Przed niedzielnymi meczami stołeczny zespół szanse na obronienie tytułu miał minimalne. Do Kolejorza tracił trzy punkty. Aby zepchnąć go z fotela lidera, musiał wygrać swój mecz i jednocześnie liczyć na zwycięstwo Wisły. W przypadku takiej samej zdobyczy punktowej warszawianie wygraliby ligę, bo przed podziałem na grupę spadkową i mistrzowską to oni byli pierwsi w tabeli.
Legia zrobiła swoje
Legia do pracy zabrała się błyskawicznie od razu spychając Górnika do obrony. Jej najaktywniejszym zawodnikiem był Michał Kucharczyk, jak się później okazało - bohater całego spotkania. Po kwadransie otworzył wynik meczu, popisał się przytomnym strzałem z pola karnego, a tuż po przerwie zagrał piłkę w taki sposób, że tę do własnej bramki wpakował Mariusz Magiera.
Nerwy w Poznaniu
Legia o wygraną mogła być spokojna. Aby osiągnąć cel, musiała jednak liczyć na Wisłę. Pozbawieni już szans na awans do pucharów krakowianie niespodziewanie w Poznaniu radzili sobie przyzwoicie. To sprawiło, że po pierwszej połowie kibice gospodarzy mogli czuć się zaniepokojeni. Zespół Macieja Skorży grał tak, jakby stawka meczu nieco go paraliżowała. Sytuacje stwarzał sobie rzadko, ale na jego szczęście wiślakom również brakowało błysku w ofensywie.
Obraz gry zmienił się nieco po zmianie stron. Piłkarze obu drużyn zaczęli stwarzać sobie więcej okazji. Strzał z ostrego kąta Brożka obronił Maciej Gostomski, w odpowiedzi kilka minut później kapitalnej szansy nie wykorzystał Dawid Kownacki.
W miarę upływu czasu napięcie przy Bułgarskiej rosło. Wisła próbowała atakować, ale Lech zachował koncentrację do samego końca.
Skorża po raz trzeci
Lech sięgnął po tytuł po raz siódmy w swojej historii. Po raz ostatni dokonał tego pięć lat temu.
Dla jego trenera Macieja Skorży było to trzecie mistrzostwo w historii. Dwa wcześniejsze zdobył z Wisłą Kraków.
TG
Źródło zdjęcia głównego: PAP /Bartłomiej Zborowski