Myślały, że są świadkami seksu, poszły dalej. Zgwałcona Liza nie żyje

25-letnia Liza nie żyje
25-letnia Liza nie żyje. "Ludzie nie reagują na przemoc. Po prostu tak, jakby się już przyzwyczaili"
Źródło: Renata Kijowska/Fakty TVN
Kamery monitoringu zamontowane na Żurawiej nagrały dwie kobiety, które przechodziły ulicą w momencie, gdy doszło do ataku na 25-letnią Białorusinkę. Kobiety wyjaśniały na komendzie, że nie miały świadomości, iż są świadkami przestępstwa. Jak ocenia w rozmowie z tvnwarszawa.pl policjantka z wieloletnim doświadczeniem, nie można usprawiedliwiać braku reakcji, ale z drugiej strony nie powinno się postawy świadków jednoznacznie osądzać. Zwraca uwagę na zjawisko "rozproszonej odpowiedzialności".

W piątek w jednym z warszawskich szpitali zmarła 25-letnia Liza, ofiara bestialskiego gwałtu, do którego doszło w ubiegłą niedzielę. Naga, nieprzytomna kobieta, bez "funkcji życiowych", została znaleziona na schodach budynku przy ulicy Żurawiej 47 w Śródmieściu.

Na miejscu przez wiele godzin pracowali policjanci, w tym technicy kryminalistyki. Kilkanaście godzin później śródmiejscy funkcjonariusze zatrzymali 23-letniego Doriana S. w związku z napaścią. Mężczyzna usłyszał zarzuty związane z usiłowaniem zabójstwa kobiety na tle rabunkowym i seksualnym. Ale prawdopodobnie ich treść ulegnie zmianie.

- Prokurator w najbliższych dniach planuje przeprowadzenie sekcji zwłok. Ona wykaże, czy obrażenia, które odniosła w wyniku całego zajścia, skutkowały jej zgonem. Wiele na to wskazuje, natomiast formalnie musimy się opierać na opinii biegłych - powiedział TVN24 prokurator Szymon Banna, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

- W razie potwierdzenia okoliczności, że zgon kobiety ma związek z tym zdarzeniem, usłyszy on zarzut dokonania zabójstwa - dodał prokurator.

Zaatakowana kobieta wracała ze spotkania towarzyskiego, miała być przypadkową ofiarą. Podejrzany Dorian S. jest w areszcie.

Zeznania świadków

Kamienica przy Żurawiej 47 to budynek mieszkalny, znajdują się w nim także biura, a w parterze są księgarnie i bar (w weekend otwarty do godziny 3). Nieprzytomną kobietę na schodach budynku znalazł ochroniarz. Jak nieoficjalnie ustaliliśmy, w momencie napaści nie było go na recepcji, był na obchodzie.

Z naszych informacji wynika również, że w trakcie zdarzenia obok bramy, w której rozegrały się tragiczne wydarzenia, przechodziły dwie kobiety, które przystanęły na chwilę, co nagrała kamera monitoringu. Ale o tym, że doszło w tym miejscu do napaści, miały dowiedzieć się dopiero z mediów.

Kobiety zgłosiły się na policję i zeznały, że sytuację, której były świadkami, uznały za stosunek seksualny, prawdopodobnie pary osób bezdomnych. Mężczyzna, którego zobaczyły w bramie, miał wulgarnie się do nich zwrócić, żeby poszły. Utrzymywały, że nie miały świadomości przestępstwa.

- Szokuje mnie to, że nikt nie zareagował. Skutkiem tego jest śmierć dziewczyny. Ludzie nie reagują na przemoc. Po prostu jakby się już przyzwyczaili - mówiła dla sobotnich "Faktów" TVN mecenas Danuta Wawrowska, działaczka Kongresu Kobiet.

Kiedy jesteśmy świadkami przemocy, powinniśmy zrobić cokolwiek, co może zatrzymać tę sytuację. - Ludzie mogą się bać wejść w taką sytuację. Ale wezwać policję, gdzieś z boku, z drugiego końca chodnika, to już nie powinien być problem - oceniła z kolei Maja Kuźmicz z Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie.

Efekt rozproszonej odpowiedzialności

Młodszy inspektor Małgorzata Sokołowska, policjantka z 19-letnim stażem, autorka strony "z pamiętnika policjantki", na której m.in. dzieli się wiedzą z dziedziny bezpieczeństwa, ocenia, że nie można usprawiedliwiać braku reakcji, ale z drugiej strony nie można postawy świadków jednoznacznie osądzać. Zwraca uwagę na zjawisko rozproszonej odpowiedzialności. - Trudno je nam pojąć. Zdroworozsądkowo wychodzimy z założenia, że im więcej świadków, tym jest większa szansa, że ktoś nam pomoże. A niestety jest całkowicie odwrotnie - mówi w rozmowie z tvnwarszawa.pl Małgorzata Sokołowska.

Na swoim kanale w mediach społecznościowych przywołuje historię, która wydarzyła w latach 60. XX wieku w Nowym Jorku. W dzielnicy Queens doszło do napaści na tle seksualnym i morderstwa menadżerki baru. Kobieta została zabita przed budynkiem, w którym mieszkała. Wszystko wydarzyło się na oczach sąsiadów.

Sokołowska wskazuje, że świadkowie zdarzeń z góry zakładają, że ktoś inny podejmie działanie lub już to zrobił. Boją się też wziąć na siebie odpowiedzialność. O wszystkim decydują ułamki sekund. Często działanie świadków kończy się na rozważaniach, czy będą w stanie pomóc skutecznie.

Życie człowieka może uratować telefon na 112

- Efekt rozproszonej odpowiedzialności dotyczy nie tylko sytuacji związanych z przestępstwem - podkreśla policjantka. I przywołuje historię swojej koleżanki, która, będąc w zaawansowanej ciąży, zasłabła po badaniach w przychodni. Kobieta położyła się na ławce. Była na tyle słaba, że nie mogła samodzielnie wezwać pomocy. Po drodze mijało ją wiele osób, ale nikt nie zareagował. Dopiero po kilkudziesięciu minutach losem ciężarnej zainteresowało się przechodzące obok starsze małżeństwo.

- W tej sytuacji nie można mówić o strachu przed podjęciem działania - zaznacza Sokołowska. - Dlatego należy ludzi edukować, że takie zjawisko istnieje. Im więcej osób jest jego świadomych, tym większa szansa, że ktoś zareaguje - dodaje.

Zdaniem naszej rozmówczyni najważniejsza jest zasada, aby reakcja była adekwatna do sytuacji. Oczywiście nie należy rzucać się na uzbrojonego napastnika. - Czasami życie drugiego człowieka może uratować telefon na 112 lub zwykły krzyk, który odwróci uwagę sprawcy lub go wystraszy i da ofierze szansę na ucieczkę - podsumowuje policjantka.

Czytaj także: