"Pan po wylewie, dwie rodziny z dziećmi poniżej roku (w wózeczkach), kilka starszych osób 80-letnich latają przez piwnicę, żeby wyjść z bloku. Pożar gdyby wybuchł... Nawet nie chcę myśleć, co by się działo" - napisał jeden z mieszkańców w mailu do Miejskiego Reportera.
Lokatorzy szukali pomocy w administracji. - Było dzwonione w piątek i powiedzieli, że najwcześniej mogą zrobić nam to w poniedziałek, bo o godzinie 16.00 kończą pracę - mówi Jacek Zabłocki, który mieszka w budynku.
Przedstawiciel zarządu wspólnoty był wyraźnie zdziwiony tą sytuacją. - Wiszą telefony alarmowe i ludzie zamiast zadzwonić na te telefony chodzą i krzyczą po korytarzu, że coś się zepsuło - mówi przewodniczący wspólnoty mieszkaniowej.
- Próbowaliśmy dzwonić, ale nikt się tym nie chciał zająć - twierdzą z kolei mieszkańcy.
W końcu drzwi naprawił prywatny ślusarz. Okazało się, że utknął w nich ułamany klucz.
Przemysław Wenerski
mz