"W karcie szpitalnej znajduje się zapis pielęgniarki: tak zmasakrowanej osoby jeszcze nie widziałam"

Wyrok za pobicie kobiety dla jej męża i jego kolegi
Wyrok za pobicie kobiety dla jej męża i jego kolegi
Źródło: tvn24
Zamiar był jasny: katując młodą kobietę, chcieli ją upokorzyć, nie zabić - przekonywała w Sądzie Najwyższym obrona syna znanego biznesmena z Krakowa oraz jego kolegi, którzy brutalnie pobili młodą kobietę. - Nie mogę słuchać stanowiska obrony, która ciężko się zastanawia, co się wydarzyło. Ale ja wiem doskonale, co się wydarzyło. Wiem, kto skakał mi po głowie, i wiem, kto chciał mnie zabić i z jakim zamiarem tam jechał - odpowiedziała w ostatnim słowie kobieta.

Do dramatycznych wydarzeń doszło w marcu 2017 roku w małej miejscowości pod Myślenicami. Wówczas 32-letnia kobieta została skatowana przez swojego męża oraz jego kolegę. Była w domu z małymi dziećmi. Sprawcy, jak ustalili śledczy, przewrócili kobietę na podłogę, bili ją pięściami i kopali po głowie i całym ciele. Wyrywali włosy, użyli kastetu.

- Przyjechał mnie zabić i byłam przekonana, że mu się uda - mówiła. Twierdzi, że mąż nawet uprzedził ją o tym, dzwoniąc do niej wcześniej. - Potem wpadł do domu z jakimś oprychem, była trzecia w nocy. Mieli w rękach noże. Bili mnie, kopali po całym ciele. Słyszałam tylko dźwięk wyrywanych włosów. Zmieniali się, raz jeden na mnie siedział, raz drugi. Jak jeden siedział, to drugi mnie kopał w twarz, ręce, nogi - mówiła reporterce "Faktów" TVN, tuż po zajściu, skatowana kobieta.

Sprawa, która toczy się już od czterech lat, w środę trafiła na wokandę Sądu Najwyższego. Kasację złożyła obrona skazanych już mężczyzn, która argumentowała, że Sąd Apelacyjny "naruszył w postępowaniu przepisy", ale również Prokurator Generalny, który stwierdził z kolei, że kara jest zbyt niska.

"Kardynalne błędy"

Jak już informowaliśmy na tvn24.pl, prokuratura od początku postulowała, aby mąż kobiety oraz jego kompan byli skazani za "usiłowanie zabójstwa". Jednak sąd pierwszej instancji skazał Pawła W. za pobicie na osiem lat i sześć miesięcy (prokuratura żądała 11 lat), a Mariusza K., który miał mu pomagać w przestępstwie na sześć lat i sześć miesięcy (prokuratura żądała dziewięciu lat). Sąd Apelacyjny zmienił jednak wyrok i zakwalifikował sprawę jako usiłowanie zabójstwa. Mąż kobiety został skazany na jedenaście i pół roku, a jego kolega - na dziewięć lat więzienia.

Ze zmianą zarzutu przez Sąd Apelacyjny nie zgadzała się obrona skazanych, która argumentowała to w długim wystąpieniu przed Sądem Najwyższym. Jeden z obrońców, Jan Znamiec, przekonywał sąd, że w tej sprawie mamy do czynienia z "arcytrudną problematyką".

- Rozstrzygnięcie Sądu Apelacyjnego jest wynikiem pewnych nacisków medialnych, szumu medialnego. Natomiast sprawa wymaga dużego spokoju i refleksji – stwierdził.

Jak dodał, Sąd Apelacyjny w postępowaniu popełniał "kardynalne błędy". Źle, według mecenasa, oceniony został moment czynu.

- W trakcie postępowania dowodowego nie udało się ustalić faktycznego przebiegu zdarzenia. Nie udało się ustalić, kto zadawał ciosy. Przede wszystkim nie udało się ustalić, jak doszło do uszkodzenia kręgu szyjnego. Nie wiemy, czy doszło do tego w wyniku działań sprawców, czy w wyniku upadku w trakcie tego zdarzenia i uszkodzenia kręgu na przykład o grzejnik - uznał.

Mecenas zwracał również uwagę na aspekt "godzenia się na śmierć". - Proszę zwrócić uwagę na narzędzie, którym posługiwał się Mariusz K. Był to nóż z kastetem. Jednokrotne użycie tego narzędzia mogło spowodować skutek w postaci śmierci. Ale narzędzie było używane w innym celu: obcięcia włosów i upokorzenia pokrzywdzonej. Ani jedna rana nie została zadana tym narzędziem - mówił.

Przypomniał uzasadnienie wyroku z Sądu Apelacyjnego, gdzie, jak wskazał, można przeczytać: sprawcy godzili się na śmierć pokrzywdzonej, ponieważ utopili jej telefon w muszli klozetowej.

- Jak to się ma do sytuacji, że zgłoszenie na policję było wcześniej? - pytał.

Drugi z obrońców stwierdził, że "na podstawie stanu faktycznego nie dało się odtworzyć tego, żeby w którymkolwiek momencie skazanym towarzyszył zamiar, nawet ewentualny, dopuszczenia się przestępstwa zabójstwa".

- Ich cel był zupełnie inny. To miało być zaiste uszkodzenie ciała i upokorzenie pokrzywdzonej. Wydaje się, że sąd pierwszej instancji prawidłowo odtworzył ten zamiar. Cóż z tym zrobił Sąd Apelacyjny? Presja medialna zadziałała – uznał mecenas.

"Tak zmasakrowanej osoby jeszcze nie widziała"

Z argumentami obrony nie zgadzał się mecenas Zbigniew Ćwiąkalski, który reprezentował pokrzywdzoną. W środę przed Sądem Najwyższym prosił o odrzucenie apelacji przedstawicieli skazanych. Apelował natomiast o uwzględnienie wniosku złożonego przez Prokuratora Generalnego.

- Jeżeli mówimy o kwestii społecznej szkodliwości: mieliśmy do czynienia z napadem dwóch potężnych, rosłych mężczyzn, pijanych zresztą, w środku nocy, na drobną kobietę, ważącą pięćdziesiąt kilogramów, która sama przebywała w mieszkaniu z dwójką dzieci, która została zmasakrowana tak, że w karcie szpitalnej znajduje się zapis pielęgniarki, że "tak zmasakrowanej osoby jeszcze nie widziała" – mówił Ćwiąkalski.

- Mamy do czynienia ze zmasakrowaniem kręgu szyjnego, który spowodował, że zgodnie z opinią biegłych śmierć nastąpiłaby w ciągu dwóch godzin, gdyby nie specjalistyczna pomoc szpitalna i przewiezienie pokrzywdzonej ze szpitala w Myślenicach do szpitala w Krakowie, gdzie jej uratowano życie. Wielomiesięczny pobyt w szpitalu, wrzucenie telefonu komórkowego do muszli klozetowej, to są okoliczności, które przemawiają na rzecz stanowiska Prokuratura Generalnego – dodał.

Poszkodowana kobieta do sprawy odniosła się krótko: - Nie chciałabym do tego wracać. Chciałabym, żeby to się skończyło jak najszybciej. Nie mogę słuchać stanowiska obrony, która ciężko się zastanawia, co się wydarzyło. Ale ja wiem doskonale, co się wydarzyło. Wiem, kto skakał mi po głowie i wiem, kto chciał mnie zabić i z jakim zamiarem tam jechał - powiedziała.

Wnioski oddalone

Sąd Najwyższy obie kasacje oddalił. Przewodniczący składu sędzia Wiesław Kozielewicz argumentował, że obrońcy nie wykazali, że Sąd Apelacyjny naruszył rażąco przepisy. – Powszechnie przyjmuje się, że z obrazą prawa materialnego mamy do czynienia wówczas, gdy do prawidłowo ustalonego stanu faktycznego zastosowano wadliwą kwalifikację prawną lub też nie zastosowano przepisu, który winien był być zastosowany – mówił sędzia.

- Eksponowana w kasacji kwestia, iż nie można Pawłowi W. i Mariuszowi K. przypisać czynu usiłowania zabójstwa z zamiarem ewentualnym, należy do sfery ustaleń faktycznych. Nie może być przedmiotem wniosku kasacyjnego – argumentował.

Jeżeli chodzi o kasację Prokuratora Generalnego i podnoszonego tam faktu, iż kara jest za niska, sąd stwierdził: "kara nie jest surowa, ale nie jest za niska".

"Szwagier znęcał się nad siostrą i czuł się bezkarny"

Początek zajścia miał miejsce w Krakowie, gdzie w jednym z lokali Paweł W. prosił szwagra o załagodzenie konfliktu z żoną, a następnie napadł na niego z kolegą. Kiedy szwagier uciekł, Paweł K. postanowił pojechać do żony. Kobieta, zawiadomiona przez brata, wezwała policję. Podczas zatrzymania przez policję napastnicy byli niezwykle agresywni. Gehenna kobiety miała rozpocząć się już wcześniej. Z relacji krewnych pokrzywdzonej wynikało, że w domu już pojawiała się przemoc.

- Szwagier znęcał się na siostrą i czuł się bezkarny. Miał pieniądze, poważny biznes, ale nie pomagał jej w wychowaniu dzieci. Mieli się rozwieść, niedawno wyprowadził się do Krakowa, ale agresja narastała, aż doszło do tej tragedii - opowiadał dziennikarzom brat kobiety.

Paweł W. oskarżony także został o podpalenie we wrześniu 2015 r. pojazdów i spowodowanie straty ponad 55 tys. zł, sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy, a także o grożenie policjantom i znieważanie ich podczas zatrzymania. Podobne zarzuty za działania w stosunku do policjantów usłyszał Mariusz K.

Czytaj także: