Był wtorkowy wieczór, 16 października 2012 roku. W prognozach: pochmurnie i deszczowo. Temperatura wynosiła około 12 stopni Celsjusza. Blisko 60 tysięcy kibiców oczekiwało na trybunach Stadionu Narodowego na rozpoczęcie meczu Polska - Anglia w ramach eliminacji do mundialu w Brazylii. Do stolicy ściągali z różnych części kraju i zagranicy. Arena została otwarta dziewięć miesięcy wcześniej. Miała być wizytówką Euro 2012. Niejeden fan futbolu ekscytował się tym, że starcie polskiej reprezentacji z Anglikami może obejrzeć na żywo właśnie w takim miejscu. Wydawało się, że humory może popsuć wyłącznie porażka Biało-Czerwonych…
Porażka - to słowo padło później wielokrotnie z ust kibiców. Mówiono też: żenada, rozczarowanie, skandal, paranoja. I nie chodziło wcale o to, z jakim rezultatem nasi piłkarze stawili czoła rywalowi. Nie było im dane się wykazać, bo murawa nie poradziła sobie z deszczem. Całkowicie nasiąkła wodą, a gdzieniegdzie widoczne były kałuże.
Padać zaczęło przed meczem. Ostry, zacinający deszcz lunął mniej więcej wtedy, kiedy kibice zaczynali kierować się na stadion. - Wybrałem się na mecz w zwykłej kurtce, która przemokła mi już pod domem. Ale wsiadłem w tramwaj i pojechałem. Już przy wejściu na stadion padł mi telefon, który też przemógł. Porażka - wspomina Karol Kobos, dziennikarz tvnwarszawa.pl.
Stan boiska też niepokoił. Sędziowie wizytowali je po raz pierwszy około 40 minut przed rozpoczęciem spotkania. Nakazali wtedy piłkarzom obu drużyn zejść do szatni. Kolejna inspekcja - w okolicy godziny 21 - nie przyniosła lepszych rezultatów. Kibice, zebrani na stadionie i przed telewizorami, oglądali jak wyrzucona przez sędziego piłka zamiast toczyć się przez boisko, grzęźnie w namokniętej trawie. Nie było pierwszego gwizdka. Zdezorientowany tłum czekał na decyzję, co dalej. Czekał w strugach zacinającego na trybuny deszczu, bo dachu nie zamknięto. Irytacja i zniecierpliwienie rosły. Nikt nie wiedział, czy jest sens moknąć i marznąć, bo nikt nie ogłosił jeszcze, że meczu nie będzie i można wracać do domu.
Bohaterowie meczu, którego nie było
Dłużące się minuty przerwało nagłe poruszenie. Na płytę boiska wbiegło dwóch mężczyzn.
Kibic numer 1: Adam. Wbiegł na murawę i stanął na bramce, naśladując bramkarza. Następnie, gdy zauważył wybiegających za nim stewardów, przebiegł przez całą długość boiska. W trakcie ucieczki unosił ręce w triumfalnym geście, jakby właśnie strzelił gola. W okolicy pola karnego zrobił wślizg i na brzuchu dojechał niemal do linii drugiej bramki. Tam obezwładniło go trzech mężczyzn.
Kibic numer 2: Mariusz. Wbiegł na murawę i stanął w polu karnym, tak jakby zamierzał "strzelić gola" swojemu koledze Adamowi. Potem ruszył przez stadion, uciekając przed obsługą. Zdołał umknąć jednemu ze stewardów, który sam zaliczył wywrotkę na śliskiej nawierzchni. Chwilę później, tuż przed polem karnym, też rzucił się na brzuch. Po kilku metrach zatrzymała go obsługa.
Ich gonitwie z ochroną przypatrywali się nie tylko kibice na stadionie, ale i widzowie przed telewizorami. Z trybun słuchać było brawa, gwizdy i okrzyki zagrzewające do ucieczki. - Wreszcie coś się zaczęło dziać. Wszyscy się śmiali, choć był to raczej gorzki śmiech - wspomina Kobos.
Ta sytuacja świetnie pokazała natomiast, w jakim stanie była murawa. Spod stóp biegnących mężczyzn wysoko rozbryzgiwała woda. Przy wślizgach i wywrotkach chlupało tak, jakby wskakiwali do sadzawki.
Po "odłowieniu" ich przez stewardów, obaj zostali przekazani policji. Podobnie stało się z trzecim mężczyzną - również Mariuszem - który usiłował wejść na boisko, ale mu to uniemożliwiono.
"Anglicy się z nas śmieją"
Decyzję o przełożeniu spotkania na środę spiker przekazał kibicom dopiero o godzinie 22. Wywołało to gwizdy, buczenie i pomruki niezadowolenia. Wychodzący ze stadionu kibice skandowali "złodzieje, złodzieje!". Bohaterem wulgarnych kibicowskich przyśpiewek był tego wieczoru Polski Związek Piłki Nożnej.
Przemoczeni kibice nie kryli rozgoryczenia, gdy przed areną o wrażenia pytali ich dziennikarze. - Deszcz zaczął padać o 17, a mecz był o 21. Decyzja mogła zapaść wcześniej - mówili reporterowi TVN24.
Inni wtórowali: - To nieszanowanie kibiców. - Potraktowali nas jak głupków. - Anglicy się z nas śmieją.
Reakcje kibiców po odwołanym meczu
Jedni opowiadali, że specjalnie brali urlopy. Wielu następnego dnia musiało już wracać do pracy. Inni mówili, że po raz pierwszy zabrali na mecz dzieci i teraz nie wiedzą, jak wytłumaczyć im to rozczarowanie. Pytani o to, czy przyjdą ponownie w środę, odpowiadali: - Jak, skoro bilety są rozmoknięte i nic z nich nie zostało?
Basen Narodowy
- Sprawdziłem, że już w poniedziałkowych prognozach przewidywaliśmy zachmurzenie i deszcz na wtorek - komentował dzień po nierozegranym meczu synoptyk TVN Meteo Wojciech Raczyński. Uważał jednak, że deszczu, który we wtorek do wieczora padał w Warszawie, nie można uznać za ekstremalny. - Spadło 16 litrów na metr kwadratowy. Jak na jesień to sporo, tym bardziej że w stosunkowo krótkim czasie - sześciu godzin. Ale to nic strasznego - twierdził synoptyk.
To jednak wystarczyło, by murawa zaczęła przypominać basen. Szybko podchwycili to twórcy fanpage'a "Basen Narodowy w Warszawie" na Facebooku. Powstał kilka chwil po odwołaniu meczu, a już po kilku godzinach miał ponad 25 tysięcy fanów, czyli o kilka tysięcy więcej niż prawdziwy profil Stadionu Narodowego.
Obrót zdarzeń związanych z zamykaniem dachu zdawał się kuriozalny, co wytknął później jeden z twórców "ASZdziennika", określanego "opiniotwórczym serwisem satyrycznym". - O 20.40 napisaliśmy, że dach zostanie zamknięty, kiedy przestanie padać. Okazało się, że to jest oficjalna wersja, która za kwadrans została potwierdzona przez PZPN - mówił Rafał Madajczyk w rozmowie z TVN24.
Narodowa kompromitacja
Po przełożeniu meczu PZPN, jako winnego zaistniałej sytuacji, wskazywał Narodowe Centrum Sportu, które w opinii związku, jako gospodarz obiektu, powinno zapewnić odpowiednie warunki rozegrania spotkania. NCS natomiast przekonywało, że apelowało o zasunięcie dachu, ale ostateczną decyzję podjął delegat FIFA po konsultacji z przedstawicielami obu ekip.
Organizatorzy wydarzenia byli ostro krytykowani: za decyzję o niezamykaniu dachu, za namokniętą murawę, długie trzymanie kibiców w niepewności. Z Basenu Narodowego kpiono w memach i zagranicznej prasie. Pisano o "narodowej kompromitacji". Pytano, jakim sposobem w supernowoczesnej arenie za niemal dwa miliardy złotych doszło do takiej sytuacji.
Rozpoczęło się szukanie winnego. Departament Kontroli i Nadzoru w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów przeprowadził kontrolę w Ministerstwie Sportu i Narodowym Centrum Sportu. Kontrolerom nie udało się jednak wskazać, dlaczego doszło do zalania murawy. "Niemożliwe jest obecnie stwierdzenie, czy utrzymywanie się wody na powierzchni Stadionu było wynikiem niewydajnego drenażu, słabej przepuszczalności murawy czy też skutkiem ulewy" - napisano w raporcie.
W dokumencie stwierdzono natomiast, że czynnikiem "w istotny sposób wpływającym" na przebieg zdarzeń był przyjęty sposób zarządzania przygotowaniami do meczu. A zajmowały się tym trzy podmioty: PZPN, NCS oraz Ministerstwo Sportu.
Premier: wyobraźni zabrakło wszystkim i bez wyjątku
Raport pokontrolny został opublikowany 24 października. Tego samego dnia minister sportu Joanna Mucha, której podlegało Narodowe Centrum Sportu, podała się do dymisji. Premier Donald Tusk jej nie przyjął. Na konferencji prasowej mówił za to o wnioskach kontrolerów. - Nie ma wątpliwości i to wynika z tego raportu, że brakowało tego dnia jednego, odpowiedzialnego gospodarza tego zdarzenia, jakim jest mecz międzynarodowy. Zabrakło tej wyobraźni wszystkim bez wyjątku. Wyobraźni, że mamy do czynienia z jednym z najważniejszych wydarzeń sportowych. I świadomość, że ma się nowoczesny stadion, który jest sprawny, że ma się prognozę pogody, że można zwalić na kogoś odpowiedzialność - NCS na PZPN, PZPN na FIFA i tak w koło Macieju - spowodowały, że nikt do końca nie czuł się odpowiedzialny jeśli chodzi o zdolność podjęcia decyzji na wiele godzin przed meczem po to, żeby zaciągnąć ten dach - mówił premier.
Nie obyło się jednak bez zmian personalnych. Minister Mucha zdecydowała o dymisji Roberta Wojtasia, ówczesnego szefa NCS. Jego zadania powierzono Michałowi Prymasowi, koordynatorowi Euro 2012 w Poznaniu. Wkrótce operatorem Stadionu Narodowego została natomiast spółka PL.2012+, która zajmowała się wcześniej koordynowaniem przygotowań do Euro 2012. Zarządza ona obiektem od 1 stycznia 2013 roku aż do dziś.
Uwolnić bohaterów!
Równolegle do szukania winnych Basenu Narodowego, cała Polska śledziła losy jego "bohaterów". Trzej zatrzymani 16 października kibice usłyszeli zarzut naruszenia ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych, za co groziły im kary grzywny bądź do trzech lat więzienia. Polacy wystąpili w ich obronie. Na Facebooku powstała inicjatywa "Uwolnić Bohaterów Basenu Narodowego", którą polubiło kilkadziesiąt tysięcy osób. Założyciele profilu pisali, że grozi im kara za "rozbawienie całej Polski". Oni też w zaledwie kilka godzin zyskali więcej obserwujących niż prawdziwa strona Stadionu Narodowego.
Do "ulubionych" profili dodała ją też na Facebooku Kancelaria Prezesa Rady Ministrów. W jednym z jej wpisów przytoczono wypowiedź premiera Donalda Tuska, który bronił kibiców. W kontekście ich zatrzymania i postawienia przed sądem stwierdził: "Ich akcja nikomu nie zagrażała. Moim zdaniem nie zasługują na karę. Trzeba dbać o bezpieczeństwo na stadionach, ale to była wyjątkowa sytuacja".
Premier oberwał za obronę kibiców
Wypowiedź premiera krytykowali prawnicy. Ich zdaniem nie powinien zabierać głosu w tej sprawie przed zapadnięciem wyroku. Negatywnie oceniali ją też politycy opozycji. "Kieszonkowy Putinek wczoraj z groźną miną mówił o odpowiedzialności za narodową wannę, dziś dyscyplinował sądy. A deszczu nie postraszył ;(" - napisał na Twitterze Andrzej Duda, ówczesny poseł Prawa i Sprawiedliwości.
"Dzisiaj Premier Donald Tusk chce się podlizać kibicom. Niech lepiej ukarze tych, którzy urządzili to pośmiewisko" - stwierdził Dariusz Joński z Sojuszu Lewicy Demokratycznej (dziś poseł Koalicji Obywatelskiej).
Premier złagodził później ton wypowiedzi. Nie był już tak kategoryczny. - Nie może być tak, że jak ktoś pozwala sobie na łamanie przepisów i robi to z wdziękiem i poczuciem humoru, policja będzie przymykała oczy. Wykroczenie jest wykroczeniem. Bardzo mi zależy, żeby w takich sytuacjach rozsądnie stosować prawo - mówił Donald Tusk w dniu, gdy sąd wydał wyrok. I zaznaczył przy tym, że nie chciałby stwarzać takiego wrażenia, że gdy "ktoś łamie przepisy z poczuciem humoru, wtedy jest okej".
Stadionowe zakazy za wtargnięcie na murawę
Zatrzymani kibice stanęli przed Sądem Rejonowym Warszawa-Praga Południe już po dwóch dniach, czyli 18 października 2012 roku. Rozprawa odbyła się w przyspieszonym trybie. - Dlaczego pan to zrobił? - pytali pana Adama dziennikarze, gdy ten wchodził na salę rozpraw. - Bo zawsze o tym marzyłem, jak byłem małym chłopcem - odparł.
Sąd orzekł wobec obu mężczyzn dwuletnie zakazy stadionowe. Postępowania karne wobec nich zostało warunkowo umorzone na rok. Uzasadniając swoje decyzje w obu przypadkach, sąd zwrócił uwagę na nieznaczną szkodliwość społeczną czynów. Obaj mieli zapłacić ponad 100 złotych kosztów sądowych.
Posłowie PiS Przemysław Wipler i Dawid Jackiewicz zwrócili się kilka dni później do prezydenta RP Bronisława Komorowskiego o uniewinnienie kibiców. Do aktu łaski nie doszło. Sprawa została jednak ostatecznie umorzona przez Sąd Okręgowy, który w grudniu 2012 roku rozpoznał apelacje złożone przez obu kibiców. Sprawę trzeciego kibica - Mariusza S. - sąd rejonowy od razu umorzył ze względu na znikomą szkodliwość społeczną. Sędzia wskazywała, że jego wyjaśnienia były szczere, a on sam w przeszłości bywał wielokrotnie na meczach.
Mieli dostać rondo, przegrali z papieżem
Panowie Adam i Mariusz byli kolegami z Łosic, niewielkiej miejscowości na wschodnim krańcu Mazowsza, leżącej około 30 kilometrów od Siedlec. W młodości obaj kopali piłkę w klubie Orzeł Łosice. W ich rodzinnej miejscowości pojawił się pomysł nazwania ronda imieniem Bohaterów Stadionu Narodowego. Inicjatywa jednak upadła. Tamtejsi radni woleli, by patronem został Jan Paweł II. Argumentowali, że wkroczenie na murawę nie było żadnym bohaterstwem i mogłoby nawet skończyć się źle, gdyby w ich ślady poszli inni kibice. Nie chcieli też gloryfikowania osób łamiących prawo.
Ze strony rozczarowanych tą decyzją pojawiały się głosy, że swoim zachowaniem pan Adam i Mariusz rozładowali napięcie. Atmosfera wśród kibiców gęstniała z każdą minutą oczekiwania na zimnie i deszczu na decyzję PZPN. Niewykluczone, że frustracja doprowadziłaby do rozróby. - To rozładowało atmosferę. Wcześniej była taka negatywna złość… W momencie kiedy oni wbiegli na murawę zaczęło robić się na śmiesznie - mówił w 2012 roku w rozmowie z TVN24 Hubert, jeden z kibiców.
- To była jedyna atrakcja tego wieczoru - mówił inny kibic.
Łosice mogłyby też zyskać wizerunkowo. Matka pana Mariusza mówiła w 2014 roku w rozmowie z "Gazetą Wyborczą": - W ostatni czwartek byłam na wycieczce w Warszawie. Przewodnik wspominał, że wtedy na meczu z Anglią atmosfera na stadionie była tak napięta, że ludzie szykowali się do bitki. Kto wie, jak wszystko by się skończyło, gdyby nie nasi pływacy. Skoro Pacanów może mieć swojego koziołka, Wąchock sołtysa, Łosice mogły mieć rondo Bohaterów Basenu Narodowego. Jednak w takich miasteczkach jest zawiść o sławę i splendor. Żal, że nie wykorzystano okazji do promocji.
Kto decyduje o otwarciu dachu Stadionu Narodowego?
Spółkę PL.2012+ zapytaliśmy dziś o to, czy po wydarzeniach sprzed 10 lat wprowadzone zostały jakiekolwiek zmiany związane z dachem, murawą lub odwodnieniem płyty boiska. Jak wyjaśnia Małgorzata Bajer, rzeczniczka PGE Narodowego (dziś to oficjalna nazwa stadionu), procedura otwierania i zamykania dachu została precyzyjnie określona przez wykonawcę i nie może być dowolnie zmieniana. Regulują to odpowiednie zapisy specyfikacji technicznej. - Pamiętajmy, że powierzchnia ruchoma dachu to prawie 10 tysięcy metrów kwadratowych. Przy niesprzyjających warunkach atmosferycznych, to jest zbyt silnym wietrze, intensywnych opadach deszczu czy ekstremalnej temperaturze, systemy bezpieczeństwa nie pozwalają uruchomić mechanizmu otwierania i zamykania dachu - wskazuje.
W konsekwencji nie ma możliwości zmiany decyzji, co do otwarcia lub zamknięcia dachu w ostatniej chwili. Tyczy się to zwłaszcza takich sytuacji jak ulewa, ponieważ zalegająca na dachu woda mogłaby stanowić zagrożenie dla uczestników imprezy masowej. - Co szczególnie ważne - zwłaszcza z perspektywy operatora stadionu - decyzja dotycząca pozycji dachu podczas meczów piłkarskich, w zależności od rangi spotkania, podejmowana jest przez delegata UEFA lub komisarza FIFA. W przypadku rozgrywek Finału Pucharu Polski decyzję podejmuje wyznaczony delegat Polskiego Związku Piłki Nożnej - opisuje Bajer.
I dodaje, że podobnie jest w przypadku koncertów i innych imprez masowych. To organizator podejmuje decyzję o pozycji dachu, natomiast operator stadionu może jedynie zawczasu przekazać mu rekomendacje w tym zakresie.
NCS podawało w 2012 roku, że koszt jednorazowego rozłożenia dachu to 10 tysięcy złotych.
Zawiodła murawa, a może odwodnienie?
Wkrótce po odwołaniu meczu Polska - Anglia architekt Stadionu Narodowego Zbigniew Pszczulny przekonywał na antenie TVN24, że jednym z głównych powodów zalania płyty była nowa, znacznie cieńsza od poprzedniej, murawa. - Rozłożono cienką trawę grubości pięciu centymetrów i to działa tak jakby się położyło dywan na płycie betonowej - utrzymywał, a całe zamieszanie i odwołanie meczu nazwał "czymś niewyobrażalnym".
Ułożeniem murawy zajęło się konsorcjum dwóch firm. Jedna z nich kładła już na Narodowym trawę na Euro 2012. Dziennikarze ustalili tuż po odwołanym meczu, że tym razem zamówienie było nieco inne - poproszono o cieńszą warstwę 10-, a nie 36-centymetrową jak podczas turnieju.
NCS nie zgadzało się z argumentacją architekta. - Jeżeli pada deszcz przez kilka godzin, to ta woda nie jest w stanie zmieścić się w systemie odprowadzającym. Tego deszczu było naprawdę dużo w krótkim czasie - przypominał ówczesny szef Centrum Robert Wojtaś.
Dziś rzeczniczka stadionu podkreśla, że system odwodnienia został zaprojektowany w oparciu o obowiązujące normy. - Musimy jednak pamiętać, że instalacje stadionu są włączone w miejski system odprowadzania wód deszczowych. Stadion jest usytuowany tuż przy Wiśle i może zdarzyć się sytuacja, w której instalacja miejska nie będzie w stanie odprowadzić całej deszczówki z obiektu - zastrzega.
Przypomnijmy, że w raporcie pokontrolnym wskazano, że gdy nocą zamknięto dach, woda z boiska została odprowadzona w ciągu godziny. "Kontrola nie posiada możliwości, żeby ocenić jakie parametry murawy zapewniłyby rozegranie spotkania w takich warunkach, jakie miały miejsce w dniu meczu (ponadprzeciętne opady)" - zaznaczono.
Operator stadionu podkreśla dziś, że przygotowanie murawy spełniającej oczekiwania piłkarzy i kibiców jest przedmeczowym priorytetem. - W 2020 roku podjęliśmy próbę zidentyfikowania słabych punktów w dotychczasowym systemie układania murawy. Odbyliśmy szereg konsultacji z ekspertami zarówno z Polski, jak i zagranicy. To właśnie wtedy opracowaliśmy nowe wytyczne do dokumentacji przetargowej na dostawę murawy na PGE Narodowym. Wykonanie licznych analiz pozwoliło nam tak dobrać specyfikację murawy, aby była jak najlepiej dostosowana do warunków panujących na stadionie tego typu - opisuje Bajer.
Zmieniły się między innymi parametry darni i zakres procedur kontroli na każdym etapie jej przygotowania. - Wśród najważniejszych testowanych parametrów są twardość, wilgotność, przyczepność czy gęstość. Ścisłe przestrzeganie ustalonych norm sprawiło, że reprezentacja Polski rozegrała swoje spotkania w 2021 i 2022 roku na nawierzchni, która nie tylko bardzo dobrze wyglądała, ale przede wszystkim cechowała się bardzo wysokimi walorami technicznymi - podkreśla rzeczniczka.
*****
Mecz Polska - Anglia odbył się ostatecznie następnego dnia, czyli 17 października 2012 roku. Zakończył się remisem 1:1. Naszej reprezentacji nie udało się później zakwalifikować do turnieju w Brazylii.
Autorka/Autor: Klaudia Kamieniarz
Źródło: tvnwarszawa.pl