Bilety drożeją, część linii idzie do likwidacji, ale na pocieszenie zostaje szybki rzut oka na problemy pasażerów przed laty. Tłumy na przystankach to nic, w porównaniu z przeładowanymi tramwajami. Na orła czy winogrono - to tylko niektóre z uprawianych kiedyś stylów jazdy.
Jak widać na zdjęciach z Narodowego Archiwum Cyfrowego, to, co Tyrmand zanotował w swoim "Dzienniku 1954", to nie były słowa bez pokrycia.
"Dojeżdżały niemal wszędzie"
Oto czasy Polski Ludowej, al. 3 Maja, a na niej tramwaj linii 25. Znalezienie miejsca w środku graniczyło z cudem, ale pasażerowie nie poddali. Najzwyczajniej w świecie podczepiali się do wagonów, byle tylko pojechać.
Wbrew obiegowej opinii, akurat w tym względzie nawet "przed wojną" nie było lepiej. Tłumy czekały np. na placu Teatralnym, licząc, że uda się wsiąść do autobusu. Ciężko było także dostać się do tramwajów, co odczuwali pasażerowie czekający na "9" czy "21".
- Jak widać na zdjęciach, w latach 20-tych, a zwłaszcza 30-tych tramwaje były głównym środkiem miejskiej lokomocji. Dojeżdżały niemal wszędzie – na Annopol i na Powiśle. Jeździły nawet nocą, w przeciwieństwie do autobusów - komentuje Piotr Otrębski, varsavianista. - Co ciekawe, nigdy w historii przedwojennej komunikacji nie pojawił się numer 13 – pecha unikano jak ognia - dodaje.
Na "winogrono" lub "orła"
I podkreśla, że tramwaje, które w czasie okupacji służyły niekiedy za barykady, po wojnie szybko z powrotem wyjechały na ulice miasta. - Kultura i komfort podróżowania zmieniły się radykalnie. Poza tradycyjnym sposobem jazdy – w środku wagonu, na siedzeniu, lub na stojąco - obowiązywały przed laty inne, urozmaicone i dosyć niebezpieczne style - zaznacza Otrębski.
I wylicza: - Na orła – jedna noga na schodku, ręka trzyma uchwytu, pasażer jechał odchylony ku jezdni. Na winogrono – taką figurę tworzyła grupa pasażerów. Jeden łapał się drugiego i niczym wielka kiść jechało towarzystwo przez miasto. Na cycku – to styl jednoosobowy. Pasażer stawał z tyłu lub z przodu wagonu (na zewnątrz) na elemencie, łączącym dwa wagony.
"Życie tramwajowe"
Wróćmy więc do Trymanda. W "Złym" kolejny raz opisuje warszawskie tramwaje. Pisał to w latach 50. XX wieku.
"Żyjemy tu, w Warszawie życiem tramwajowym. Znaczy to, że w naszej warszawskiej epoce tramwaj wzniósł się do roli symbolu. Oczywiście tramwaj wyraża miejską jednostkę komunikacyjną, taką samą jak trolejbus czy autobus. Mówi się: żyjemy życiem takim czy innym, wtedy gdy życie owo dobywa z człowieka jego najistotniejsze cechy. Czyli że w zetknięciu z nim człowiek objawia się w całej okazałości. Przepełniony irracjonalnie tramwaj warszawski stanowi doskonały odczynnik, przekonujemy się w nim codziennie, jacy jesteśmy i jak bardzo żyjemy życiem tramwajowym. W chwili gdy najbliższy bliźni demoluje nam śledzionę, unicestwia czar dopiero co kupionego płaszcza, niweczy z trudem przyszyte guziki, gasi brutalnie przepiękny połysk żarliwie wyczyszczonych butów, gniecie na miazgę wiezione dla dzieci ciastka, uśmiecha się przepraszająco, pakując nam w usta rękaw od kurtki, w której przed chwilą czyścił kominy lub wypakowywał stare śledzie – w takiej chwili, powtarzam, instynkty, jak działa żaglowej fregaty, wysuwają się groźnie z burt naszych dusz.
Wtedy dopiero spostrzegamy z przerażeniem, jacy potrafimy być pierwotni, dzicy, egoistyczni, kłótliwi, nietolerancyjni, zaślepieni, krótkowzroczni. Z drugiej strony – ileż wspaniałych wartości dostrzegamy naraz w życiu, gdy uda nam się wepchnąć jako ostatni do rozchodzącego się w szwach autobusu, gdy przygodny sąsiad, wisząc na stopniu, odstąpi nam trzy centymetry kwadratowe miejsca, akurat tyle, by postawić na nich szpic buta, gdy złapany rozpaczliwie za krawat ten, który już do połowy tkwi w środku, uśmiechnie się bez pretensji i przygnie nas mocnym ramieniem, gdy wreszcie starsza pani, której, prąc ku wyjściu, strąciliśmy kapelusz, porwali w strzępy gazety i wgnietli całą zawartość siatki z masłem, jajami i marmoladą w biust, uśmiechnie się z tramwajową melancholią i powie smutne, lecz przebaczające: – Nie szkodzi... – Wtedy widzimy, jak dalece potrafimy być solidarni, wyrozumiali, ludzcy i coś ciepłego rozpływa się nam jak słodka, rozgrzana czekolada koło serca.
Nic nie wzbudza w nas tak nieprzytomnej złości i bezmyślnej chęci awantur, jak niekończące się wyczekiwanie na wypchane ludźmi trolejbusy, do których nie można się dostać, jak tępota, brutalności i nieuprzejmość w tramwaju, o nic nie będziemy się sprzeczać i kłócić tak namiętnie, jak o grubiaństwa współpasażerów i bezduszną wrogość konduktorów. Ale też nic nie wzbudza w nas takiego uczucia zadowolenia, satysfakcji i wygody, jak widok wyczekiwanego numeru na ulicznym horyzoncie i stwierdzenie, że znajdziemy w nim miejsce siedzące.
Tramwaj wyzwala w nas dziś w Warszawie cenną bezpośredniość przeżywania i dlatego żyjemy tu, w Warszawie życiem tramwajowym."
ran/roody
Źródło zdjęcia głównego: | Narodowe Archiwum Cyfrowe