- Zgłoszenie wpłynęło po tym, jak pracownik obsługi naziemnej, zapytawszy pasażera o posiadanie przedmiotów niebezpiecznych, usłyszał odpowiedź: "mam bombę". Mężczyzna - obywatel Polski - po chwili wyjaśnił, że była to jedynie próba "żartu". Jak ustalono, nie był on podróżnym. Bagaż, w którym rzekomo miała znajdować się bomba, należał do jego nieletniej córki, lecącej z asystą do Luksemburga - przekazała rzeczniczka Nadwiślańskiego Oddziału Straży Granicznej Dagmara Bielec.
Natychmiast po zgłoszeniu mężczyzna wraz z córką zostali odizolowani od innych podróżnych. Funkcjonariusze straży granicznej, działając zgodnie z procedurami, przeprowadzili kontrolę osobistą oraz szczegółowe sprawdzenie bagażu, ale nie ujawniono żadnych przedmiotów niebezpiecznych.
Mandat za "żart"
- Mężczyzna został pouczony o konsekwencjach prawnych i obowiązku zachowania zgodnego z przepisami. Został również ostrzeżony o możliwości zastosowania środków przymusu bezpośredniego w razie odmowy współpracy Za popełnione wykroczenie został ukarany mandatem w wysokości 500 złotych. Mężczyzna przyjął mandat bez zastrzeżeń. Decyzją przewoźnika jego córce umożliwiono kontynuowanie podróży do Luksemburga - dodała rzeczniczka.
Straż Graniczna przypomina, że każda informacja o rzekomym posiadaniu materiałów wybuchowych traktowana jest z najwyższą powagą i uruchamia procedury bezpieczeństwa. Nawet jeśli słowa okażą się nieodpowiedzialnym żartem, niosą za sobą poważne konsekwencje: prawne, organizacyjne i psychologiczne.
- W tym przypadku szczególnie niepokojące było to, że autor nieodpowiedniego zachowania naraził na stres i niekomfortową sytuację własne dziecko, które stało się mimowolnym uczestnikiem zdarzenia - oceniła Bielec.
Autorka/Autor: katke/gp
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Straż graniczna