Rozprawa rozpoczęła się o godzinie 10. Dorian S. został doprowadzony na salę w asyście policjantów. Po rozpatrzeniu wniosku obrony oskarżonego, przed godziną 12 reporterka TVN24 Marta Abramczyk przekazała, że proces będzie jawny z wyjątkiem m.in. przesłuchania bliskich, seksuologa, toksykologa i dotyczący seksualności podejrzanego.
Przyznał sięSam Dorian S. nie składał wyjaśnień, będzie odpowiadał tylko na pytania swoich obrońców. Prokurator odczytał akt oskarżenia. - Przyznaję się do popełnienia czynu, ale nie przyznaję się, że chciałem zabić - powiedział Dorian S.
Potem odczytano jego wyjaśnienia z protokołu z postępowania przygotowawczego. Wynika z nich, że zanim doszło do zbrodni, pił w barze alkohol, a potem, gdy wracał do domu, zobaczył dziewczynę. Założył wtedy kominiarkę i podszedł do niej, żądając, by oddała mu pieniądze. Zeznawał wtedy, że "czuł się dziwnie", "nie potrafi tego opisać", "jakby był w amoku". Miał dusić Lizę dłońmi, później paskiem. Wskutek tego dziewczyna straciła przytomność. Później Dorian S. - jak sam mówił - zgwałcił ją. W swoich wyjaśnieniach z postępowania przygotowawczego stwierdził też, że ktoś mógł mu czegoś dosypać do alkoholu. Twierdził, że "na co dzień taki nie jest".
- Na pytania odpowiada bardzo cicho i bardzo szybko, jakby nie chciał być usłyszany przez szersze grono - relacjonowała przed godziną 13 Abramczyk.
Kilka tygodni przed śmiercią była na wakacjach z partnerem
Decyzja sądu o jawności rozprawy była ważna dla oskarżycieli posiłkowych.
- Rodzina liczy na to, że przeprowadzenie tej rozprawy w sposób jawny, będzie miało duży oddźwięk i będzie oddziaływało na społeczeństwo. Zarówno do osób pokrzywdzonych takim czynem, żeby miały poczucie, że mogą zgłosić tego typu przestępstwo, że zostaną zaopiekowane przez organy wymiaru sprawiedliwości, że proces będzie procesem sprawnym, że uzyskają ostatecznie rozstrzygnięcie - stwierdziła adwokat Ewelina Zdunek, przedstawicielka oskarżycieli posiłkowych.
Oskarżycielami posiłkowymi w tej sprawie są brat Lizy oraz jej partner.
Przedstawicielka Fundacji Martynka wspomniała z kolei przed rozprawą, kim była ofiara. Jak przypomniała, Liza pochodziła z Białorusi, z dosyć biednego środowiska. - Ich marzeniem z bratem w dzieciństwie była pełna lodówka. Z partnerem mieli wspaniałe życie. Mieli osobne mieszkania w Warszawie, podróżowali. Kilka tygodni przed śmiercią pojechali razem na wakacje. Uważam, że to życie miało ogromny sens - mówiła Nastia Podorożna.
Na czas odpowiedzi Doriana S. publiczność i media musiały opuścić salę rozpraw.
"Ta kobieta miała zakrytą twarz. Widziałam gołą, bladą nogę"
Potem zeznawali świadkowie – pierwszy pracownik ochrony. Zaznaczył, że gdy doszło do zbrodni, schodził ze służby. Najpierw widział w bramie jakieś postacie, które jakby się przytulały. Potem, gdy poszedł otworzyć bramę, zauważył przewieszony przez nią szalik, a następnie półnagą kobietę.
- Na pierwszy rzut oka myślałem, że kobieta jest nieprzytomna, ale potem pomyślałem, że nie żyje – mówił na sali rozpraw. Wezwał na miejsce służby, a do czasu ich przyjazdu reanimował ją.
Następnie przed sądem zeznawała koleżanka zmarłej Białorusinki. Relacjonowała, że w wieczór poprzedzający zbrodnię były z Lizą razem na basenie i w saunach, a potem pojechały zjeść posiłek na starówce. Potem razem ze znajomymi udali się na kręgielnie i do barów m.in. przy ul. Żurawiej. 25-latka zeznała również, że razem z Lizą piły alkohol, a ich spotkanie zakończyło się na ranem.
Kobieta stwierdziła przed sądem, że tego wieczoru Liza płakała i była w złym nastroju. Dodała, że miała rozładowany telefon, a kiedy zdecydowały się rozejść, zaoferowała jej taksówkę, ale Liza chciała się przejść. Miała jej dać znać, kiedy dotrze do domu.
- Kiedy przyjechałam do domu, po 30 minutach wysłałam do Lizy wiadomość (...). Powiedziałam, że już idę spać i zasnęłam. Rano, gdy się obudziłam, zobaczyłam, że wiadomość została odczytana. Zapytałam, jak ona się ma i wtedy zadzwonił do mnie znajomy i powiedział, że Liza nie wróciła do domu - powiedziała na sali rozpraw.
Podczas środowej rozprawy zeznania złożył też chłopak zmarłej Białorusinki. - Elizawieta powiedziała mi, że pójdzie na babski dzień do sauny. Ostatnią wiadomość odebrałem od niej po godzinie 18, że jest z koleżanką w restauracji – mówił na sali rozpraw. Zaznaczył, że poszedł spać, a gdy się obudził, zobaczył, że Elizawiety nie ma w domu. Mówił, że próbował się z nią skontaktować, ale bezskutecznie.
Zapytany o to, jakie Liza miała plany, odpowiedział, że miała swoje hobby i że niedawno byli w Hiszpanii i zastanawiali się nad tym, by znowu tam pojechać. - Nie wiem, jak to opisać. Nie miałem takiej myśli, że ona umrze. Ciężko mi było w to uwierzyć – podkreślał na sali rozpraw.
Na sali rozpraw pojawiły się też dwie kobiety, które przechodząc ul. Żurawią, widziały w bramie parę. Myślały, że para uprawia seks i jest pod wpływem narkotyków, a z uwagi na to, że oskarżony skierował w stosunku do jednej z nich agresywne słowa, obie oddaliły się, by się nie narażać.
- Byłam w szoku, jak to zauważyłam. Ten mężczyzna zachowywał się tak, jakby nie zwracał na nas uwagi. Zatrzymałam się, stanęłam z nim twarzą w twarz. Rzuciło mi się w oczy, że ta kobieta miała zakrytą twarz. Widziałam gołą, bladą nogę – mówiła na sali rozpraw jedna z nich.
Fundacje domagają się jawności procesu
Na sali rozpraw byli także przedstawiciele społeczni z ramienia fundacji pozarządowych. – Będziemy się domagać jawności. Nie wiem, jakie jest stanowisko pełnomocników rodziny, natomiast Fundacja Przeciw Kulturze Gwałtu jest za tym, żeby opinia publiczna widziała, że prawdziwi ludzie popełniają prawdziwe przestępstwa na szkodę kobiet. Że kobiety są też dzisiaj narażone na trwającą kulturę gwałtu, na nieuzasadnione niebezpieczeństwo. To jest sygnał dla władz, że muszą podejmować działania profilaktyczne zabezpieczające kobiety. Prowadzić działania edukacyjne, które będą zwalczały przyczyny – mówiła przed rozprawą współzałożycielka fundacji Kamila Ferenc.
Następny termin rozprawy sąd wyznaczył na 16 grudnia.
Dorianowi S. grozi dożywocie. Prokuratura podawała, że zlecone badania wykazały, że jest poczytalny.
Brutalna zbrodnia w centrum Warszawy
Sprawę zabójstwa 25-letniej Lizy wielokrotnie opisywaliśmy na tvnwarszawa.pl. Do wyjątkowo brutalnej zbrodni doszło 25 lutego tego roku. Kobieta została znaleziona rano przez dozorcę w bramie kamienicy przy ulicy Żurawiej. Nie miała na sobie ubrań, w trakcie reanimacji została przewieziona do szpitala.
Poszukując napastnika, policjanci sprawdzili kamery monitoringu i ściągnęli na miejsce psy tropiące. W ciągu kilkunastu godzin policyjni śledczy ustalili trasę, którą z miejsca przestępstwa sprawca wrócił do domu.
Dramat rozegrał się na schodkach przed kamienicą, gdzie sprawca zostawił nagą kobietę bez oznak życia. Następnie poruszał się w kierunku placu Konstytucji. Po drodze mężczyzna wyrzucił ubrania ofiary, rozrzucił też przedmioty z jej torebki. Po drodze zrobił jeszcze zakupy, kupił papierosy. Wsiadł w tramwaj i pojechał do wynajmowanego mieszkania przy Rakowieckiej, gdzie mieszkał wówczas wraz z partnerką.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem 23-latek został zatrzymany przez policję. Był tym kompletnie zaskoczony. Podczas przeszukania jego mieszkania policjanci znaleźli m.in. duży nóż kuchenny i kominiarkę użyte do przestępstwa. W toku postępowania śledczy ustalili, że nie tylko zgwałcił kobietę, ale też zrabował jej dwa telefony komórkowe, kilka kart płatniczych i portfel. Usłyszał wtedy zarzuty rozboju, przestępstwa na tle seksualnym oraz usiłowania zabójstwa z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Decyzją sądu został aresztowany na trzy miesiące.
Jak udało się ustalić dziennikarzom programu "Uwaga!", partnerka sprawcy zeznała, że jej chłopak był człowiekiem spokojnym, ale kiedy się kłócili, potrafił być porywczy. Tego dnia, gdy wrócił rano do domu, jak się potem okazało, po brutalnej napaści na obcą kobietę, powiedział jej, że zrobił coś strasznego. A potem, że z kimś się pobił na ulicy.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Podbiegł do Magdy i złapał ją za pośladek. Na komendzie usłyszała: proszę przyjść jutro
Uciekła z białoruskiego reżimu, została zamordowana
Ofiara brutalnej napaści to pochodząca z Białorusi 25-letnia Liza. Po pięciu dniach walki lekarzy o jej życie dziewczyna zmarła w szpitalu. - Była uchodźczynią z Białorusi, uciekała od reżimu białoruskiego. Jej sytuacja domowa była bardzo skomplikowana, ponieważ częściowo wychowywała się w domu dziecka. Została odebrana swoim rodzicom - mówiła wówczas dziennikarka i feministka Maja Staśko. I dodała: - Przyjechała do Polski i tutaj szukała bezpiecznej przestrzeni, a została skatowana przez oprawcę. Jednocześnie ludzie przechodzili obok i nie reagowali.
Po śmierci kobiety prokurator zmienił zarzut Dorianowi S. Mężczyzna usłyszał zarzut zabójstwa na tle seksualnym i rabunkowym.
Jak poinformował nas Piotr Skiba, rzecznik prokuratury okręgowej, akt oskarżenia w tej sprawie trafił w sierpniu do Sądu Okręgowego w Warszawie. Dorian S. odpowie za zabójstwo. Grozi mu dożywocie. - Prokuratura weryfikowała inne nierozwiązane sprawy o podobnym charakterze, ale nie ma podstaw, by łączyć Doriana S. z innymi takimi sprawami w Warszawie i w Polsce - dodaje.
Zbrodnia ta poruszyła społeczeństwo. Wiele osób zastanawiało się, jak mogło do niej dojść w centrum w Warszawy, w weekend, kiedy miasto tętni życiem. Jak informowaliśmy na tvnwarszawa.pl, kamery monitoringu zamontowane na Żurawiej nagrały dwie kobiety, które przechodziły ulicą w momencie, gdy doszło do ataku na 25-letnią Białorusinkę. Kobiety wyjaśniały na komendzie, że nie miały świadomości, iż są świadkami przestępstwa, a seksu. Poszły dalej.
Po śmierci Lizy w wielu miastach, w tym w Warszawie, odbyły się marsze przeciwko przemocy wobec kobiet.
Pogrzeb Lizy odbył się w marcu. 25-latka spoczęła w płatkach białych róż. Ostatnie pożegnanie odbyło się na Cmentarzu Północnym w Warszawie.
Autorka/Autor: katke /jas
Źródło: tvnwarszawa.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Leszek Szymański