Dorota B., chociaż miała tylko wykształcenie średnie, stała się autorytetem dla przedsiębiorców, ekonomistów i prawników. Prowadziła szkolenia dla firm, a za kulisami proponowała ich właścicielom inwestycje w pożyczki na wysoki procent. Zaufało jej wielu ludzi. Do dziś nie odzyskali pieniędzy. Kobieta, podejrzana o wyłudzenie co najmniej 18 milionów złotych, skutecznie ukrywa się przed poszkodowanymi. Reportaż "Superwizjera" TVN "Caryca księgowości i sekretne pożyczki".
W Polsce od lat powstają biznesy oparte na wpół legalnych schematach inwestycyjnych. Na skutek tego w piramidach finansowych Polacy tracą rocznie około 200 milionów złotych. Były już afery związane z lokowaniem oszczędności w złoto, kryptowaluty, rzeźby, a także ze sprzedażą feralnych obligacji przez banki. Jednak działalność Doroty B. to szczególny przypadek, nawet jak na piramidę finansową.
"Każdy jej ufał"
Historia Doroty B. zaczyna się w Lublinie. Reporterzy "Superwizjera" spotkali się z osobami, które znają ją od ponad 20 lat i jak twierdzą, także zostali oszukani.
- Każdy jej ufał, bo tak grała, tak stworzyła te fora, żeby uwiarygodnić swoje oszustwo - opowiada jeden z oszukanych. – Zaczęła błyszczeć, jak zaczęła od ludzi brać pieniądze. Dom pobudowała - dodaje.
Dorota B. to charyzmatyczna 41-latka, przedstawiająca się jako psycholog biznesu i trener finansowy. Prowadziła działalność księgowo-rachunkową. Jak udało się ustalić dziennikarzom "Superwizjera", nie ma wyższego ekonomicznego wykształcenia, a jedynie średnie.
Doświadczenie, którym się dzieli, to wiedza nabyta na kursach, między innymi z "audytu księgowego w praktyce" czy "zarządzania sobą w czasie". Praktykę zdobywała w branży telekomunikacyjnej oraz w doradztwie księgowo-rachunkowym.
"Nic nie trzeba robić, ażeby zarobić"
W oficjalnych dokumentach i CV nie wspomina o swoich sukcesach w sprzedaży poliso-lokat czy pracy w spółce, w której jako prezes była podejrzewana między innymi o wyłudzenia. Jednak śledztwo w 2015 roku umorzono, a ona szybko otworzyła swój nowy biznes.
- Wchodziła w biznesy, że nic nie trzeba robić, ażeby zarobić. Na spółki namawiała: kapitał zakładowy spółki, wirtualny, 250 tysięcy. Mówi: "Słuchajcie, tu nikt tego nie będzie sprawdzał". Jak mam 250 tysięcy kapitału zakładowego, składam papiery w banku i od razu dostaję pół bańki kredytu, który inwestuję z dnia na dzień u pani Doroty - opowiada mężczyzna, który twierdzi, że został oszukany przez Dorotę B. Uważa, że kobieta w bankach "kogoś miała, jakichś pośredników".
W 2015 roku Dorota B. zakłada dwie firmy. Jedna zajmuje się obsługą rachunkowo-księgową, druga specjalizuje się w organizowaniu szkoleń z edukacji finansowej i kreatywnej księgowości, planowaniu inwestycji i wdrażaniu rozwiązań biznesowych dla przedsiębiorców.
W wywiadach chwali się, że jej firma "uwalnia od biurokracji, która stanowi plagę XXI wieku i jest trzecią podstawową przyczyną upadku wielu przedsiębiorstw, przeszkodą w działaniu i osiąganiu zysków".
- Czy jesteś czarnym koniem w swojej branży biznesowej? Czy małym pionkiem, którego każdy przesuwa na planszy, jak chce, albo wręcz z niej usuwa? – pyta Dorota B. w materiale promocyjnym spółki.
– My kształcimy wyłącznie osoby, które chcą się wyróżniać i które będą liderami w swoim biznesie i pokażą, że ich firma rzeczywiście wystartuje jak jumbo jet. Nie jak tupolew - dodaje.
Potęga promocji
Na Dorotę B. i jej spółkę spływają zaszczyty. W 2017 roku firma za swoją działalność była wyróżniona certyfikatem jakości biznesu "Przedsiębiorstwo Fair-Play" za promocję etyki w biznesie. Należała również do Klubu Integracji Europejskiej jako firma ciesząca się dużym uznaniem wśród przedsiębiorców.
- Wiedza, którą wam przekażę, wywróci do góry nogami wasze pojęcie o prowadzeniu firmy – zapowiadała Dorota B. Jej flagowym edukacyjnym szkoleniem było forum biznesowe, które miało dostarczać przedsiębiorcom wiedzy w zakresie stosowania narzędzi biznesowych i księgowych w prowadzeniu firmy.
Na jedno- lub dwudniowe szkolenia, organizowane w całej Polsce, przyjeżdżali ekonomiści, menadżerowie i właściciele firm. Uczestnicy nie szczędzili pochwał. – Otworzyło mi szeroko oczy – mówi jeden z przedsiębiorców w filmie promocyjnym Doroty B. Inny informuje, że podczas szkolenia dowiedział się jak legalnie ominąć na przykład podatki dochodowe. – Po dzisiejszym forum zapamiętałem jedną myśl: "Nie musisz być wielki, aby zacząć, ale musisz zacząć, aby być wielkim" – dodaje kolejny.
"Poinwestowali adwokaci, sędziowie, prawnicy"
Dorota B. motywowała, wskazywała rozwiązania, zaprzyjaźniała się ze swoimi słuchaczami. Proponowała im współpracę z jednym ze swoich biur księgowo-rachunkowych. Na wstępie zalecała im przeprowadzenie audytu finansowego i na jego podstawie mogła dobierać osoby, którym zakulisowo oferowała intratne inwestycje.
- Forma inwestycji, którą zaproponowała w kuluarach, oczywiście mnie zainteresowała. Dostałem przykład firmy, z którą ona obecnie zawiera jakiś kontrakt, która ma też kontrakt otwarty na budowę obwodnicy któregoś z miast. Więc tam było potrzebne około siedmiu, siedmiu i pół miliona – mówi pokrzywdzony, który zainwestował 150 tysięcy złotych.
Pomysł był prosty. Klient wpłacał Dorocie B. pieniądze, a ona pożyczała je firmom na różnego rodzaju przetargi i kontrakty. Zysk z pożyczki był dzielony między inwestora a Dorotę B. odpowiednio do umowy. Miesięcznie można było na tym zarobić od 3 do 10 procent - w zależności od wypracowanych z nią układów. Inwestorzy nie znali firm, które wspierali pożyczkami.
- Poinwestowali adwokaci, sędziowie, prawnicy. Ludzie się nie chcą przyznać – mówi jeden z pokrzywdzonych. Jego partnerka dodaje, że "pięćdziesiąt milionów to jest zamknięte grono w Lublinie". – Na skalę Polski to może być dwieście milionów. Sto będzie na pewno – szacuje.
Jak to działało
Jedną z osób, która trafiła do Doroty B. był Krzysztof. 20 lat temu przyjechał do Gdańska z Francji, by otworzyć filię firmy, w której pracował. Niedługo potem trafił do pośrednika ubezpieczeniowego. Gdy po latach zdobytego zaufania polecił mu nowy rodzaj inwestycji, Krzysztof bez obaw powierzył mu swoje oszczędności.
- Wytłumaczył, że to jest pani, która pomaga dużym firmom, które nie mogą pożyczyć już pieniędzy od banków, bo mają już wielkie inwestycje i przekroczyły pewne granice – mówi Krzysztof.
Dorota B. podpisywała "umowę pożyczki z zabezpieczeniem roszczenia", w której ona była pożyczkobiorcą, inwestor pożyczkodawcą. Zabezpieczeniem pożyczki był weksel in blanco wraz z deklaracją, który wystawiała do każdej umowy z opcją natychmiastowego zwrotu. Kwoty miały być przelewane tytułem "rozliczenia prywatnego" na kilka podanych w umowie kont.
Jak się okazało, nierzadko konta były zakładane na pracowników Doroty B., żeby nie wzbudzać podejrzeń urzędu skarbowego. Niektórzy pracownicy mieli po kilkanaście rachunków bankowych.
"Ja w to wierzyłem, zarabiałem z tego, więc polecałem dalej"
- Na inwestycje daliśmy ogólnie 170 tysięcy złotych. Był zwrot na poziomie trzech procent miesięcznie, z którego odejmowane było 19 procent z tytułu podatków. Wszystko wyglądało w porządku – przyznaje Krzysztof.
- Dorota chwaliła się, że obsługuje obecnie około pięciuset przedsiębiorców, którym pomaga. Wszystko to budowało wizerunek bardzo dobrze działającego przedsiębiorstwa. Wzbudzała mocną wiarygodność, że faktycznie potrafi pieniędzmi obracać i pieniądzem robić pieniądz – mówi jeden z poszkodowanych.
Dzięki lojalnościowemu programowi, klienci polecali Dorocie B. swoich znajomych. Pośrednicy za sprowadzenie nowych osób dostawali od pół do dwóch procent od zainwestowanej kwoty.
- Ja w to wierzyłem, zarabiałem z tego, więc polecałem dalej – przyznaje jeden z pośredników, który zainwestował 120 tysięcy złotych. – Ta skala się zrobiła duża. Mówione było, że też nie każdy może w takiej inwestycji wziąć udział, wydawało się, że to coś elitarnego – dodaje.
Dorota B. mocno wykorzystywała zasadę poparcia autorytetem. Działało to zwłaszcza w przypadku pozyskiwania szanowanych i znanych przedsiębiorców.
- Jak odmówiłem raz, zadzwoniła za dwa miesiące i powiedziała: "Słuchaj, ale twój przyjaciel, mecenas, pracuje ze mną od dłuższego czasu". I ja dopiero po tym przystąpiłem – opowiada pokrzywdzony, który zainwestował 200 tysięcy złotych. – Moi koledzy nie będą chcieli pewno mówić, bo pan notariusz pracował dwadzieścia pięć lat w policji, w przestępstwach gospodarczych. Oni mają za duże znaczenie, żeby stracić coś z punktu widzenia zawodowego – dodaje.
"W perfidny, łatwy sposób obdziera z ostatnich pieniędzy"
Informacje o szybkim i pewnym zarobku dotarły przez pośredników finansowych także do osób, które nie miały dużych dochodów. Powierzyły one Dorocie B. oszczędności życia. Gdy przestała wypłacać pieniądze, zaczęła stawiać ultimatum, że spłaci tych, którzy cierpliwie będą czekać i nie będą nagłaśniać tematu.
Dlatego przez rok sprawa nie trafiła do ogólnopolskich mediów, a nieliczni pokrzywdzeni, którzy chcą mówić, wciąż wolą pozostawać anonimowi. Reporterzy "Superwizjera" zorganizowali dla nich spotkanie.
Oszukany przedsiębiorca zwraca uwagę, że "ludzie potracili domy, potracili majątki, zdrowie". - Nawet słyszałem o próbach samobójczych. Ja pracuję, niecałe pół wypłaty idzie na ten kredyt. Za parę lat będzie po kredycie – dodaje.
- Trudno jest pogodzić się z tym, że ktoś w tak perfidny, łatwy sposób obdziera z ostatnich pieniędzy. To nie chodzi o mnie, chodzi o moje dziecko. Od roku karmię tymi nerwami, przekazuję w moim mleku dziecku nerwy, strach, bo jest w tym wszystkim też strach, niepewność – mówi jedna z pokrzywdzonych.
Dodaje, że prokuratura mówi wprost: "Nie macie tu po co przychodzić". – Uczciwie pracuję, płacę podatki. W jakim ja żyję kraju? Że pani Dorota wyłudza pieniądze, spieprza nie wiadomo gdzie i zostawia nas z problemami – żali się.
Dorota B. przestała wypłacać inwestorom pieniądze z należnych prowizji na początku 2018 roku. Mimo to nadal szukała nowych klientów. Oczekujących na wypłaty zwodziła kolejnymi terminami mówiąc, że ma chwilowe problemy z urzędem skarbowym.
Ucieczka za granicę
Gdy w maju 2018 roku zniknęła przed inwestorami i była poszukiwana przez firmy windykacyjno-detektywistyczne, według relacji świadków bawiła w Egipcie. Miesiąc później prokuratura rozpoczęła śledztwo. Nie przeszkodziło to Dorocie B. spędzić wakacje z córką i jak wiele wskazuje, prowadzić interesy. Według ustaleń reporterów "Superwizjera" ukrywała się między innymi na Słowacji i namawiała pokrzywdzonych do otwierania tam kont. Miało jej to pomóc w sfinalizowaniu nowych inwestycji i szybkiej spłacie długu.
- Tam nie widać było, że ona jest jakaś załamana psychicznie czy coś takiego – twierdzi pokrzywdzony. Jego partnerka opowiada, że Dorota B. jako dowód wdzięczności za czekanie na pieniądze "zafundowała jej rodzinie wczasy za 15 tysięcy złotych". – To jak mogłam jej nie wierzyć? W samolocie nam stawiała drinki po 25 euro – dodaje.
Kobieta wspomina, że Dorota B. kazała jej założyć konto na Słowacji, żeby pieniądze nie szły przez Polskę. – Przez Polskę żaden bank nie chce ze względu na tę aferę z VAT-em – opowiadała.
Kiedy Dorota B. miała problem ze zwrotem pieniędzy dłużnikom, równolegle ruszyło śledztwo w sprawie wyłudzeń podatku VAT, obejmujące między innymi działalność firm, których była udziałowcem.
Pokrzywdzeni twierdzą, że Dorota B. zaprezentowała im kontrakt na 500 milionów euro. Jak opowiadają, zapewniała, że do końca sierpnia otrzymają pieniądze. - Pojechało nas na Słowację dwanaście czy piętnaście osób, żeby zakładać konta. Czekamy rok i jednego euro nie przelała nam – opowiada inwestor. – Janusz do niej jeździł parę razy, mimo że już była poszukiwana – dodaje.
- Pod domem stali ludzie. Jej mąż zasłaniał się, że jeżeli jeszcze raz odbędzie się taka wizyta, wezwie policję, bo to jest nachodzenie – opowiada pokrzywdzona kobieta.
"Nigdy nie odmówiła współpracy"
Reporterzy "Superwizjera" kilkukrotnie starali się skontaktować z Dorotą B. telefonicznie i mailowo, używając do tego jej adresu na szwajcarskim szyfrowanym serwerze. Nie odpowiedziała na stawiane pytania. Dziennikarze podjęli próbę rozmowy z jej mężem. Mieszka w okazałej willi, którą małżonkowie wybudowali tuż po tym, jak Dorota B. zaczęła zarabiać na pożyczkach.
Mąż Doroty B. zapewnia, że "nie było żadnej piramidy finansowej". – Gdyby wszyscy cicho siedzieli, a najwięcej ci krzykacze, to już dawno sprawa byłaby załatwiona – uważa. – Ona tego nie przepiła i nie przejadła. To było w inwestycjach cały czas – dodaje i zapewnia, że działalność jego żony "to nie była działalność przestępcza".
Jego zdaniem, do problemów przyczyniły się urzędy skarbowe. – Urzędy zablokowały jej wszystkie konta i z tego zaczęły się problemy. Pracownicy zgłosili, że między firmami, które obsługuje księgowo, dochodzi do przekrętów z VAT-em. Co było wierutnym kłamstwem. Urząd się nie zastanawia nad tym, czy to jest prawda. Tylko pierwsze co robi, blokuje konta. Płynność finansową straciła i ludzie mają problemy, zresztą ona też - mówi.
Mąż przyznaje, że pozostaje w bliskim kontakcie z żoną - poszukiwaną zarówno przez dłużników, jak i prokuraturę. Utrzymuje również, że Dorota B. pozostaje w ścisłym kontakcie z organami ścigania.
Stwierdza, że nie wie, czy służby wiedzą o miejscu pobytu Doroty B. – Oni mają maile do niej. Nigdy nie odmówiła współpracy – zapewnia. Twierdzi, że jego żona ukrywa się nie przed organami ścigania, ale przed poszkodowanymi. - Chce załatwić pieniądze, żeby było na spłatę wszystkich wierzycieli - dodaje.
Nieopublikowany list gończy
Od ponad półtora roku prokuratura prowadzi dwa śledztwa, w których pojawia się Dorota B. Jedno dotyczy wyłudzenia przez nią ponad 18 milionów złotych, za co grozi jej kara 10 lat pozbawienia wolności.
Drugie toczy się w sprawie wyłudzenia podatku VAT i związane jest z firmami, których m.in. Dorota B. była udziałowcem. Mimo, że prokuratura wystawiła za nią list gończy, do dziś nigdzie nie został on upubliczniony.
Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Lublinie Agnieszka Kępka tłumaczy, że "nie ma publikacji, ponieważ nie było takiej decyzji prokuratora". - Ta osoba jest poszukiwana w sposób, który jest konieczny do jej poszukiwania – mówi.
Pokrzywdzeni nie rozumieją działań prokuratury. Twierdzą, że to oni, a nie Dorota B. stali się obiektami podejmowanych przez organy działań. - Od dłuższego czasu nic innego nie robimy, jak jesteśmy wzywani albo na prokuraturę, albo na policję, albo do urzędów skarbowych w celu wyjaśnienia, skąd mieliśmy pieniądze, żeby zainwestować u pani Doroty - mówi pokrzywdzona. Zdaniem kobiety Dorota B. "ma takie poczucie bezpieczeństwa, że nic się jej nie stanie". – To jest zastanawiające - podkreśla.
Rzeczniczka prokuratury Agnieszka Kępka twierdzi, że nie może udzielić informacji, czy Dorota B. współpracuje ze śledczymi w jakimkolwiek zakresie.
Według relacji świadków, od lipca 2018 roku Dorota B. ukrywała się między innymi na Słowacji, w Hiszpanii i Austrii. Korzystała z mediów społecznościowych, była w kontakcie z bliskimi, a także niektórymi inwestorami.
Prokuratura odmówiła udzielenia szczegółowych informacji na temat prowadzonego postępowania. Nieznana pozostaje także realna suma wyłudzonych pieniędzy.
Pośrednik, który zainwestował 120 tysięcy złotych uważa, że Dorota B. mogła wyłudzić około 100 milionów złotych. - Według prokuratury 60 do 70 milionów złotych, a ja wiem, że na pewno dużo ludzi się nie zgłosiło - dodaje.
"Myślałem, że angażuję się w projekt szkoleniowy"
Reporterzy "Superwizjera" namówili na rozmowę Krzysztofa Maszotę, prezesa i współudziałowca spółki Doroty B. zajmującej się edukacją finansową. Mimo, że to Dorota B. była jej założycielem, odpowiadała za finanse spółki oraz prywatnie podpisywała każdą umowę pożyczki, to pokrzywdzeni mają pretensje również do niego. Zarzucają mu, że mimo wiedzy o niewypłacalności, na szkoleniach nadal polecał jej inwestycje.
- Ja dzisiaj wiem, że trochę to był temat "na słupa", ale nie, że ja jestem "słupem" nie wiadomo skąd, tylko tak wyszło. Ja to zobaczyłem, bo myślałem, że angażuję się w projekt szkoleniowy, a teraz wychodzi, że firma mogła brać udział w różnych dziwnych tematach – zwraca uwagę.
Krzysztof Maszota zdradził, że jako prezes spółki zarabiał 1,5 tysiąca złotych miesięcznie. Przyznał, że niskie zarobki rekompensowały prowizje z pożyczek, które wynosiły kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Nie wie, co się stało z zainwestowanymi pieniędzmi. – Sam straciłem sporo pieniędzy – mówi.
Jeden z pokrzywdzonych powiedział, że Dorota B. "inwestowała pieniądze w tematy deweloperskie". – Budowa osiedli, takie rzeczy – wyjaśnia. Inny pokrzywdzony uważa, że Dorota B. "jest marionetką". - Za tym stoją grube ryby - dodaje.
Prokuratura w Lublinie nie odpowiedziała na szczegółowe pytania, dlatego reporterzy zwrócili się do Prokuratury Krajowej. Zapytali, dlaczego Dorota B. do dziś nie została zatrzymana i czy ma to związek z toczącym się równolegle śledztwem w sprawie obrotu pustymi fakturami, a także o to, czy Dorota B. uzyskała szczególny status dzięki temu, że współpracuje z organami ścigania.
Prokuratura Krajowa, prowadząca dziś sprawę wyłudzenia podatku VAT, udzieliła wymijającej odpowiedzi na kluczowe pytania. Reporterzy "Superwizjera" otrzymali również informacje od prokuratury w Lublinie o zawieszeniu śledztwa w sprawie pożyczek "w związku z nieustaleniem miejsca pobytu podejrzanej".
Autor: asty//rzw / Źródło: Superwizjer TVN
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN