury w Gliwicach, która przejęła sprawę, sąd okręgowy zdecydował inaczej. - Grozi mu surowa kara - uzasadnił sędzia.
Na dwa miesiące do aresztu trafi 25-letni Mateusz T., sprawca pobicia Adama S.
Tak zadecydował w czwartek Sąd Okręgowy w Częstochowie. Jego prezes Adam Synakiewicz uzasadnia: - Sędzia nie podzielił stanowiska sądu rejonowego, że podejrzanemu nie grozi surowa kara. Grozi, ponieważ stopień szkodliwości popełnionego przez niego czynu jest bardzo wysoki - mówi. - Podejrzany wtargnął w nocy do czyjegoś mieszkania, włamał się i pobił brutalnie właściciela, właściwie bez powodu. Ten fakt będzie miał duże znaczenie dla wyroku - dodaje.
Zagrożenie wysoką karą, zdaniem sadu, może skłonić podejrzanego do próby wpływania na postępowanie, a więc do mataczenia.
T. jest synem częstochowskich prokuratorów. Od napadu w dniu 26 sierpnia przebywał na wolności.
W napaści uczestniczył też jego kolega. Sąd okręgowy nie zastosował wobec niego aresztu, tylko podniósł kaucję z 25 tys. zł do 100 tys. zł. - To jego cały majątek. Jeśli złamie zakaz zbliżania się do ofiary, który został mu zasądzony, straci wszystko i sąd może zdecydować wtedy o areszcie. Teraz nie widzi realnej obawy, że będzie wpływał na tok postępowania, a jego rola w napadzie była mniej istotna, nie był tak brutalny - wyjaśnia prezes.
Policjanci przyjechali, zapukali i poszli
Powodem był fakt, że pan Adam zawiadomił policjantów o zakłócaniu przez Mateusza T. ciszy nocnej.
Interweniowali policjanci z komisariatu piątego w Częstochowie. Najpierw zapukali do pana Adama i - jego zdaniem - wskazali go w ten sposób hałaśliwym sąsiadom. Potem nie weszli do głośnego mieszkania, mimo że pan Adam dwukrotnie ich wzywał. Lokatorzy nie otworzyli im drzwi.
Pan Adam trzeci raz zadzwonił na policję, gdy sprawcy kopali w jego drzwi i wykrzykiwali groźby. Policjanci przyjechali dopiero po napaści. Nie wkroczyli siłowo do mieszkania, w którym wcześniej byli napastnicy. Znowu odeszli, gdy nikt im nie otworzył. Jak poinformowali nas śledczy, z balkonu sąsiedniego mieszkania ustalili, że nikogo tam nie ma.
Sprawcy grozili śmiercią
Napad był w nocy z soboty na niedzielę, a w poniedziałek Mateusz T. i jego kolega sami stawili się na policję i nie zostali zatrzymani.
Obaj usłyszeli zarzuty pobicia z użyciem niebezpiecznego narzędzia, zniszczenia mienia i naruszenia miru domowego. Za pierwsze, najcięższe przestępstwo, grozi im osiem lat.
Z początku sprawą zajmowała się Prokuratura Rejonowa Północ w Częstochowie, gdzie pracuje matka T. Prokurator wnioskował o areszt tymczasowy, jednak Sąd Rejonowy w Częstochowie zastosował tylko poręczenie majątkowe, dozór policyjny i zakaz zbliżania się do ofiary.
- Sprawcy przyznali się, trudno więc mówić o obawie matactwa - uzasadniał Tomasz Przesłański, prezes Sądu Rejonowego w Częstochowie. - Nie byli uprzednio karani, więc to był incydent w ich życiorysie. Ich prognoza kryminologiczna jest pozytywna, zdaniem sądu dostaliby karę w dolnych granicach tej, która im grozi.
Gdy sprawę, z uwagi na obiektywizm i transparentność postępowania, przejęła Prokuratura Okręgowa w Gliwicach, złożyła zażalenie na decyzję sądu.
- Istnieje obawa matactwa oraz realne zagrożenie życia pokrzywdzonych. Sprawcy grozili im śmiercią w przypadku powiadomienia organów ścigania - mówiła nam Joanna Smorczewska, rzeczniczka gliwickiej prokuratury.
Ofiary uciekły
Autor: mag/gp/jb / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne